Społeczeństwo

Obraz wart tysiąca słów

Celebryta kontra prywatność

Ten, który dostał w zęby od Marlona Brando – legendarny paparazzo Ron Galella. Nękał m.in. wdowę po prezydencie Kennedym Jackie Onassis. Ten, który dostał w zęby od Marlona Brando – legendarny paparazzo Ron Galella. Nękał m.in. wdowę po prezydencie Kennedym Jackie Onassis. Forum
Polscy celebryci coraz chętniej wytaczają procesy wścibskim tabloidom i plotkarskim mediom. Wygrać łatwo nie jest.
Od tego się zaczęło... Jedno z pierwszych zdjęć paparazzi, wykonane w 1898 r. – Otto von Bismarck na łożu śmierci.East News Od tego się zaczęło... Jedno z pierwszych zdjęć paparazzi, wykonane w 1898 r. – Otto von Bismarck na łożu śmierci.
Mecenas Matthias Prinz z fotografią swej słynnej klientki – księżniczki Karoliny z Monako.Forum Mecenas Matthias Prinz z fotografią swej słynnej klientki – księżniczki Karoliny z Monako.

Nie są to proste sprawy, bo nigdzie na świecie nie udało się wyznaczyć granicy między prawem do prywatności gwiazd a prawem społeczeństwa do informacji. Pisze o tym prawniczka, specjalistka od ochrony dóbr osobistych.

Sprawa senatora Krzysztofa Piesiewicza jest dobrą ilustracją tego konfliktu wartości. Większość komentatorów zgadza się, że jako społeczeństwo, a także jako wyborcy, mamy prawo dowiedzieć się, że polityk padł ofiarą szantażu o charakterze obyczajowym. A także, że ciąży na nim podejrzenie zażywania narkotyków. Jednak publikacja w „Super Expressie” zdjęć wykonanych przez szantażystów (a na stronach internetowych tabloidu także filmów wideo), pokazujących senatora w jego mieszkaniu w sytuacjach dość intymnych, niemal powszechnie uznana została za zbyt daleko idące wkroczenie w prywatność.

W sensie informacyjnym zdjęcia nie wniosły zresztą wiele nowego. Były jedynie upokorzeniem samego zainteresowanego. Jednak redakcja każdego tabloidu wie, jaką wagę ma zdjęcie. Nawet nieostre, wykonane spod stołu czy telefonem komórkowym. To ono decyduje o emocjach czytelników. Zgodnie z chińskim przysłowiem, że jeden obraz wart jest tysiąca słów. Nic więc dziwnego, że większość konfliktów na linii prasa–celebryci dotyczy publikacji zdjęć.

Problem prywatności znanych osób pojawił się wraz z narodzinami fotografii prasowej. Paparazzi to wbrew pozorom nie jest wynalazek XX w. Choć określenie fotoreportera polującego z ukrycia na sławne osoby wzięło się od bohatera filmu Felliniego „Słodkie życie” z 1962 r., to jednak pionierzy tej profesji działali już w XIX w.

Pośmiertna sława

W tamtym czasie z przyczyn technicznych robienie zdjęć żywym bohaterom, bez ich wiedzy i zgody, było trudne. Pierwsze konflikty dotyczyły więc publikacji wizerunków sław tuż po śmierci. Pojęcie prawa do prywatności po raz pierwszy sformułowano w 1858 r. przy okazji procesu związanego z publikacją wizerunku słynnej francuskiej aktorki Racheli na łożu śmierci. Nie było to jeszcze nawet zdjęcie, ale reprodukcja obrazu. Podobny spór miał miejsce w Niemczech w 1898 r. Dwóch fotografów dowiedziało się, że zmarł Otto von Bis­marck i zakradło do jego domu, by po przekupieniu służby sfotografować zwłoki. Zdjęcia zresztą nie udało im się sprzedać, choć był chętny wydawca. O wszystkim dowiedziała się rodzina kanclerza i publikację zablokowała, a fotografów na kilka miesięcy wysłała za kratki. Oglądając dziś to zdjęcie (ujawniono je dopiero w latach 50.), można zrozumieć obawy rodziny: na łożu śmierci leży wymizerowany starzec, niczym nieprzypominający bohatera niemieckiej historii. Nic dziwnego, że nie chciano, by tak został zapamiętany żelazny kanclerz.

Upowszechnienie się fotografii prasowej miało jeszcze jeden skutek: osoby sławne, wcześniej znane szerszej publiczności tylko z nazwisk, stały się powszechnie rozpoznawalne. To zaczęło prowokować coraz większe nimi zainteresowanie. Narodziny kina, a potem telewizji sprawiły, że lista bohaterów masowej wyobraźni szybko się wydłużała. Stali się rodzajem szczególnej społecznej kasty, zwanej celebrities, czyli celebrytami. Daniel J. Boorstin w swej wydanej w 1961 r. książce „The Image: A Guide to Pseudo-events in America” ukuł dla nich popularną do dziś definicję: „znani z tego, że są znani”.

To zainteresowanie celebrytami sprawiło, że powstała masa tytułów prasowych, śledzących każdy ich krok i szczegółowo relacjonujących wydarzenia z ich życia, zwłaszcza prywatnego. Jedna grupa pism (zwana people) wybrała poetykę bajkową. Opisuje wyidealizowany i nieco fantastyczny świat gwiazd. Te tytuły celebryci uwielbiają. Druga grupa łowi plotki i tropi gwiazdy, czekając na ich potknięcia, by złośliwie i dosadnie je skomentować, pokazując, że ten sukces i luksus to iluzja. W tej grupie rej wiodą wielkonakładowe bulwarówki, zwane tabloidami. Celebryci szczerze ich nie cierpią, ale ze strachu, a czasem i wyrachowania, bywa, że je kokietują. Bo system działa w ten sposób, że prasa i celebryci są od siebie zależni.

Domowa twierdza

Pierwsze próby regulowania na drodze prawnej relacji między prasą a osobami znanymi pojawiły się na przełomie XIX i XX w. w USA. Tak narodziło się pojęcie prawa do prywatności, które z trudem torowało sobie drogę. Panowała obawa, czy nie naruszy to pierwszej poprawki do konstytucji, gwarantującej wolność słowa, uznawanej za fundament amerykańskiej demokracji. Dlatego Amerykanie przyjęli dość szczególną formułę prawa do prywatności, opartą na ich tradycyjnej dewizie: my home is my castle. Ochrona przede wszystkim zależy od miejsca, w którym zainteresowana osoba się znajduje. W domu może robić, co chce, czując się bezpiecznie – nie wolno nikomu jej podglądać, podsłuchiwać, fotografować, kopiować jej dokumentów, wkraczać bez zezwolenia. Ale w przestrzeni publicznej może być przez dziennikarzy obserwowana i fotografowana, a zdjęcia mogą być publikowane. Mało tego: jeśli, na przykład, w restauracji osoba taka rozmawia na tyle głośno, że osoby siedzące w pobliżu ją słyszą, to treść rozmowy przestaje być tajemnicą i może trafić do mediów.

Dlatego utyskiwania polskich celebrytów na natarczywe plotkarskie media i westchnienia (jak choćby w niedawnym programie „Tomasz Lis na żywo”): „w Ameryce pozwałbym taką gazetę i puścił w skarpetkach”, brzmią dość naiwnie. Tam gwiazdy zarabiają wprawdzie dużo więcej, dzięki czemu mogą chować się za murami wielkich rezydencji, ale poza nimi muszą akceptować dużo bardziej natarczywą inwigilację ze strony mediów. W wyjątkowych przypadkach, gdy staje się ona szczególnie uciążliwa, występują na drogę sądową, tak jak uczyniła to wdowa po prezydencie Kennedym Jackie Onassis. Sąd stwierdził wówczas, że Ron Galella (legendarny paparazzo), chodzący za nią krok w krok, nieustannie śledzący i fotografujący ją i jej dzieci, trochę przesadził. Tak dalekiej ingerencji w prywatność nie można usprawiedliwić interesem publicznym. Ustalił więc, że fotoreporter na ulicy nie może podchodzić do pani prezydentowej bliżej niż na 25 stóp (ok. 7 m). Częściej jednak poirytowani bohaterowie fotoreportaży Galelli sprawiedliwość wymierzali mu własnoręcznie. Niekiedy dość brutalnie – za pobicie przez Marlona Brando fotoreporter dostał sowite odszkodowanie.

Prasa amerykańska, pisząc o osobach publicznych, może głęboko wchodzić w ich prywatność. Za osoby takie – co warto podkreślić – uważani są nie tylko politycy i osoby pełniące funkcje publiczne. Te w USA, jak w większości demokratycznych państw prawa, korzystają z mniejszej ochrony prywatności niż zwykli obywatele. Jednak Amerykanie za osobę publiczną uznają także każdego, kto zyskał sławę (obojętnie w jaki sposób) i budzi nawet chwilowe społeczne zainteresowanie. Uważają, że zabranianie wolnym mediom publicznej dyskusji na ich temat byłoby łamaniem pierwszej poprawki, a na to pozwolić nie można. Sądy amerykańskie stworzyły dość skromną listę tematów, których bez zezwolenia osoby publicznej drążyć nie wolno: inwestycje finansowe, stan zadłużenia, identyfikacja seksualna. Także operacje plastyczne, jeżeli ich przeprowadzenie było utrzymywane w tajemnicy. Bo jeśli ktoś czegoś nie ukrywa, to nie może żądać prywatności – uważają sędziowie.

W Europie celebryci mają lepiej. Tu sądy, częściej niż za oceanem, uznają, że prawo społeczeństwa do informacji nie może być usprawiedliwieniem dla opisywania i pokazywania bez ograniczeń życia prywatnego znanych osób. We Francji stoją na stanowisku, że celebryta może korzystać z ochrony niewiele różniącej się od tej, jaka przysługuje osobie prywatnej.

Krok w krok za Karoliną

W Niemczech postrachem wydawców prasy plotkarskiej i tabloidów jest hamburski adwokat prof. dr Matthias Prinz – nomen omen – reprezentujący wiele koronowanych głów i europejskich arystokratów (zaliczanych także do grupy celebrytów). To w dużym stopniu za sprawą prowadzonych przez niego licznych procesów ukształtował się niemiecki model ochrony prywatności osób sławnych. Dodatkową osobliwością jest to, że adwokat jest synem Güntera Prinza, byłego redaktora naczelnego „Bild-Zeitung”, słynnego niemieckiego tabloidu (którego polską wersją jest „Fakt”). To Prinz senior ukształtował agresywną i przebojową formułę „Bilda”, zapewniając mu wielomilionowe grono czytelników. To między innymi jego pomysłem było mieszanie informacji prawdziwych ze zmyślonymi sensacjami. Dziś Prinz junior skutecznie walczy w sądach z „Bildem” i innymi plotkarskimi tytułami wydawnictwa Axel Springer, a publikacje zmyślonych informacji na temat celebrytów głośno potępia.

Jedną z częstych klientek mece­nasa Prinza jest Karolina Grimaldi, czyli księżniczka Karolina z Monako, a dziś księżna von ­Hannover. Od urodzenia wzbudza nieustające zainteresowanie plotkarskich mediów, podobnie jak wszyscy członkowie jej rodziny. Od lat toczy procesy z rozmaitymi tytułami. Sprawami Karoliny zajmował się już wielokrotnie niemiecki sąd najwyższy i trybunał konstytucyjny, a także Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.

Najbardziej dolega jej działalność paparazzi. Niemieckie pisma z upodobaniem dokumentują każdy jej krok: Karolina na nartach, Karolina na zakupach, Karolina potknęła się na basenie. Zdjęciom towarzyszą komentarze: że jakaś smutna, pewnie czymś się gryzie, albo przeciwnie, że wesoła, może ma romans. Księżniczka z Monako, a dziś niemiecka księżna, od początku domagała się od sądów ochrony, twierdząc, że jest osobą prywatną. Nie prowadzi działalności publicznej, jest zwyczajną żoną i matką, więc chce spokoju. Sądy miały z tym kłopot i w jednym z orzeczeń stwierdzono, iż księżna jako „postać należącą do historii współczesnej” jest jednak osobą publiczną i jako taka nie może domagać się ochrony jak zwykły śmiertelnik. Mimo całego talentu mecenasa Prinza sąd uznał, że można Karolinę fotografować, jeśli jest poza domem i wyraźnie nie daje do zrozumienia, że pragnie odosobnienia (np. będąc w restauracji). Fotoreporterzy nie mogą jej jednak uporczywie nękać (jak Galella panią ­Onassis), bo w Niemczech od niedawna jest to przestępstwem. Trybunał konstytu­cyjny, który także rozważał problemy prywatności księżnej, orzekł, że z rozrywkowego charakteru plotkarskiej prasy nie mogą wynikać ograniczania wolności jej wypowiedzi. Podkreślił jednak, że nie może ona rozpowszechniać informacji nieprawdziwych, które przynoszą ujmę czci opisywanych osób.

Karolina uznawana była przez niemieckie sądy za osobę bezwzględnie publiczną. To pomysł zaproponowany przez jednego z teoretyków prawa, a sądy, szukając jakiegoś klucza do rozstrzygania sporów dotyczących prywatności, chętnie go podchwyciły. Były także i postaci względnie publiczne – za takie uważano osoby, którymi zainteresowanie mediów uzasadnione było związkiem łączącym je z postacią bezwzględnie publiczną. Innymi słowy mężczyzna, który znalazł się w towarzystwie Karoliny i był rozważany jako potencjalny kandydat na męża albo obiekt romansu, zyskiwał taki status. Warunkiem był bliski i publiczny charakter tego związku. Z chwilą rozstania stawał się osobą prywatną, o ile oczywiście sam nie miał statusu bezwzględnego. Status postaci względnie publicznej dotyczył zresztą nie tylko bohaterów związków damsko-męskich. Także opisując sprawy sądowe lub lustracyjne taki właśnie status sądy nadawały przestępcom lub osobom z przeszłością enerdowskiego aparatu państwowego, ograniczając ich prawo do prywatności.

Prywatność w Trybunale

Komentatorzy zwracają uwagę, że niemiecki system, akcentując rolę wolności prasy, coraz bardziej ewoluuje w kierunku rozwiązań amerykańskich. To z kolei powoduje problemy na poziomie europejskim, bo Niemcy zaczynają kontestować rozstrzygnięcia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Oczywiście, znów wszystko za sprawą Karoliny i jej adwokata, którzy przed Trybunałem w Strasburgu zakwestionowali stosowany przez niemieckie sądy podział na osoby względnie i bezwzględnie publiczne. Trybunał, rozstrzygający na podstawie Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, przyznał im rację i stanął na stanowisku, że osobą publiczną może być tylko ten, kto pełni funkcję publiczną lub wykonuje mandat zaufania publicznego. Tylko w ich przypadku można mówić o zawężonej ochronie prywatności. A więc księżna ma pełne prawo domagać się, by nie robiono jej zdjęć i nie publikowano na jej temat artykułów, które nie wnoszą nic do „debaty o ważnych sprawach publicznych”. Prasa plotkarska, publikująca zdjęcia paparazzich i opisująca nieistotne sprawy z życia prywatnego osób znanych, takiej funkcji nie spełnia.

Choć Karolina w 2004 r. wygrała proces przed ETPC, nie wpłynęło to szczególnie na zmniejszenie zainteresowania niemieckiej prasy jej osobą. W niewielkim stopniu zmieniło też politykę sądów, które wprawdzie zrezygnowały z podziału na osoby względnie i bezwzględnie publiczne, ale nadal stoją na stanowisku, że prasa plotkarska też uczestniczy w ważnej debacie publicznej, tylko dla szczególnego typu odbiorcy. Niemcy są zdania, że to oni, a nie sędziowie ze Strasburga będą decydować, co w ich kraju ma być przedmiotem ważnej debaty publicznej. Teraz wszyscy czekają, jak na to zareaguje Trybunał, bo Karolina znów złożyła skargę na niemieckie państwo. Poszło o dwie przegrane sprawy, w których starała się dowieść, że prasa nie powinna interesować się jej domem w Kenii i tym, że go wynajmuje, ani że wybrała się na narty w czasie, gdy jej ojciec umierał. Niemieckie sądy stanęły na stanowisku, że media miały podstawy zainteresować się tymi sprawami.

Sędziowie niemieccy uznali zatem fakt, iż tabloidy i prasa typu people stanowią ważną część współczesnej popcywilizacji. Zresztą widać to wyraźnie na całym świecie, także w Polsce. Gdy prasa opiniotwórcza walczy o przetrwanie, przybywa tytułów poświęconych życiu gwiazd. Walka sław o prywatność nie zawsze jest obroną podstawowych praw człowieka, ale coraz częściej ich interesu ekonomicznego. Większość gwiazd, wbrew pozorom, jest zainteresowanych, by o nich pisano i mówiono. Chętnie akceptują reguły seriali prasowych, czyli regularnie publikowanych informacji na temat ich życia, ale pod warunkiem, że to one piszą serialowy scenariusz, a przy okazji dostają też za to pieniądze. W jednym z procesów słynna modelka Claudia Schiffer walczyła przeciw publikacji zdjęć jej syna, powołując się na chęć zachowania anonimowości dziecka, a niedługo potem odbyła z malcem sesję zdjęciową i wspólnie pojawili się na okładce katalogu firmy Quelle.

Czy tego chcemy, czy nie, współczesne media ulegają procesowi tabloidyzacji. Obejmuje on nie tylko prasę, ale także – a może szczególnie – media elektroniczne. Liczy się obraz, liczą emocje. Pomieszanie informacji z rozrywką sprawiło, że narodził się nowy gatunek zwany inforozrywką (infotainment). Fakty mieszają się z tu fikcją, a od informacji na temat ocieplenia klimatu ważniejsze są wieści, czy przypadkiem nie oziębiają się stosunki między Bradem Pittem a Angeliną Jolie.

 

Autorka jest doktorem prawa, docentem w Instytucie Prawa Cywilnego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.

Polityka 3.2010 (2739) z dnia 16.01.2010; kraj; s. 27
Oryginalny tytuł tekstu: "Obraz wart tysiąca słów"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama