Jak św. Franciszek nawracał sułtana
Chrześcijaństwo i islam: czy pojednanie jest możliwe?
Kardynał Pelagiusz był w rozterce. Co ma powiedzieć temu drobnemu Francesco, Italczykowi z Umbrii, który pragnie pójść do obozu Saracenów? To może oznaczać śmierć. A jeśli zostanie zabity lub porwany, jego zwolennicy – a wciąż ich przybywa – nigdy tego Pelagiuszowi ani Kościołowi nie wybaczą. Brat Franciszek z Asyżu, niegdyś playboy z bogatego domu, dziś pokorny, a wielbiony przez rzesze głosiciel Chrystusa, czeka na odpowiedź. Kardynał nie może mu jej nie dać.
Skąd tutaj, na polu wojny w delcie Nilu, wziął się ten Boży obszarpaniec? Niezbadane są wyroki Opatrzności, w różne miejsca prowadził go misyjny zapał. Jest upalny wrzesień Roku Pańskiego 1219. Pelagiusz właśnie przyprowadził posiłki dla walczących tu krzyżowców. To już piąta krucjata. Trzeba odbić z rąk muzułmanów Jerozolimę, miasto Grobu Pańskiego.
Plan rycerzy był jasny: płyniemy na Egipt, zdobywamy strategiczny port Damietta (po arabsku Dumjat), stamtąd przebijamy się do Palestyny i walczymy o Jerozolimę. Czas naglił. Z Jerozolimy nadchodziły przerażające dla krzyżowców wieści. Muzułmańscy dowódcy postanowili, że gdyby zanosiło się rzeczywiście na ich klęskę, rozważą zwrot Jerozolimy w zamian za zawarcie pokoju. Ale wcześniej miasto zrujnują. Radykałowie nalegali na zburzenie świątyni Grobu Chrystusowego. Skończyło się na rozbiórce fortyfikacji.
Jak nie spełniło się marzenie Al-Adila
Wojną po stronie muzułmańskiej dowodzili sułtanowie Al-Mu’azzam i Al-Kamil. Zabrakło zmarłego w 1218 r. sułtana Al-Adila, brata słynnego Saladyna. Al-Adil był dobrym żołnierzem i rządcą, walczył z krzyżowcami i chrześcijańską kolonizacją, krwawo tłumił bunty Koptów, ale potrafił wykazać polityczny spryt i elastyczność, zawierając co pewien czas rozejmy z chrześcijanami i utrzymując z nimi kontakty handlowe.
Nowym sułtanem został syn Al-Adila, Al-Kamil. Władał Egiptem, jego brat Al-Mu’azzam – Syrią. Nadzieje starego Al-Adila nie ziściły się jednak. Pokój z chrześcijanami się nie utrzymał. (Na wieść o przybyciu krzyżowców pod Damiettę Al-Adil umarł ze zgryzoty).
Pokój nie utrzymał się, bo sułtańska gotowość do kompromisu i koegzystencji mało kogo obchodziła w stolicy europejskiego chrześcijaństwa. Europa nie godziła się z utratą Jerozolimy i dostępu do niej chrześcijańskich pielgrzymów. Papież Innocenty III od kilku lat zabiegał o krucjatę. Umyślił sobie, by towarzyszyła wielkiemu soborowi Kościoła, który zwołał do Rzymu na 1215 r. Ale nie wyszło. Organizacja wyprawy wlokła się jak gromadka nieszczęsnych dzieci, które trzy lata wcześniej – na wezwanie nawiedzonego pastuszka – ruszyły odbijać Jerozolimę, ale nie dotarły, bo po drodze zginęły lub poszły w niewolę.
Jak nie słuchano papieża Innocentego
Bez znamienitych i znających wojenny fach baronów, bez rycerstwa, floty, sprzętu wojennego, bez złota i srebra – ani rusz. Na soborze papież wzywał do ratowania Jerozolimy. Kaznodzieje agitowali po całej chrześcijańskiej Europie. Kto się uchyla, popełnia grzech śmiertelny. Krążyły pogłoski o znakach na niebie w postaci krzyży. Przypominano proroctwo Apokalipsy, że imię Bestii jest 666. Czy to aby nie o Mahometa tu chodzi? Według chrześcijańskiej rachuby czasu Prorok islamu urodził się ok. 570 r., czyli prawie 666 lat temu. To dobry znak dla krucjaty.
Na razie jednak ze sceny zszedł sam Innocenty: zmarł w 1216 r., nie doczekawszy się ani krucjaty, ani powrotu Jerozolimy w ręce chrześcijan. Jego następca, Honoriusz III, podjął zadanie. Natrafił jednak na równie wielkie trudności jak poprzednik. Rycerstwo w Europie nie kwapiło się do „brania krzyża”. A w samym Outremer, Zamorzu, jak z francuska nazywano chrześcijańskie państewka założone dzięki podbojom krzyżowców, też wcale nie wszyscy cieszyli się na myśl o nowej wojnie. Z wyjątkiem zakonników rycerzy chrześcijańscy osadnicy ulegali z latami mało ewangelicznym urokom i przyjemnościom życia na poziomie o niebo wyższym niż w ówczesnej, ogarniętej anarchią Europie. Gdyby posłuchali Franciszka, prawiącego o rozdaniu wszystkiego ubogim, może by pokręcili tylko głowami jak Grecy?
W Outremer dobrobyt, nawet niepewny, i pokój, nawet chwiejny, okazywał się tarczą, od której odbijały się wezwania do świętej wojny z muzułmanami. Zwłaszcza że tamtejsi chrześcijanie robili z nimi na handlu kokosy.
Jak krzyżowcy popadli w desperację
Teraz, gdy krucjata jednak ruszyła, gdy toczyły się zaciekłe walki o Damiettę, nie było już o czym mówić. Hiszpan Pelagiusz, choć dostojnik Kościoła z mandatem samego papieża, miał trudności z zaprowadzeniem ładu między krzyżowcami różnych narodowości. Starł się z Janem z Brienne, naczelnym wojskowym dowódcą kampanii egipskiej, do 1212 r. królem chrześcijańskiego państwa jerozolimskiego. Kardynał chciał ofensywy, choćby dla podniesienia ducha żołnierzy, wynędzniałych, umierających jak muchy na gorączkę i czarne infekcje skóry.
Walki przedłużały się, a Damietta nie padała mimo zaciekłych ataków na jej mury z pomocą przerażających machin oblężniczych. Muzułmańska obrona polegała na równie zaciekłych kontratakach i użyciu tzw. ognia greckiego – łatwopalnej, niedającej się gasić wodą mieszaniny, którą niszczono machiny krzyżowców. Na domiar złego w maju odpłynął z powrotem do Europy książę Leopold austriacki, bardzo szanowany przez chrześcijańską armię, gdyż zapałem i dzielnością przewyższał innych baronów. Pożegnał się z wojskiem po dwóch latach, więc nikt nie szemrał, że zdradza krucjatę, która zresztą pochłonęła już tyle ofiar, m.in. wielkiego mistrza templariuszy Wilhelma z Chartres.
W końcu zdesperowani wojownicy postanowili wziąć sprawy we własne ręce. Spontanicznie, lecz chaotycznie rzucili się na pozycje muzułmanów. Totalnej klęsce zapobiegł wojenny kunszt króla Jana z Brienne.
Jak brat Franciszek przeraził się wojną
Te sceny oglądał brat Franciszek z Asyżu. Można się domyślać, że zarazem z ludzkim przerażeniem, jak i z religijną trwogą. Gdy dowiedział się w Italii, że krucjata wylądowała w Egipcie, poczuł, że to okazja do misji wśród Saracenów. Ale do misji, do głoszenia Chrystusa, a nie do zabijania. W czerwcu odpłynął z jednym ze swych towarzyszy, Piotrem z Katanii, z Ankony z kolejnym transportem krzyżowców. Flota dotarła do Akry na północ od Palestyny. Tam Franciszka podjęli współbracia. Ten zaraz poprosił, by kilku z nich ruszyło z nim w dalszą drogę – do Egiptu.
Gdy stanęli pod Damiettą i do Franciszka dotarła groza sytuacji, zabrał się do dzieła kaznodziei. Żołnierze Chrystusa wymagali posługi duchowej naśladowcy Chrystusa. Franciszek wzywał więc krzyżowców do pokuty za zbrodnie i grzechy. Aż wreszcie nadszedł czas na upragnioną misję u nieprzyjaciół. Wciąż ufał, że wolą Boga jest, by głosić pokój nawet w wirze wojny. Stąd jego prośba do Pelagiusza o pozwolenie na pójście do sułtana.
Dobrze – odpowiedział w końcu Pelagiusz – weź flagę emisariusza i idź. Franciszek zabrał ze sobą brata Iluminata. Po drodze do obozu muzułmanów śpiewali psalmy. Franciszek nie okazywał lęku, Iluminat trochę. Zobaczyli na łące dwa baranki skubiące lichą trawę. To znak, rzekł Franciszek, nasz Pan i Mistrz powiada w Ewangelii: Ja was posyłam jak owce między wilki.
Jak król Maroka ściął głowy franciszkanom
Cytat jak najbardziej odpowiedni. W 1217 r., dwa lata przed Egiptem, Franciszek wyznaczył sześciu współbraci do misji w Maroku. Wiedział, że może ich czekać śmierć męczeńska. Upewniwszy się, że dobrowolnie pragną spełnić jego polecenie, zachęcał ich do naśladowania Chrystusa i znoszenia prób losu.
Chyba tylko w tamtych burzliwych czasach, kiedy Europa z jednej strony popadała w masowe herezje, a z drugiej wydawała ludzi takich jak Franciszek, mogło się zdarzyć coś tak surrealnego jak ta misja w Maroku. Sześciu zakonników nie miało właściwie niczego prócz odzienia i modlitewnika. Szli boso setki kilometrów w kierunku Sewilli w ówczesnej muzułmańskiej Hiszpanii. I nie umieli słowa po arabsku! Nic też nie wiedzieli o historii, kulturze i religii Saracenów, którym mieli głosić Ewangelię.
Gdy dotarli do miasta, weszli na dziedziniec pierwszego napotkanego meczetu, gdzie akurat wierni gromadzili się na modły. Brat Bernard, który zdążył liznąć arabskiego, wykrzyknął: Przyjaciele moi, Mahomet to oszust, a Koran to stek kłamstw! Uszło im to na razie na sucho, choć król Sewilli przepędził ich – właśnie do Maroka. Najpierw zamierzał ich ściąć za bluźnierstwo, ale zauważył, że wizja męczeńskiej śmierci raczej ich zachwyca, stąd zmiana wyroku. Ale w Maroku mnisi robili dokładnie to samo co w Sewilli. Tamtejszy władca ostatecznie wydał ich katu, ten poddał torturom, a w końcu sam król obciął im głowy.
Jak Franciszek przekonywał sułtana
I oto Franciszek zmierza do sułtana, o którym też nic nie wiedział i któremu też chciał prawić o Bogu, nie mając pojęcia o islamie. Podobnie sułtan: nic nie wiedział o Franciszku, o jego sławie w Europie ani o chrześcijańskich pryncypiach. Ale czyż mogło być inaczej? Szukać czegoś, co by łączyło walczące religie, nikomu nie przychodziło do głowy. Tożsamości dopiero się formowały, jeszcze płynne, żarliwe, właściwie – rozżarzone.
Franciszek na tle epoki i tak wyróżniał się swym umiłowaniem prostoty i pokoju. Zrobił wrażenie na samym papieżu Innocentym, którego prosił o zgodę na zakon, który chciał założyć, przyrzekając posłuszeństwo papiestwu. Bracia mieli żyć w skrajnym ubóstwie, służyć maluczkim i przemierzać świat, prostymi słowami opowiadając ludom o Ewangelii. Papież wahał się. Ale miał sen: wspaniała rzymska bazylika na Lateranie chwiała się w posadach, ale podparł ją i ustrzegł przed zawaleniem się drobny mężczyzna, w którym papież rozpoznał Franciszka.
I oto Franciszek był bliski spełnienia swego marzenia, by opowiedzieć sułtanowi o Ewangelii. Najpierw jednak dwaj bracia trafiali na muzułmańskie straże. Na widok tak osobliwych przybyszy, strażnicy wpadli w gniew. Ale ich nie zabili, tylko obili pięściami. A potem popędzili przed sobą do sułtana.
Kto was przysyła? – zaczął przesłuchanie muzułmański władca. Podejrzewał, że są szpiegami.
Nie przysłał nas człowiek, lecz Bóg – odpowiedział pewnym głosem Franciszek. – Abyśmy ci, panie, opowiedzieli o drodze do zbawienia duszy. Twojej i twego ludu.
Jak sułtan odrzucił propozycję Franciszka
Gospodarz zaprasza braci w gości – na tak długo, jak zechcą. Franciszek idzie za ciosem: – Chętnie zostanę, jeślibyś pragnął wraz ze swymi poddanymi przyjąć chrześcijaństwo. Każ rozpalić stos. Wejdę w ogień wraz z twymi kapłanami. Jeśli ocaleję, a oni nie, sam się przekonasz, która wiara jest prawdziwa.
Sądzisz, że moi kapłani poszliby razem z tobą w żywy ogień? – roześmiał się sułtan. Władca czuł, że sprawy idą za daleko. Nie mógł oczekiwać po współwyznawcach poddania się takim próbom. Mógł za to spodziewać się ich buntu. A lud, oburzony ewentualną zdradą przez sułtana świętej wiary islamskiej, z pewnością by zbuntowanych dworzan poparł.
Sułtan zmienił temat: przyjmijcie ode mnie dary i rozdajcie je waszym ubogim. Franciszek odmówił. Otrzymał od sułtana honorową eskortę i pod jej ochroną bezpiecznie wrócił do obozu. Bezpiecznie, lecz z pustymi rękami: sułtana nie nawrócił ani nie zdobył palmy męczeńskiej.
W średniowieczu krążyły różne wersje tej opowieści. Może najbardziej znaną znajdujemy w pobożnie baśniowych „Kwiatkach świętego Franciszka z Asyżu”, pięknie przełożonych przez Leopolda Staffa. „Kwiatki” powstały znacznie później niż opisywane w nich przypadki Franciszka i jego współbraci, więc źródłem historycznym mogą być tylko w ograniczonym stopniu. Jednak ich siła perswazji jest ogromna. Kształtuje wyobrażenia o franciszkańskiej duchowości, przyciąga do niej kolejne pokolenia, nie tylko chrześcijan. W czasach współczesnych do wspólnoty św. Franciszka wstępują wierni o korzeniach arabskich i bliskowschodnich. Tak więc Franciszek posiał ziarno, które ostatecznie wydało plon, jakiego pragnął.
Jak sułtan się rzekomo nawrócił
W „Kwiatkach” Franciszek wraca do sułtana, by się z nim pożegnać przed zakończeniem misji wśród muzułmanów. Średniowieczny autor podania oczywiście nie poczuwa się do jakiejkolwiek poprawności religijnej w naszym współczesnym rozumieniu. Wkłada w usta sułtana słowa będące dowodem, że Franciszek jednak cel osiągnął: „Poucz mnie, jak bym mógł być zbawiony; gotów jestem uczynić, co mi rozkażesz”.
„Panie – odpowiada Franciszek – poślę ci po swej śmierci, zgodnie z wolą Bożą, dwóch braci moich, od których otrzymasz święty chrzest Chrystusowy i będziesz zbawiony”. Kilka lat później Franciszek umiera. Sułtan jest chory, każe strażom wypatrywać dwóch mężczyzn w habitach. Franciszek pokazuje się przed dwoma mnichami i poleca im ruszać do kraju sułtana. Straże doprowadzają ich przed oblicze uradowanego władcy – obietnica Franciszka spełnia się i sułtan „pouczony o wierze Chrystusowej, otrzymawszy chrzest święty, odrodzon w Chrystusie, zmarł podczas tej choroby i była zbawiona dusza jego przez zasługi i modły świętego Franciszka”.
Jak sułtan ofiarował krzyżowcom relikwię Krzyża
A co mówi historia? Znakomity historyk wypraw krzyżowych Brytyjczyk Steven Runciman uważa wizytę Franciszka u sułtana Al-Kamila za zbędną: Al-Kamil i tak skłaniał się ku pokojowi. Egiptowi groził głód, a sytuacja w muzułmańskiej polityce wewnętrznej była tak pogmatwana i napięta, że dalsza wojna z chrześcijanami przerastała siły i możliwości sułtana. We wrześniu 1219 r. Al-Kamil przez chrześcijańskiego jeńca zaproponował krzyżowcom rozejm, na co chrześcijanie przystali. Wkrótce jednak go zerwał, zaatakował Franków, został odparty. Przekonał się, że Damietty nie utrzyma. Zgłosił nową propozycję: krzyżowcy opuszczą Egipt w zamian za przekazanie im Prawdziwego Krzyża Pańskiego oraz Jerozolimy, części Palestyny i Galilei.
I tu włączył się nasz dobry znajomy kardynał Pelagiusz w też nam znanym stylu: wbrew królowi Janowi każe ofertę odrzucić. 5 listopada 1219 r. krzyżowcy zajmują Damiettę. Załoga muzułmańska nie stawiała oporu, bo szerzyła się wśród niej epidemia. Mieszkańcy nie mieli siły grzebać zmarłych. Krzyżowcy zaraz po zajęciu Damietty wzięli zakładników, odebrane mieszkańcom dzieci przekazali duchownym, aby ich ochrzcili dla służby Kościołowi, część sprzedano na niewolników, zdobyty pełny skarbiec rozdzielili między siebie. Pelagiusz triumfował: Egipt podbity, koniec islamu.
Czy trzeba dodawać, jak bardzo się mylił? Al-Kamil zebrał siły i przeszedł do ofensywy. Choć piąta krucjata była bliska sukcesu, zakończyła się fatalnie – przede wszystkim dla wspólnot chrześcijańskich w Egipcie. Mimo względnie tolerancyjnej polityki sułtana, teraz ograniczono mocno ich prawa, obciążono podatkami, rabowano z majątku. Kupców włoskich wyparto z Aleksandrii. „Żołnierze krucjatowi odjeżdżali więc do stron ojczystych z palącym i zasłużonym wstydem – bilansuje Runciman. – Nie zabrali nawet Prawdziwego Krzyża. Nie doczekali się zwrotu relikwii, nikt bowiem nie zdołał jej odnaleźć”.
Jak Franciszek dowiedział się, że zginął za morzem
W tym czasie Franciszek zmagał się z kryzysem w zakonie. Pod jego nieobecność zaczęto zmiany sprzeczne z jego koncepcją. Opozycja rozpuściła nawet plotkę, że zginął śmiercią męczeńską w Ziemi Świętej. Według jednej z jego średniowiecznych hagiograficznych biografii, załamanemu Franciszkowi ukazał się Chrystus: Nie trap się, że opuszczają mój zakon ci, co się nim rozczarowali, bo gdyby nawet zostało w nim tylko trzech, wciąż będzie to mój zakon, którego nigdy nie opuszczę.
Kilka lat później, w 1226 r., Franciszek umarł w rodzinnym Asyżu, w dwudziestym roku od porzucenia rozkoszy życia świeckiego i czterdziestym piątym od przyjścia na świat. Tuż przed śmiercią modlił się słowami psalmu: „Wyprowadź mnie z więzienia, bym dziękował imieniu Twojemu. Otoczą mnie sprawiedliwi, gdy okażesz mi dobroć”. Pod celę, gdzie umarł, zlatywały się z całego Asyżu radośnie śpiewające skowronki. Sułtan Al-Kamil przeżył Franciszka o 12 lat.
Jak spotkanie sułtana ze świętym obudziło nadzieję
Pisarz brytyjski G.K. Chesterton widział w spotkaniu świętego z sułtanem jedno z najważniejszych wydarzeń w historii – gdybyż tylko ówczesny świat i obie cywilizacje, chrześcijańska i islamska, zdołały to dostrzec i wyciągnąć naukę, bylibyśmy dziś może w innym miejscu. Tak się nie stało. Mimo to rozmowa na dworze sułtana wciąż przemawia do wyobraźni. Przede wszystkim tych, którzy mimo wszystkich rozczarowań i okropności w stosunkach chrześcijańsko-muzułmańskich nie stracili jeszcze nadziei, że ich poprawa jest ciągle możliwa.
Byłoby jednak grubą przesadą widzieć w spotkaniu w Egipcie przed ośmiu wiekami jakiś dialog międzyreligijny w rozumieniu nowożytnym. Było ono raczej misją pokojową ze strony Franciszka, wynikającą z jego religijnej determinacji, i aktem tolerancji ze strony sułtana, który mógł być ciekaw, co mu powie ten chrześcijański mułła, ale który miał też, jak każdy człowiek władzy, konkretny polityczny interes do załatwienia – zawarcie rozejmu z osiągającym przewagę napastnikiem. Franciszek wykazał się męstwem i dobrą wolą, ale jego celem było zatrzymanie choć na chwilę spirali mordu i nienawiści, a nie teologiczna dysputa, mająca zbliżyć religijnie chrześcijan i muzułmanów; i dziś takie wysiłki idą jak po grudzie.
Jak Franciszek spotkał się z tańczącym derwiszem
Wśród mnóstwa podań, legend i spekulacji, jakimi przez długie lata obrosła opowieść o spotkaniu mnicha z sułtanem, można natrafić na rzeczy fascynujące. Jeszcze jedno spotkanie. Tym razem w Damaszku. Franciszek rozpoczyna podróż przez Lewant do Egiptu. Spotyka wędrownego derwisza znanego jako Szams Tabrizi. To sufi, czyli mistyk, pochodzący z muzułmańskiej Azji Centralnej. Był mistrzem duchowym jednego z największych perskich i światowych poetów Dżalaluddina Rumiego. Franciszek, w młodości wielbiciel pieśni trubadurów, to nie tylko może największy z katolickich świętych. Przypisuje mu się także autorstwo poetyckich hymnów wysławiających piękno natury, a współczesny Kościół (i wielka gromada ludzi z Kościołem związanych) widzi w nim patrona ekologii.
A więc Szams Tabrizi i Franciszek mogli nie tylko grać w karty (podobno grali), ale i rozmawiać jak poeta z poetą. I przypaść sobie do gustu. Derwisze słyną z ekstatycznych tańców. Franciszek lubił ponoć udawać, że gra na skrzypcach, używając pielgrzymiego kostura jako smyczka i nucąc starofrancuskie pieśni, które słyszał od matki. Bywało, że wpadał wtedy w ekstazę i też podskakiwał i tańczył. Tak przynajmniej wynika z legendy.
O czym z sobą mówili? Ależ jasne: o miłości, tajemnicy stworzenia, wyrzeczeniu się wszystkiego prócz dóbr duchowych i o Bogu. No i chyba o potędze poezji. Jakże inne musiało to być spotkanie niż to na dworze sułtana. I choć prawdopodobnie nigdy nie miało miejsca, to wyraża głębszą prawdę. Trwałe mosty między kulturami i religiami przerzucają nauczyciele, poeci, twórcy, mistycy. Jak Franciszek i Rumi. Ale najpierw musi być ciekawość, chęć spotkania.
Korzystałem m.in. z książek: Steven Runciman, „Dzieje wypraw krzyżowych”, Ivan Gobry, „Święty Franciszek”, Jerzy Mirewicz SJ, „Wychowawcy Europy”.