Bo KE czarno widzi ten rok w całej UE, dla której przewiduje czteroprocentowy spadek gospodarczy, a dla Niemiec, głównego odbiorcy polskich towarów i usług - minus 6 proc. Poza tym okazuje się, że to w europejskich bankach tkwi więcej toksycznych papierów niż w amerykańskich. I ich centrale mogą więc bardziej martwić się o swoje spółki-matki w starej UE, niż o ich córki w Polsce i jeszcze bardziej przykręcą kurek z kredytami naszym przedsiębiorstwom.
Mimo to jednak czarna prognoza nie musi się spełnić. Po pierwsze dlatego, że nasza gospodarka ciągle jest mniej uzależniona od eksportu, niż w krajach bardziej rozwiniętych. Po drugie - to zależy także od nas samych. Na razie jednak robimy niewiele. Niezły pakiet antykryzysowy, a zwłaszcza gwarancje, mające ułatwić firmom otrzymanie kredytu, ciągle jeszcze nie ruszyły. Dla opozycji natomiast kryzys nie stał się najważniejszym problemem, który - wspólnie z rządem - trzeba rozwiązać, raczej kieruje się ona zasadą „im gorzej, tym lepiej", bo jeśli rząd marnie będzie sobie radził z problemami, to mogą poprawić się notowania opozycji. Ludzie to widzą, rośnie więc niepokój i obawa o przyszłość, a to przekłada się na nasze zachowania jako konsumentów. Zaciskamy pasa, osłabiając tym samym popyt wewnętrzny, który do niedawna najmocniej napędzał naszą gospodarkę.
Jeśli rząd potrafi tchnąć w nas więcej optymizmu, poprawi się także naszej gospodarce. Rządzie, rządź!