Leży w trzyosobowej sali, w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym Caritas diecezji tarnowskiej w Grybowie. Brał leki na schizofrenię paranoidalną, pomieszał je z alkoholem, co najprawdopodobniej spowodowało zatrzymanie krążenia, a ono z kolei odkorowanie mózgu. Sam potrafi tylko oddychać. Wymaga całodobowej opieki medycznej. Urszulę Ciągło, po mężu Przystaś, o rok starszą siostrę Wiesława, personel zakładu zna dobrze. Przyjeżdża tu systematycznie. – Wiesiu, braciszku, walcz – zachęca, rozmasowując jego spastycznie podkurczone dłonie. Z nadzieją, że to właśnie ten jeden jedyny przypadek na milion, gdy człowiek budzi się ze śpiączki, bo jego mózg zaczyna pracować.
Urodził się w Naszacowicach pod Nowym Sączem. Studiował rzeźbę w pracowni prof. Stefana Borzęckiego w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie zrobił dyplom w 1987 r. Jego dziełem są m.in. rzeźby w nowym kościele w Rytrze, a w Krynicy pomnik Nikifora Krynickiego, przy dolnej stacji kolejki na Górę Parkową, oraz „Autoportret” przy tzw. deptaku.
Na początku lat 90. rodzice kupili niewykończony dom w Krynicy i po połowie zapisali go córce Urszuli i synowi Wiesławowi. Na dole jest jego pracownia, pokój, kuchnia i łazienka. Zrezygnował z rzeźby i zajął się malarstwem sztalugowym.
W połowie lat 90. okazało się, że cierpi na schizofrenię. Miał okresy depresji i wówczas tygodniami nie wychodził z domu, a często i z łóżka. Albo euforii – i wtedy potrafił malować 3–4 doby bez przerwy. W obydwu przypadkach domownicy znosili mu na dół posiłki, pani Ula prała mu i prasowała. Goniła też kumpli od kieliszka, bo brat miewał ciągi alkoholowe.
Kiedy, jak mówił, dopadała go dreptaczka – albo złapał doła – i nie mógł sobie poradzić, prosił, żeby zawieźć go do szpitala w Krynicy na odtrucie lub na oddział psychiatryczny w Gorlicach. Od 1997 r. spędzał w tych szpitalach po 6–8 miesięcy w roku. W 2008 r. siostra woziła go do specjalistycznego gabinetu w Krakowie. Dr psychologii Barbara Monné-Dzikowska postawiła warunek: jeśli się napije, to będzie koniec ich współpracy. W październiku 2008 r. napił się.
W 2010 r. Wiesław Ciągło nie ma nawet odruchu wykrztuśnego. Dlatego przy jego łóżku stoi maszyna przypominająca wielki odkurzacz. Ze ssakiem, którego końcówkę, gdy pacjent się zakrztusi, trzeba przyłożyć do rurki zamontowanej w tchawicy po tracheotomii.
Zapłata za opiekę
W grudniu 2008 r. wydawało się jeszcze, że encefalograf w końcu ruszy i zacznie rysować pracę mózgu artysty. Rodzina i przyjaciele postanowili zorganizować aukcję charytatywną, żeby wspomóc jego leczenie. Zdzisław Klatka i Marek Michalik, wspólnicy prowadzący restaurację Piwnica pod galerią, początkowo zgodzili się wydać kilka obrazów na aukcję. Po kilku miesiącach zmienili zdanie. Kiedy pani Ula przyjechała po obrazy, usłyszała retoryczne pytanie: To pani nie wie, że kupiliśmy od Wiesia wszystkie obrazy za obiady?
Już jako opiekunka prawna brata złożyła w Sądzie Rejonowym w Muszynie pozew o wydanie rzeczy: 102 obrazów olejnych oraz 84 grafik, obrazów pastelowych i zdjęć, którymi wyłożone są ściany restauracji. W odpowiedzi restauratorzy złożyli kontrpozew, w którym „podnoszą, co następuje”: obrazy były gromadzone w Piwnicy pod galerią od 2002 r., od kiedy to Ciągło „przekazywał je nam (przenosił na nas ich własność) jako zapłatę za opiekę – wyżywienie – sprawowane przez nas nad nim samym”. Nie miał środków do życia, stałego utrzymania. Siostra „nigdy nie zajmowała się swoim bratem”, przez co Ciągło „znajdował się w tragicznej sytuacji życiowej”. Restauratorzy pomagali mu, zapewniając „pomieszczenie do zamieszkania oraz wyżywienie i utrzymanie”. O tym, że „systematycznie przekazywał nam swoje dzieła z zamiarem przeniesienia na nas prawa własności w stosunku do obrazów, grafik (...) świadczy m.in. dedykacja uwidoczniona na jednym z obrazów: »Serdeczności dla Zdzisława« oraz fakt, że do czasu, kiedy znalazł się w stanie śpiączki mózgowej – stanu wegetatywnego – nigdy nie kwestionował faktu, iż przekazał nam swoje dzieła na własność”. A w ogóle, to „gdyby mógł w obecnej chwili odnieść się do działań swojej siostry, nigdy nie zgodziłby się na występowanie z pozwem o wydanie rzeczy...”.
– Te pomówienia bardzo bolą. Mama się przez to rozchorowała. Jak można twierdzić, że Wiesio nie miał środków do życia. Przecież od 1998 r. miał stałą rentę, sprzedawał obrazy, cały czas mieszkał tutaj, przy Jaworowej – mówi Urszula Przystaś i pyta: – Czy gdyby rzeczywiście Wiesio przekazał im te obrazy, to oni, przecież przedsiębiorcy, nie zapisaliby tego na papierze? A nie ma żadnej umowy, żadnego aktu kupna-sprzedaży.
Są tylko słowa restauratorów. I zeznania kelnerek i kucharek z Piwnicy pod galerią. Przychodził, konsumował, najczęściej zupę i danie dnia. Nie był wybredny.
W 2010 r. w Grybowie Wiesława Ciągło nie można karmić łyżeczką. Mózg nie wysyła sygnałów do mięśni przełyku i one nie pracują. Karmiony jest dojelitowo. – A to wymaga aseptyki, w warunkach domowych praktycznie nieosiągalnej – mówi ks. Paweł Bobrowski, dyrektor zakładu.
– Żądania panów Klatki i Michalika są chore – ocenia Andrzej Piszczek, artysta malarz, przyjaciel Ciągły. – Nie chciałbym być w ich skórze, jak Wiesio się przebudzi.
W Krynicy i innych kurortach praktyka jest taka, że właściciele restauracji, kawiarni czy pensjonatów biorą w depozyt obrazy i grafiki. Jednym wystarcza, że za darmo mają wystrój wnętrz, inni zatrzymują sobie 10–20 proc. od ceny sprzedaży. Jak było w przypadku Wiesia, Piszczek nie wie. Pamięta jednak, jak pod pergolą przy deptaku, gdzie razem sprzedawali widoczki, podszedł do Ciągły gość i mówi: ja parę dni temu w Piwnicy pod galerią kupiłem pana obraz. Za tysiąc złotych. – A Wiesio dostał 200 zł. Strasznie się wkurzył – wspomina Piszczek.
W Piwnicy pod galerią wystawia też Christo Prodanow, Bułgar, który 40 lat temu ożenił się z Polką: – I to są moje obrazy, ja jestem ich właścicielem. Za ekspozycję płacę restauratorom 10 proc. uzyskanej ceny. Żebym mógł zarobić na obrazie o wymiarach metr na 70 cm, muszę go sprzedać za minimum tysiąc złotych. Jedna tubka farby kosztuje od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych.
Prodanow stracił już kilkanaście obrazów. Wystawiał w restauracji Jasna w Starym Domu Zdrojowym. Właściciel sprzedał knajpę z całym wyposażeniem i jego obrazami i wyjechał za granicę. – My, artyści, jesteśmy za słabi, nie mamy pieniędzy, żeby się procesować, więc oni nas wykorzystują – mówi Prodanow.
Mecenasi sztuki
Kazimierz Staszków z Nysy, regionalista, autor książek o historii Śląska, przyjaźni się z Ciągłą od 20 lat. – Mam kilka jego obrazów. To szokujące, ale znakomite malarstwo – twierdzi. W ciągu ostatnich 10–12 lat bywał u Wiesia w domu co roku i spędzał tam zwykle miesiąc. – To bzdura, że żył w nędzy. Nie był w żaden sposób zaniedbywany. Przeciwnie. Pani Urszula bardzo dużo serca mu okazywała, miała dla niego dużo cierpliwości. O siostrze i matce zawsze mówił ciepło.
Kiedy z kolei Wiesio odwiedzał przyjaciela w Nysie (dwa razy spędził tam po trzy miesiące, gdy przygotowywali wystawy obrazów Ciągły), to siostra i mama dzwoniły prawie codziennie, pytając, co tam u Wiesia, jak się czuje i czy aby nie sprawia kłopotów.
Piwnicę pod galerią Ciągło traktował jako swoją galerię autorską. W 2002 r. zaczął znosić tam obrazy z pensjonatów. Twierdził, że w restauracji jest większa rotacja gości i łatwiej o kupca. – Odnoszę wrażenie, że restauratorzy, być może po obejrzeniu filmu Krzysztofa Krauzego „Mój Nikifor”, za bardzo wczuli się w rolę mecenasów sztuki. Ale takich, którzy na sztuce chcą wyłącznie zarobić – powiada Kazimierz Staszków. Po zapaści Wiesia, Staszków, cierpiący na cukrzycę, mógł odwiedzić go tylko raz. – Straszne to było – wspomina.
Hanna Czarny, emerytowana podpułkownik policji, ma w swojej kolekcji ponad 30 płócien Ciągły: – Pierwszy obraz kupiłam w restauracji bodajże w 2005 r., zanim poznałam Wiesia. Pan Michalik powiedział mi, że nie może go sprzedać od razu, że musi zadzwonić do autora, który jest w szpitalu w Gorlicach, i ustalić cenę. Sprzedał mi go następnego dnia.
Kupiła tam jeszcze od Ciągły trzy następne obrazy. Wiesio zdejmował je ze ściany i mówił, że puste miejsce musi czymś zapełnić. Malował coś nowego, a gdy nie miał weny, przynosił z domu jakiś obraz, który wcześniej podarował siostrze czy siostrzeńcowi. Tych obrazów nigdy nie sprzedawał.
Kolejne jego dzieła kupowała na deptaku albo w pracowni, w domu Ciągły. – Mówił, że jego siostra to najlepszy człowiek w rodzinie. Że bez niej on, sakramencki pijok, zginąłby.
Bogdan Loebl, poeta, prozaik, autor tekstów piosenek i bluesów m.in. dla zespołu Blackout i Breakout, przyjaźni się z Ciągłą od blisko ćwierćwiecza. Ma kilkanaście jego obrazów. Większość kupił, kilka dostał w prezencie od artysty. Na okładce jednego z ostatnio wznowionych tomików poezji („Kwiat odwrócony. Kwiaty rzeźne”, 2006 r.) umieścił na pierwszej stronie portret żony Anny, na czwartej swój portret. Obydwa pędzla Ciągły. – Bezczelność tych panów z restauracji jest niesłychana. Wykorzystują stan Wiesia, w obrzydliwy sposób oczerniają jego siostrę – mówi.
– Lubiłem Wiesława, chociaż był chory – powiada Zdzisław Klatka. – Przyjaźniliśmy się. Razem z moim wspólnikiem pomagaliśmy mu. Umówiliśmy się na kwoty za obrazy w wysokości 50–100 zł. Niskie, bo dostawał u nas wyżywienie.
Przyjaciele i mecenasi sztuki nie odwiedzili go jednak ani razu od chwili zapaści, przez półtora roku. – Po co? Przecież on i tak nic nie kuma – Klatka mówi, jak jest, szczerze.
W zakładzie w Grybowie pani Ula zmienia Wiesiowi ułożenie nóg, bo one, po półtorarocznej bezczynności stawów i mięśni, zaczęły się kurczyć i wyglądają jak nogi wychudzonego dziewięciolatka. – A zawsze był fizycznie takim zdrowym, twardym górolem – mówi pani Ula po wyjściu z zakładu. – Może być w takim stanie dziesięć, a nawet dwadzieścia lat.