Trzy lata temu
- Przychodzę z pracy kompletnie wyczerpana. Praca archeologa w Irlandii polega mniej więcej na tym samym co w Polsce, tyle że pracujesz nawet w styczniu. U nas są wtedy mrozy, ziemia jest zmarznięta i prace zamierają. Irlandczycy przywożą na stanowisko tylko gumowe płaszcze, wysokie kalosze i pracują dalej. Nawet papier i kredki mają nieprzemakalne, można rysować w czasie ulewy! Archeologia to wtedy brodzenie w lodowatym błocie.
- Natasza dzwoni co kilka dni, nie ma sensu częściej, trochę szkoda pieniędzy. Mówi że jest ciężko, po powrocie z pracy zasypia na siedząco. W mieszkaniu mają ciągle zimno, bo oni te domy tam budują chyba z kartonów. Nie wiem, co nas podkusiło, żeby rozstać się na tak długo.
- Wyjechałam zaraz po obronie magisterki, nie pytaj o tytuł, już sama nie pamiętam. Wtedy wszyscy wyjeżdżali, Irlandia budowała nowe autostrady, wszędzie prowadzili badania podłoża, potrzebowali setek archeologów. Z mojego roku wyjechało kilkadziesiąt osób. W Navan ciągle spotykam kogoś z uczelni. Pracuję w zawodzie, w Polsce byłoby to niemożliwe. Tyle tylko, że jestem 1500 kilometrów od Jacka. Coś za coś.
- Ja nie mogłem wyjechać, rozkręciłem tutaj niewielką firmę – serwis komputerowy i administrowanie sieciami firm. Zacząłem jeszcze w technikum od składania komputerów kolegom za pieniądze. Na studiach zaczęło się kręcić, kokosów z tego nie ma, ale dziś mam już stałych klientów, powoli przybywa nowych. Czasami podnajmuję się też jako specjalista od nagłośnienia w czasie koncertów. Gdybym wyjechał wszystko bym stracił i zaczynał od zera. Plan był taki, że ja zarobię w Polsce, Natasza w Irlandii, złożymy te oszczędności i będzie na mieszkanie.
- Tylko przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie wyjechać razem. Zadaliśmy sobie jednak pytanie, czy naprawdę chcemy tam mieszkać. Nie chcieliśmy.
- Żyjemy tak od 9 miesięcy. Niby byliśmy do tego przyzwyczajeni, bo już wcześniej Natasza wyjeżdżała na długie miesiące na wykopaliska. Ale wtedy, gdy za nią tęskniłem, wsiadałem w malucha i pędziłem pod Zieloną Górę. Teraz tak się nie da.
- Nie dawaliśmy rady. Po trzech miesiącach od mojego wyjazdu z Polski Jacek przyleciał do Irlandii. Tego dnia mieliśmy jechać w góry, bo tam wszędzie dookoła Dublina jest pięknie. Od samego rana był jakiś nieswój. W końcu w kuchni wyciągnął pierścionek – mówił że miało być w tych górach, ale nie mógł wytrzymać. Zaręczyliśmy się w kuchni. Płakaliśmy.
- Postanowiłem sobie, że już nigdy więcej nie puszczę jej na tak długo samej. Tak się nie dało żyć.
Dwa lata temu
- Powrót trochę bolał. Bo tam byłam panią archeolog, miałam doświadczenie, powierzali mi coraz bardziej skomplikowane zadania. A tutaj wysiadłam na lotnisku i wiedziałam, że będę musiała zacząć od początku. Praca w archeologii nie wchodziła w grę. Wielu moich przyjaciół właśnie z obawy przed tym uczuciem wolało zostać w Irlandii i są tam do dziś. Tyle, że już nie pracują w zawodzie. Różnica między Irlandią a Polską była jeszcze taka, że gdybym chciała tam wtedy zmienić branżę, mogłabym to zrobić z łatwością. Tutaj znalezienie pracy graniczyło z cudem.
- Daliśmy sobie chwilę spokoju, mieliśmy oszczędności, chcieliśmy się nacieszyć sobą i spokojnie pomyśleć co dalej. Dla mnie życie wróciło na normalne tory, bo dom w końcu nie był pusty.
- Mieszkaliśmy na poznańskiej Ławicy, niedaleko lotniska. Z okien widziałam samoloty podchodzące do lądowania. Po kilku miesiącach bezczynności zaczęłam się irytować, że nic nie robię.
- Właściwie to zaczęłaś się tym irytować po kilkunastu dniach.
- Nie lubię bezczynności. I tęskniłam trochę za Irlandią i archeologią. Poświęciłam temu jednak spory kawał życia.
- Nieśmiało zaczęliśmy rozglądać się za mieszkaniem. Okazało się, że jeszcze nas nie stać, a o kredycie mogliśmy myśleć dopiero wtedy, gdy Natasza znajdzie jakąś pracę.
- Przez chwilę pracowałam w nieruchomościach. Pokazywałam klientom mieszkania, byłam pod telefonem 24 godziny na dobę, i przez ten cały okres nie sprzedałam ani jednego lokalu. W firmie mieli mi płacić prowizję od sprzedaży – nie było sprzedaży, nie było pieniędzy. Pracowałam za darmo. Byłam rozczarowana tym krajem, ale szczęśliwa. W listopadzie wzięliśmy ślub w moim rodzinnym Kołobrzegu. Lało jak w Irlandii.
Rok temu
- Zimą w tym cholernym kurniku nie dało się już mieszkać. Było zimno jak diabli, bo to był taki domek postawiony na tyłach ogrodu. Jeden pokój i niewielka kuchenka. Walczyliśmy z wilgocią i grzybem. Siedzieliśmy sobie na głowach, bo w tym samym pokoju, w którym Natasza chciała normalnie żyć, ja miałem swoją pracownię, w której trzymałem sprzęt dla klientów i narzędzia. Gdy przyjeżdżała do nas rodzina i chciała przenocować musieliśmy koczować na podłodze.
- Po kilkunastu miesiącach poszukiwań znalazłam w końcu dobrą pracę, pełen etat. Korporacja, ale z ludzką twarzą. Pracuję w dziale płatności. Akurat gdy zaczęłam tam pracę, rozpętał się kryzys. Miałam etat, Jacek miał firmę, ale o domu nadal nie mieliśmy co marzyć, bo banki radykalnie zaostrzyły kryteria przyznawania kredytów.
- Gdy pierwszy raz sprawdziliśmy, czy mamy zdolność kredytową Natasza wpadła w szał. Krzyczała, że w tym kraju nic się nie da zrobić, że w Irlandii już dawno bylibyśmy na swoim. Ale to był początek kryzysu, jeszcze nie wiadomo było, jak to będzie.
- Wtedy Irlandia była ekonomicznym tygrysem Europy, nasi znajomi przyjeżdżali do Polski i szukali mieszkań, które chcieli kupować za gotówkę, a my nawet nie mieliśmy zdolności kredytowej. Byłam wściekła, czułam się oszukana i bezsilna. Oboje ciężko pracowaliśmy, a staliśmy w miejscu. Bałam się, że na lata utkwimy w kurniku w ogródku. A człowiek chce normalnie żyć. Tak, wiem, że są tacy, którzy mają gorzej. Ale nie można budować własnego życia w odniesieniu do nich.
- Przez całe lata marzyliśmy o własnym domu gdzieś za miastem. Nie luksusowej willi, ale po prostu domku z niewielkim kawałkiem trawnika. Takim miejscem, gdzie nie będziemy musieli sobie siedzieć na głowie – ja będę mógł pracować, a Natasza odpoczywać po pracy. Chcieliśmy mieć psa.
- Docierało do nas, że z tych snów będzie trzeba na kolejne lata zrezygnować. Musieliśmy sobie znaleźć nowe marzenia.
Pół roku temu
- Znaleźliśmy mieszkanie w bloku, blisko centrum i siedziby mojej firmy, nic wielkiego - trzy pokoje z kuchnią. Najmniejszy jest idealny na Jacka pracownię. Sprawdziliśmy raz jeszcze zdolność kredytową. Okazało się, że możemy być „Rodziną na swoim”. Decyzję podjęliśmy jednego wieczora. Byłam przerażona.
- W tym samym czasie nasi irlandzcy znajomi zaczynali przysyłać alarmujące maile – firmy zwalniały Polaków, archeolodzy lądowali na bruku. Ludzie nie wiedzieli, czy zostawać w tonącej Irlandii, czy wracać. Przejadali oszczędności i szukali jakiejkolwiek pracy. O kupowaniu w Polsce mieszkań za gotówkę już nie mówili. Razem z Nataszą przecieraliśmy oczy ze zdumienia.
- 14 lipca podpisaliśmy umowę z bankiem, w dniu, w którym mieliśmy odbierać klucze, właścicielka nie odbierała od nas telefonu. Myślałam że umrę z nerwów. Jacek mnie uspokajał i mówił, że jak będzie trzeba, to wyważy drzwi, bo mieszkanie jest już nasze.
- 21 lipca o 8 rano w końcu dała nam klucze. Do kuchni wstawiła starą, zdezelowaną maszynkę do gotowania, choć obiecywała zostawić nową kuchnię, która stała tam, gdy oglądaliśmy mieszkanie. A my w ciasnym budżecie nie przewidzieliśmy zakupu nowego sprzętu AGD.
- Gdy sobie poszła, Jacek wniósł mnie przez próg. Mieliśmy dom. Mogliśmy zacząć zdzierać tapety. Całe oszczędności poszły na obsługę kredytu, więc większość prac postanowiliśmy wykonać sami. Fachowców chcieliśmy zatrudnić tylko do tych robót, których sami nie dalibyśmy rady wykonać.
- I wtedy objawił się u nas kryzys w wersji polskiej – przychodzili, kręcili nosem, wymyślali i rezygnowali. Nikomu nie chciało się pracować! Elektryka wykopaliśmy spod ziemi – to był mój klient, więc zrobił mi przysługę. Łazienkę płytkował nam wujek Nataszy bo ten, co nazwał nasze mieszkanie budą dla psa, omal w mordę nie dostał. Gość, który miał nam położyć panele na podłodze, przychodził co drugi dzień.
- Tłumaczył, że pogoda ładna i musi się na działce wygrzać! Na świecie szalał kryzys i bezrobocie, a oni się najzwyczajniej w świecie obijali.
Dwa miesiące temu
- Pierwsze święta we własnym mieszkaniu. Ubraliśmy w końcu dużą i żywą choinkę. Trochę tu jeszcze pusto, ale meble dokupimy za jakiś czas. No i trzeba będzie wyremontować kuchnię, ale na to na razie nas nie stać. Zrobiłem prowizoryczny regał z desek, na luksusy będzie trzeba jeszcze chwilę poczekać.
- Wigilię spędziliśmy jeszcze z rodziną, przez pozostałe dwa dni leżeliśmy na nowej kanapie i cieszyliśmy się tą kanapą jak dzieci. Ja to się nawet łapię na tym, że nie chce mi się stąd nigdzie wychodzić. Aż mnie znajomi punktują, że jak tylko mamy się spotkać, to ja mówię, że u nas. Ale takie mamy fajne to mieszkanie, że się z niego nie chce wychodzić.
- Umowę z bankiem mamy na 30 lat. Ale chcemy spłacić szybciej i pomyśleć o jakimś domku pod miastem. Kryzys się kiedyś skończy. Nauczyliśmy się dzielić marzenia na te wielkie i te pośrednie. Te drugie już zrealizowaliśmy. A psa jeszcze kupimy. I będzie miał gdzie biegać.