Społeczeństwo

Grzechy białych

"Tylko dla kolorowych" The Library of Congress / Wikipedia
Rasizm nie ma biologicznego uzasadnienia - jest zjawiskiem głęboko zakorzenionym w naszej mentalności, zwłaszcza ludzi białych. Co można zrobić, by współżycie z różnymi grupami etnicznymi nie przypominało stąpania po polu minowym, a sam rasizm stał się niemiłym wspomnieniem?

W lutym tego roku w brytyjskim dzienniku „The Guardian” ukazał się dwuczęściowy esej Davida Goodharta pod wiele mówiącym tytułem „Dyskomfort obcości”. Jego autor podnosił kwestię ignorowanego dotąd przez brytyjską lewicę konfliktu pomiędzy szybko w ostatnich latach wzrastającym kulturowym zróżnicowaniem społeczeństwa a społeczną solidarnością uosobioną w szlachetnej idei państwa opiekuńczego. Publikacja ta wywołała w Anglii publiczną dyskusję, która zapewne nieprędko się zakończy.

„Wielka Brytania lat pięćdziesiątych – otwiera swój artykuł Goodhart – była krajem rozwarstwionym klasowo i regionalnie. Jednak w większości metropolii, przedmieść miast i wiosek żyjący w nich ludzie z reguły byli w stanie przewidzieć postawy, a nawet zachowanie innych zamieszkujących w ich bliskim sąsiedztwie. W wielu częściach Anglii dziś reguła ta przestała być w mocy. To wyznanie nostalgicznej, zdawałoby się, tęsknoty za czasami, gdy Brytania była brytyjska, odbiega od typowych tego rodzaju utyskiwań choćby z tego względu, że podobne sentymenty kojarzone są raczej z politykami nacjonalistycznymi i prawicowymi w rodzaju Le Pena czy Haidera. Goodhart, redaktor nienagannie liberalnego, czyli w anglosaskim żargonie politycznym postępowego czasopisma „Prospect”, gdzie pierwotnie jego tekst się ukazał, utożsamia się z intelektualną lewicą i do lewicy adresuje swe rozważania. Tym silniejszy wywołały one rezonans.

 

Od co najmniej 10 tys. lat, czyli czasów Rewolucji Rolniczej, mieszkańcy krajów o rozwiniętej gospodarce, pisze Goodhart, w swej codziennej krzątaninie nieustannie wchodzili w kontakt z „obcymi”, czyli z ludźmi nienależącymi do ich własnej grupy rodzinnej.

Reklama