Jarosław Kaczyński oświadczył w radiu, że jeśli idzie o zbliżenie z Dornem, to „z podaniami w tej sprawie nie będziemy się do niego zwracać”. Zwłaszcza, jak rozumiemy, z podaniami rąk.
Kaczyński najwyraźniej podejrzewa, że w wyniku podania ręki Dornowi – nosicielowi różnych niezdrowych poglądów – politycy jego partii mogliby złapać coś paskudnego, dlatego lepiej, aby w tym trudnym okresie trzymali ręce przy sobie, a obejmowali się i całowali tylko we własnym, sprawdzonym gronie. Joachim Brudziński dodaje zresztą, że zbliżenie z Jurkiem czy Dornem nie sprawiłoby mu większej satysfakcji, gdyż obaj „mają maleńkie zaplecza”.
Brudziński przewiduje, że z tak małymi zapleczami nie będą oni w stanie zaspokoić oczekiwań żadnych partnerów i sukcesów w polityce nie odniosą. Jego zdaniem, skoro już Dorn i Jurek prą do zbliżenia, powinni najpierw powiększyć sobie zaplecza do jakichś atrakcyjnych rozmiarów. Dorn deklaruje z kolei, że na kompleks małego zaplecza nie cierpi, a przy zawieraniu poważnego związku bardziej niż rozmiary zaplecza partnerów liczy się to, co do siebie czują.
Jak się okazuje, wirus grypy to obecnie nie jedyne zagrożenie dla zdrowia. W opinii minister Kopacz zagrożeniem równie poważnym jest unijna dyrektywa „Pacjenci bez granic”, zakładająca, że każdy obywatel UE ma prawo wybrać kraj, w którym chce się leczyć. Minister uważa, że dyrektywa narusza suwerenność naszego NFZ i osłabia go, podczas gdy on i tak jest już słaby. Nie oszukujmy się, dopuszczenie do utraty przez Fundusz suwerenności na rzecz zagranicznych funduszy, realizujących obce nam interesy w zakresie ochrony zdrowia, oznaczałoby ostateczne oddanie polskich chorób w obce, nie zawsze czyste ręce.
Resort zdrowia ostrzega, że wprowadzenie dyrektywy może spowodować gwałtowny wzrost liczby Polaków leczących się w krajach UE, co zapewne będzie skutkować ich gwałtownym i niekontrolowanym powrotem do zdrowia. Łatwo sobie wyobrazić, że po wyleczeniu ludzie ci natychmiast wrócą do kraju i zaczną rozrabiać.
Nie od dziś wiadomo, że zdrowy pacjent jest pacjentem trudnym, bo żywym, czasem nawet za bardzo. Oczywiście ten czarny scenariusz nie musi się ziścić, ale trzeba dmuchać na zimne, dlatego opór ministerstwa wobec dyrektywy „Pacjenci bez granic” wydaje się słuszny. W życiu wszystko musi mieć jakieś granice, nawet pacjent i jego zdrowie.