72 lata temu angielscy naukowcy Bender i Brown opisali historię uwiedzenia 40-letniego żonatego mężczyzny przez młodego chłopca. Mężczyzna pętał się po boisku szkolnym w pobliżu grających w piłkę dzieci. Pewnego dnia spuścił spodnie, bo zaswędziało go udo. Na widok genitaliów chłopak podszedł do niego i okazał zainteresowanie nagością. Dorosły zaczął go obmacywać, a na osobności – nie tylko. Naukowcy nie mieli wątpliwości, że mężczyzna został przez dziecko uwiedziony, jego dostojna dorosła niewinność legła w gruzach przez czyn małego niegodziwca.
Opisano także przypadek Doris, którą od piątego roku życia gwałcił dopochwowo ojciec. Ta mała kurewka, słodka i uśmiechająca się zalotnie, uwodziła ojca, który zasadnie zasługiwał na współczucie – stwierdzili naukowcy.
Do niemal połowy ubiegłego wieku i często później, pisze Anna Salter w książce „Pokonywanie traumy”, takie przypadki nazywano seksualnymi przewinieniami dzieci, które nie tylko im nie szkodzą (kazirodztwo też nie), lecz, przeciwnie, kojąc i uspokajając, są dla nich prawdziwym dobrodziejstwem.
Dopiero wraz z rewolucją feministyczną poczęto uświadamiać sobie oczywisty zdawałoby się fakt, że od najmłodszych lat dziecko istotnie stara się „uwieść” swych najbliższych nieporadnością, uśmiechem, słodkimi minkami. Lecz myśl, że zachęca ono w ten sposób do gwałcenia siebie, dziś niepojęta i przerażająca, była wcale przecież nie tak dawno całkowicie uprawniona naukowo. I podzielana przez społeczeństwo.
Największą tragedią wieku dziecięcego, pisze prof. Kazimierz Pospiszyl, psycholog, bywa taka sytuacja, kiedy dziecko nie ma kogo uwodzić, aby po skutecznym uwiedzeniu móc przywiązać się do dorosłego z całą mocą pierwszych najtrwalszych więzi, stanowiących matrycę późniejszych kontaktów z innymi ludźmi, nawiązywanych przez całe życie.