Na sprzedaż posiadam 170+ Elder Druida na serwerze Elysia. Eq jak na screenie, dodatkowo dodaję magma seta i firewalker boots, tak więc postać z miejsca jest gotowa na hunty na dragon lordach, demonach, hellfire-fighterach itp. Profit i zabawa gwarantowane :) Konto nie posiada criminal rekordów”. Cena – 960 zł.
Takich tajemniczych ogłoszeń na Allegro i innych portalach aukcyjnych znajdziemy tysiące. Przedmiotem sprzedaży są postaci z gier internetowych, takich jak Diablo, Metin i najpopularniejsza w Polsce – Tibia. Gracz tworzy w niej własną postać (w cytowanym ogłoszeniu jest nią druid), która przemierza magiczne światy, zdobywając kolejne umiejętności, gromadząc ekwipunek (eq), przechodząc na coraz wyższe poziomy (druid jest na 170). Ci, którym nie chce się przebijać przez początkowe etapy gry, mogą kupić gotową postać od kogoś, kto grał w nią wcześniej. Im dalszy etap i lepsze wyposażenie – tym wyższa cena. Swego czasu głośno było o 16-latku z Wrocławia, który grał w Tibię przez dwa lata po kilkanaście godzin dziennie, powtarzał nawet przez to klasę. Gdy zdesperowana matka wyłączyła mu w czasie gry komputer, o mało nie zabił jej stołkiem. Niekontrolowane przerwanie gry oznaczało śmierć bohatera wartego wówczas kilka tysięcy złotych.
Handel postaciami z gier od kilku lat jest dla wielu nastolatków źródłem stałych dochodów. 16-letni Dominik, uczeń pierwszej klasy technikum w Rędzinach, w ciągu dwóch lat przeprowadził blisko 300 takich transakcji. Jakim cudem zdążył wyhodować tylu bohaterów? – Początkowo poświęcałem grze mnóstwo czasu. Potem za niecałe 20 euro kupiłem dwa booty – programy, dzięki którym postaci grają same. Ja muszę tylko czasami ustawić je w jakimś miejscu albo kupić im jakiś sprzęt. Normalnie w ciągu dwóch miesięcy intensywnego grania można osiągnąć 50–60 level [poziom – przyp. aut.], z użyciem bootów – 80. Taką postać można sprzedać za 100–200 zł. Dzięki bootom mogę prowadzić kilku bohaterów równocześnie – wyjaśnia.
Producent Tibii – firma CipSoft – zabrania używania bootów. Za ich stosowanie Dominik został kilka razy ukarany zawieszeniem konta. CipSoft zakazuje także sprzedaży postaci, ale tu Dominik się nie obawia: – Wątpliwe, by mnie ktoś namierzył. W Tibię grają miliony ludzi na świecie, handel kwitnie wszędzie. Mało się trzeba narobić, a sporo można zarobić.
Chcieliby, ale nie mogą
Z ubiegłorocznego badania instytutu Ipsos wynika, że większość (ponad 85 proc.) młodzieży w wieku 11–18 lat otrzymuje kieszonkowe od rodziców. Dzieci w wieku od 11 do 14 lat dostają średnio 40 zł, starsze – 80 zł. Rzadko zaspokaja to ich potrzeby. Chcą wieść taki sam styl życia i mieć takie same gadżety jak ich rówieśnicy z Europy Zachodniej. Tamci dysponują jednak bez porównania większymi kwotami – z niedawnych eurobadań wynika, że kieszonkowe młodego Brytyjczyka wynosi w przeliczeniu średnio 375 zł miesięcznie, Szweda – 340 zł, a Francuza i Niemca – około 220 zł.
Polskie nastolatki wiedzą, że rodzice więcej nie dadzą, i coraz częściej biorą sprawy w swoje ręce: w Internecie pełno jest ogłoszeń szukających pracy gimnazjalistów i uczniów szkół średnich. Propozycji dla nich jest jednak niewiele.
W USA, gdzie od dzieci oczekuje się pracy, już kilkulatki zarabiają, sprzedając upieczone przez siebie ciasteczka. 11-latki, po ukończeniu kursu prowadzonego przez Amerykański Czerwony Krzyż, opiekują się dziećmi (matki, które same kiedyś były babysitterkami, mają do nich zaufanie), 13-latki rozwożą gazety i pomagają w prostych pracach biurowych, zaś 14-latki mogą już w ograniczonym wymiarze czasu pracować legalnie w restauracjach, kinach i biurach.
U nas nastolatków szukających pracy przez Internet zasypują ofertami oszuści, którzy podają się za ich rówieśników i namawiają, by zarabiać pieniądze tak jak oni: klikając w reklamy na stronach internetowych albo wysyłając e-maile. W realnym świecie popularne jest roznoszenie ulotek, układanie towarów na półkach sklepowych i zbieranie owoców. Ponieważ dzieci z reguły robią to na czarno – także nie brak hochsztaplerów, którzy je wykorzystują i oszukują przy wypłacie.
Legalnie do 16 roku życia można pracować tylko na rzecz podmiotów prowadzących działalność kulturalną, artystyczną, sportową lub reklamową. Podmioty te muszą jednak wcześniej wypełnić szereg formalności i uzyskać zezwolenie Państwowej Inspekcji Pracy na zatrudnienie nastolatka. Ci, którzy ukończyli 16 lat, mogą już wykonywać wszystkie lekkie prace – oczywiście także za zgodą PIP.
Na dużą skalę 16–18-latków legalnie zatrudnia w Polsce tylko McDonald’s. – Pracują u nas przez wakacje i ferie – mówi Krzysztof Kłapa, rzecznik firmy. Pierwszy nabór zorganizowano w 2007 r. – Nastąpiła wówczas fala wyjazdów za granicę. Wzięliśmy więc przykład z innych krajów, gdzie restauracje naszej sieci zatrudniają nastolatków – tłumaczy Kłapa. Zainteresowanie było ogromne – do pracy przyjęto 1,7 tys. osób. Większość z nich pracowała niemal przez całe wakacje. Wielu chciało kontynuować pracę także po ich zakończeniu. – Chętnie byśmy na to przystali – bo to znakomici pracownicy. Ale to się zupełnie nie opłaca. Zgodnie z prawem w wakacje nastolatki mogą pracować 35 godzin tygodniowo, a w czasie roku szkolnego – 12 i trzeba im zapłacić tyle samo co dorosłemu pracującemu w pełnym wymiarze, czyli 40 godzin w tygodniu – mówi Aneta Mitoraj, dyrektor działu personalnego McDonald’s.
Kolejny dowód na to, że młodzież chce pracować, mieliśmy w ubiegłym roku. Gwałtownie spadła wówczas liczba pracowników napływających zza wschodniej granicy. Ich miejsca – zwłaszcza w rolnictwie – natychmiast zajęli młodzi. Według CBOS, w wakacje 2008 r. pracowało 12 proc. uczniów szkół podstawowych (w 2007 r. – tylko co dwudziesty), 21 proc. gimnazjalistów (w 2007 r. co dziesiąty) i aż 41 proc. uczniów szkół średnich (w 2007 r. co czwarty). Ten rekord zapewne zostałby pobity w tym roku, gdyby nie kryzys gospodarczy, który ograniczył rynek pracy.
Jak wynika jednak z badań CBOS, nawet wakacyjna praca młodzieży budzi spore zastrzeżenia u dorosłych: 90 proc. uważa, że nie powinni jej wykonywać uczniowie szkół podstawowych; sprzeciw 64 proc. budzi praca gimnazjalistów, a 14 proc. – praca uczniów szkół średnich. Przeciwników pracy młodzieży w ciągu roku szkolnego prawdopodobnie jest jeszcze więcej.
Nastolatki, które nie mogą znaleźć legalnej pracy, i te, którym na jej podjęcie nie pozwalają rodzice, szukają więc coraz częściej alternatywnych sposobów zarabiania pieniędzy.
Juniorzy w a(u)kcji
Latem zeszłego roku największy w Polsce internetowy portal aukcyjny Allegro, z którego usług korzystać mogły dotąd tylko osoby pełnoletnie, ogłosił, że otwiera się na 13–18-latków: odtąd bez zgody rodziców będą mogli rejestrować własne konta aukcyjne ze znaczkiem „Junior”. Jednorazowe zakupy z takiego konta nie będą mogły przekroczyć 500 zł, chyba że sprzedający wyrazi na to zgodę. Sprzedaż nie będzie ograniczona żadnymi limitami.
Na internetowych forach zawrzało. Dorośli oburzali się, że przecież zgodnie z prawem 13–18-latki bez zgody rodziców mogą zawierać tylko transakcje dotyczące drobnych codziennych spraw, a zakup za 500 zł trudno do takich zaliczyć. Zwłaszcza że junior codziennie może wygrywać wiele takich aukcji. Inni zastanawiali się, jak sprawdzić, czy nastolatek sprzedaje rzeczy, które dostał od rodziców (do czego ma prawo), czy też wyprzedaje bez pozwolenia wyposażenie mieszkania lub, co gorsza, upłynnia kradziony towar.
Nastolatki obśmiały tę dyskusję: na Allegro handlują od dawna, i to nie tylko 13–18-latki, ale i młodsi. Wielu z nich ma status supersprzedawcy, co oznacza, że przeprowadzili tysiące transakcji. Nie zamierzają dokonywać coming outu, zakładając konta Junior, bo nastoletniego użytkownika nie wszyscy traktują poważnie. – Niektórzy zakładając konta dodają sobie lat, inni rejestrują je na rodziców bez ich wiedzy. Danych nikt nie weryfikuje – tłumaczy 15-letni Krzysiek z Suwałk, uczeń ostatniej klasy gimnazjum. Oczywiście wpadki się zdarzają, najczęściej, gdy dorosły użytkownik doniesie obsłudze portalu, że w celu sfinalizowania transakcji zgłosił się do niego małolat. Allegro zawiesza wówczas nielegalne konto. – By uniknąć zdemaskowania, nastolatki na swoich aukcjach nie podają zwykle numeru telefonu, tylko e-mail lub kontakt na Gadu-gadu – kontynuuje Krzysiek.
Dla tych, którzy nie mają jeszcze 13 lat, problemem jest brak konta bankowego – wielu dorosłych chce się rozliczać przelewem. 13–18-latki mogą już założyć rachunek niemal w każdym banku. Między sobą często rozliczają się jednak, używając jako waluty doładowania do telefonów komórkowych. – To szybsze i przy małych kwotach wygodniejsze niż przelew. Nabywca kupuje w kiosku kartę z doładowaniem i podaje mi e-mailem kod. Jeśli działa – wysyłam mu towar – tłumaczy Krzysiek.
Tanie sprzedać drogo, drogie sprzedać tanio
Według Krzyśka, handel na aukcjach internetowych to dla nastolatków najlepszy sposób zarabiania pieniędzy. Ma porównanie: – Kiedyś przez tydzień roznosiliśmy z kolegami ulotki. Codziennie pracowaliśmy do 23.00. Dostaliśmy tysiąc złotych na siedmiu. Więcej zarobił, pracując w wakacje na budowie w Islandii, gdzie od lat mieszka jego ojciec. Kupił jednak rower i pieniądze się skończyły – jeszcze musiał pożyczyć od mamy. Żeby oddać (matka sama wychowuje trzech chłopaków, zawsze jej brakuje do pierwszego), zaczął handlować. – Sprzedaję głównie używane telefony. Jak zobaczę w komisie coś taniego, biorę i wystawiam na aukcji. Kupuję też na eBay’u rzeczy z Niemiec, z Wielkiej Brytanii. Czekam, aż kurs waluty wzrośnie i sprzedaję.
By podbić cenę wystawianych przez Krzyśka przedmiotów, jego koledzy licytują je ze swoich kont aukcyjnych. Kiedyś musieli się z tego tłumaczyć, bo Allegro zabrania takich praktyk. Pracownicy portalu dali się jednak w końcu przekonać, że to, iż jedna osoba licytuje równocześnie przedmioty na kilku aukcjach Krzyśka, to czysty przypadek. Zdarza się czasem, że koledzy przedobrzą i dadzą za przedmiot cenę, której nikt już nie chce przebić. – Wtedy przed końcem aukcji trzeba wycofać z niej przedmiot, inaczej nie dość, że się nie zarobi na jego sprzedaży, to jeszcze trzeba zapłacić prowizję portalowi – zdradza Krzysiek.
Z ankiet, które przeprowadziliśmy w Łodzi w trzech klasach gimnazjalnych i trzech licealnych, wynika, że na internetowych portalach handlują nie tylko ci, którzy – jak Krzysiek – mają niewielkie kieszonkowe (lub nie mają go wcale) i muszą sobie dorobić, ale także ci, którym rodzice dają najwięcej pieniędzy (ponad 100 zł). Po pierwsze – mają oni większe potrzeby niż koledzy z uboższych rodzin, po wtóre, częściej dysponują atrakcyjnymi przedmiotami, które można wystawić na aukcji. Często kwoty, za jakie rodzice kupili te rzeczy, nie mają dla nich znaczenia. Najważniejsze, że zyski ze sprzedaży trafią do ich kieszeni.
– Mój mąż ma syna z pierwszego małżeństwa. Często kupowaliśmy mu różne drogie prezenty: sprzęt narciarski, snowboard, specjalny gramofon dla didżejów. Po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że nie ma żadnego z nich. Okazało się, że potrzebował pieniędzy i wszystko za grosze sprzedał na Allegro. Jego matka nawet nie zwróciła na to uwagi – mówi 40-letnia Ewa z Łodzi. To zamknięty krąg: buszując po portalach aukcyjnych, nastolatki znajdują wciąż nowe rzeczy, które chcą mieć. Wstawiają jedną rzecz, a w oko wpadnie im dziesięć.
Ulubionymi portalami 16-letniej Natalii z niewielkiej miejscowości na Opolszczyźnie są Allegro i Szafa.pl, na którym można sprzedać swoje stare ubrania lub wymienić się nimi. – Gdy któraś z koleżanek ze szkoły kupi sobie coś nowego, siedzę na Allegro lub Szafie tak długo, aż też coś znajdę. Jak raz w tygodniu czegoś nie kupię, mam wrażenie, że jestem najgorsza w klasie. Później kombinuję, skąd brać na to kasę – mówi. Często sprzedaje swoje stare rzeczy albo pozbywa się nietrafionych zakupów. – Czasami, jak już nie mam skąd wziąć pieniędzy, a muszę zapłacić za coś, co zamówiłam, wyjmę mamie z portfela. Chciałam coś normalnie zarobić. Wymyśliłam, że będę udzielać korepetycji z angielskiego, ale koleżanki się oburzyły: na znajomych chcesz zarabiać? A w naszej miejscowości wszyscy są znajomi. Dałam spokój.
Jednym się chce, innym nie
Marzena, uczennica drugiej klasy liceum ogólnokształcącego w Radomiu, chciała dorobić sobie do kieszonkowego, pracując popołudniami w kawiarni: – Rodzice uznali, że będzie wstyd na całe miasto, wszyscy pomyślą, że to oni każą mi pracować. Powiedzieli, że mam się uczyć, a nie myśleć o głupotach – wspomina.
Parę tygodni później, grzebiąc w Internecie, Marzena natrafiła na ogłoszenia osób, które na zlecenie pisały wypracowania i odrabiały lekcje. Znaleźć je można na każdym portalu ogłoszeniowym i na forach dyskusyjnych wielu portali młodzieżowych. – Pomyślałam, że to świetny pomysł: rodzice będą widzieli, że siedzę i się uczę, a ja będę zarabiać – mówi Marzena. Od ponad roku pisze na zlecenie wypracowania z polskiego. Można zarobić na nich nawet kilkaset złotych miesięcznie. Trzeba tylko działać przytomnie. Koleżanka z klasy, Iwona, sprzedała kiedyś własne wypracowanie chłopakowi z innej szkoły w Radomiu. Ten widać także postanowił na nim zarobić, bo trafiło z powrotem do szkoły Marzeny, do równoległej klasy, gdzie polskiego uczyła ta sama nauczycielka. Zrobiła się afera. Nauczycielka uznała, że Iwona pewnie także kupiła pracę i wlepiła jej jedynkę. Marzena takiej głupoty już nie zrobi – własne prace sprzedaje wyłącznie sprawdzonym klientom z drugiego końca Polski, a pozostałym tylko pisane na zamówienie. Za stronę zeszytową wypracowania bierze 8–12 zł.
Są serwisy, gdzie napisanie wypracowania można zlecić studentom albo nauczycielom, ale, po pierwsze, to wychodzi dwa, trzy razy drożej, a po drugie – niektórzy klienci wolą trochę słabszą pracę, bo jak by to wyglądało: dotąd ledwie wyciągali z polskiego na tróję, a tu nagle piątka.
Marzenie także zdarzało się korzystać z usług kolegów po fachu. Parę razy zlecała komuś rozwiązanie zadań domowych z matematyki i fizyki. Płaciła od kilku do kilkunastu złotych za zadanie. – Żałuję, że jestem kiepska z przedmiotów ścisłych. To jest dopiero świetny biznes: zadanie rozwiązuje się w kilka minut, pewnie często trafiają się te same. Za ekspresowe tempo płaci się podwójnie. Dodatkowo płatne jest także wyjaśnienie zadania krok po kroku na wypadek, gdyby nauczyciel zapytał ucznia, jak je rozwiązał. Ja wypracowania z polskiego nie napiszę komuś na parę minut przed lekcją ani nie zarobię na objaśnieniach do niego – zasępia się Marzena.
W tym, że uczeń przedstawia nauczycielowi jej pracę jako własną, Marzena nie widzi nic złego. – Jednym się chce pisać wypracowania, innym nie. Jeśli mają pieniądze, żeby komuś za to zapłacić, to w czym problem?
Oporów w tej kwestii nie mają także inne nastolatki. Reklamując swoje usługi w Internecie, podają często swoje nazwiska i nazwy szkół, do których chodzą – także tych najbardziej prestiżowych.
Galerianki nie tylko w galerii
Za sprawą filmu „Galerianki” głośno zrobiło się o nastolatkach, które zarabiają na prostytucji. Skala tego zjawiska jest trudna do oszacowania. Nie pomogą tu policyjne statystyki, bo samo uprawianie seksu za pieniądze nie jest przestępstwem. Ścigać można za współżycie z osobą, która nie ukończyła 15 lat, ale jeśli nastolatek wziął za seks pieniądze, raczej nikogo o tym nie poinformuje.
Jacek Kurzępa, socjolog zajmujący się od wielu lat problemami młodzieży, wykładowca Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie, w swym raporcie o prostytucji nieletnich alarmuje, że problem dotyczy nie tylko młodzieży z rodzin patologicznych, ale także tej z tzw. dobrych domów, w których nie ma problemów finansowych. Według jego badań, aż 20 proc. nastoletnich prostytutek świadczy usługi, by zarobionymi pieniędzmi zaimponować rówieśnikom, mieć pieniądze na zabawę.
Zwykle działają tak, by nie wzbudzać podejrzeń rodziców. Niedawno głośno było o dwóch 14-letnich gimnazjalistkach z Warszawy, z inteligenckich rodzin, które klientów szukały na portalach erotycznych. Umawiały się z mężczyznami daleko od miejsca, gdzie mieszkały, tylko w ciągu dnia, nigdy w niedzielę – by nie budzić podejrzeń rodziców.
O tym, w jaki sposób wypada zarabiać, a w jaki już nie, coraz częściej nie decydują tradycyjne normy moralne, ale obowiązująca w danym środowisku kategoria obciachu.
14-letnia Dorota „Gaandziula” od września przebywa w ośrodku szkolno-wychowawczym w Ząbkowicach Śląskich. Trafiła tu za demoralizację – przez wagary dwukrotnie nie zdała z klasy do klasy; zamiast do szkoły wolała chodzić na imprezy, często wracała pijana, bywało, że odwoziła ją policja. Ale na toruńskim Rubinkowie, gdzie mieszkała, nie takie rzeczy się działy. – Koleżanki z podwórka robiły facetom pałę za dwie dychy. W szkole nie było to żadną tajemnicą, bo robiły to też kolegom. Wszyscy wołali na nie lodziary. Zwłaszcza na jedną, którą jeden z chłopaków nagrał, jak mu obciągała, i puścił to w szkołę. Ja wolałabym chodzić na golasa, niż mieć pieniądze przez dupienie się. Wszyscy moi przyjaciele uważają, że to totalna siara – mówi Dorota.
Sama próbowała zarabiać na różne sposoby: wyprowadzała psy ludziom z osiedla, w wakacje trochę popracowała w barze, rozdawała ulotki. Ale nie wie, ile kasy z tego było, wszystko od razu wydawała na imprezy. Nie musiała się tym specjalnie przejmować. – Miałam chłopaka 21-letniego, który dilował. Byliśmy ze sobą dwa lata. Jak potrzebowałam kasy, mówiłam: daj stówę czy dwie. I dawał – wspomina.
Pożytki z bycia nastolatkiem
Dorota pytana, czy także dilowała narkotykami, śmieje się: – Ja? Nie…
Łatwy, choć ryzykowny zarobek kusi jednak wielu nastolatków. – Dilerzy hurtownicy przekonują ich, że to świetny biznes: za jedną transakcję masz 10 zł, zrobisz dziesięć transakcji i masz stówę; będziesz sprzedawał kolegom, przecież cię nie podkapują – mówi Robert Żebrowski, szef referatu ds. nieletnich i patologii Komendy Policji Praga Północ.
Opowieści o tym, ile zarabia się na narkotykach, działają nawet na wyobraźnię najmłodszych dzieci. – Dostaliśmy kiedyś informację, że pewien chłopiec uprawia marihuanę. Rzeczywiście hodował w swoim pokoiku na parapecie. Przyznał, że chciał ją sprzedawać. Nasłuchał się pewnie od kolegów, jaki to wspaniały biznes i też postanowił w niego wejść – domyśla się Magdalena Złotnicka z zespołu ds. nieletnich Komendy Powiatowej Policji w Zgierzu.
Chociaż, jak pokazują badania CBOS, dostępność narkotyków w szkołach spada (a więc zapewne maleje liczba dilerów), przestępstwa związane z nimi są wciąż najczęściej popełnianymi przez nastolatków.
Z ankiet, które przeprowadziliśmy w łódzkich szkołach, wynika, że powszechna wśród nastolatków jest także produkcja i sprzedaż pirackich nagrań i programów. Kupcami najczęściej są koledzy ze szkoły czy sąsiedztwa. Nastolatki doskonale zdają sobie sprawę, że ryzyko wpadki jest niewielkie, a gdyby nawet zostali zatrzymani z kilkoma płytami w plecaku, nic specjalnego im za to nie grozi.
Według Roberta Żebrowskiego, świetnie się orientują, gdzie przebiega granica, poza którą grozi nastolatkowi odpowiedzialność karna. – Co roku walczymy z chłopakami, którzy myją szyby na skrzyżowaniach ulic, stwarzając zagrożenie dla siebie i innych. Dorosły dostałby mandat. Ale nastolatków za coś takiego ukarać nie można. Możemy ich pouczyć, a tym się specjalnie nie przejmują. Ważne, że w godzinę zarobią 50 zł.
Rodzice z innego świata
Nastolatki z reguły nie chwalą się rodzicom pieniędzmi zarobionymi na handlu w sieci, pisaniu wypracowań, nie mówiąc o narkotykach czy pirackich płytach. – Nie wyobrażam sobie, jak można nie zauważyć, że dziecko nagle ma skądś dużo pieniędzy, przynosi do domu nowe rzeczy, drogie ubrania – mówi z przekonaniem Monika z Warszawy, mama 7-letniej dziewczynki.
Nastolatki potrafią jednak uspokoić rodziców. Marzena, która zarabia pisząc wypracowania: – Kupiłam sobie ostatnio nowy telefon komórkowy za prawie 2 tys. zł. Mamie powiedziałam, że wymieniłam się z koleżanką. Uwierzyła, chociaż wcześniej miałam starego rupiecia. Ona się kompletnie nie orientuje, ile kosztują takie rzeczy.
Natalia też ma sposób: – Jak coś kupię na Allegro czy Szafie, proszę sprzedającego, żeby to przesłał na adres koleżanki. Jej rodzice pracują do późna i listonosz bez problemu oddaje jej paczki. Mamie mówię, że kupiłam na wyprzedaży w ciuchlandzie, bo zostało mi 2 zł reszty z tego, co dała mi na zakupy.
Część rodziców, nawet widząc, że dziecko ma jakieś pieniądze, nie docieka skąd. Niektórzy się cieszą, że mają zaradne dzieci, które zamiast prosić ciągle o pieniądze, potrafią same trochę pokombinować. Inna sprawa, że coraz więcej firm, banków, portali internetowych itd. oferuje nastolatkom produkty, które uniezależniają ich od rodziców. Na jednym z forów internetowych nastolatka zachwalała innej młodzieżowy rachunek w jednym z banków: „konto jest zakładane na ciebie i rodziców – nic w nim nie zrobią bez twojej zgody, pin też możesz wybrać sama, więc jeżeli nie będziesz chciała, rodzice nie muszą mieć do tego konta dostępu”.
Równocześnie to na rodziców spada odpowiedzialność za działania ich dzieci – choćby podatkowa. – Dochody małoletniego, z wyjątkiem dochodów z jego pracy, stypendiów i przedmiotów powierzonych mu przez rodziców do własnego użytkowania, rodzice muszą doliczyć do swoich dochodów i wspólnie opodatkować – mówi Andrzej Bartyska, rzecznik Urzędu Kontroli Skarbowej w Gdańsku.
Ewentualne zaległości podatkowe obciążają rodziców, nawet jeśli np. o handlu prowadzonym w Internecie przez ich dziecko dowiedzą się dopiero od urzędników kontroli skarbowej. Mogą to być spore sumy, zważywszy, że miesięczne obroty niektórych nastolatków sięgają tysięcy złotych.
Szkoła życia
Internetowe serwisy aukcyjne oficjalnie albo w ogóle nie pozwalają nastolatkom handlować, albo tylko w ograniczonym zakresie. Ale nie robią nic, by zweryfikować wiek użytkowników, bo same na nich zarabiają. Młodzi uczą się, że żeby zarobić, trzeba oszukać.
Nauczyciele oficjalnie potępiają handel wypracowaniami. Ale sami oferują podobne usługi. Wniosek? Zakazów nie trzeba traktować zbyt serio.
Jeśli młodzi nauczą się kombinowania na granicy prawa lub nawet poza nią, kto w przyszłości nakłoni ich do uczciwej pracy? Jeśli przez lata będą zarabiać, nie płacąc grosza podatku, kto przekona ich jako dorosłych do wyjścia z szarej strefy?
By powstrzymać młodych ludzi przed wchodzeniem w szarą strefę, trzeba zmienić prawo. Pozwolić im na legalne podejmowanie pracy. Przepisy, które kiedyś stworzono z myślą o ochronie ich interesów, dziś są anachroniczne: 15-latek nie może legalnie sprzedawać hamburgerów, ale może prowadzić transakcje internetowe na ogromną skalę. Upośledzają ich na rynku pracy: nikt przy zdrowych zmysłach nie zatrudni przecież na 12 godzin tygodniowo nastolatka, jeśli za te same pieniądze może mieć dorosłego pracownika na 40 godzin.
Do zmiany przepisów konieczna jest jednak najpierw zmiana nastawienia dorosłych do pracy nastolatków. Może wystarczy, gdy dowiedzą się, co robią młodzi, jeśli nie mogą pracować.
Wszyscy nastoletni bohaterowie tekstu zgodzili się występować w nim pod własnymi imionami i nazwiskami. Uznaliśmy jednak, że dla ich dobra dane powinny zostać zmienione.