Rynek

Żale skrypofila

Przedwojenne obligacje

Obligacja municypalna Krakowa z roku 1929. Fot. Wikipedia. Obligacja municypalna Krakowa z roku 1929. Fot. Wikipedia.
II Rzeczpospolita pożyczała od swych obywateli sporo. We wrześniu 1939 r. do wykupienia pozostały obligacje wartości 2 mld ówczesnych złotych. Tych rachunków do dzisiaj nie rozliczyły rządy PRL ani wolnej Polski. Czy teraz wszyscy będziemy musieli ten dług zwracać?

Piotr Bykowski, bankowiec z Warszawy, jest skrypofilem, kolekcjonuje stare obligacje i inne papiery wartościowe. To nietypowe hobby, choć zyskujące w ostatnich latach popularność – w całej Polsce zajmuje się tym około 120–150 osób. Zbierają m.in. obligacje emitowane przez rządy państw i miast, pożyczki zapałczane, akcje spółek, linii kolejowych, kopalni (zwanych niegdyś kuksami). Ze względu na kunsztowne ozdobniki są to nierzadko małe arcydzieła ówczesnej sztuki graficznej i drukarskiej.

Ceny przedwojennych papierów zazwyczaj nie przekraczają dziś kilkudziesięciu złotych, choć na światowych aukcjach najrzadsze okazy dochodzą do 30 tys. euro. Poza prywatnymi kontaktami – w przypadku tak rzadkiego hobby to nieuniknione – forum handlu i wymiany eksponatów stał się Internet i serwis aukcyjny Allegro, który Bykowski i inni pasjonaci odwiedzają regularnie. W ostatnich miesiącach ceny obligacji, emitowanych w latach 1924–1937 przez polski rząd, ostro poszły w górę.

Dla kolekcjonerów sprawa jest oczywista – przedwojenne obligacje są skupowane przez osoby, które zwietrzyły w tym dobry interes. Wcześniej papiery dłużne II RP zniknęły z antykwariatów i targów staroci. – Zainteresowanie gwałtownie rośnie za każdym razem, gdy media donoszą o sądowych sporach między właścicielami obligacji i rządem – mówi Bykowski. Dla wnoszących pozwy sprawa jest prosta – państwo kiedyś pożyczyło, państwo musi oddać. Ale zdaniem Ministerstwa Finansów oraz niektórych prawników sprawa nie jest tak oczywista. Zgoda jest tylko w jednej kwestii: ten problem trzeba jakoś rozwiązać.

Papiery wartościowe

II Rzeczpospolita zadłużała się dużo i chętnie. Emitowała obligacje, dzięki którym finansowano rozbudowę kraju po latach zaborów i zniszczeń wojennych. Wbrew powszechnemu przekonaniu kupowali je nie tylko przemysłowcy i arystokraci, ale też niezbyt zamożni obywatele, bo były pewną lokatą kapitału. Niektórzy traktowali to jako patriotyczny obowiązek. Z ostatniego przed II wojną światową rozliczenia długu publicznego, opublikowanego z Monitorze Polskim z kwietnia 1939 r., wynika, że Skarb Państwa był winien 2 mld ówczesnych złotych (samochód kosztował wówczas 4–5 tys. zł). Z czego około 1,3 mld zł w papierach będących w posiadaniu osób prywatnych. Ile z tego przetrwało do dziś? Według opracowania Piotra Bykowskiego, z 5–6 mln wydrukowanych papierów wartościowych, niezniszczonych pozostało 50–100 tys. sztuk, czyli około 5 proc., na kwotę około 70 mln ówczesnych złotych.

Ile to jest dziś warte? To trudne pytanie i znów jesteśmy skazani na szacunki. Jeśli założymy ciągłość istnienia naszej waluty od 1924 r., po reformach walutowych i denominacji z 1995 r., przedwojenna obligacja na 100 zł warta jest 0,1 gr. – Dlatego ich wartość oznaczać się powinno według innego, niezależnego wskaźnika – mówi Bartłomiej Paczóski, ekonomista, autor metody obliczenia wartości obligacji na podstawie ceny złota. Inne pomysły to odniesienie wartości obligacji do koszyka walut lub towarów i usług.

Według Tomasza Górniaka, prezesa Stowarzyszenia Posiadaczy Przedwojennych Obligacji (SPPO), mowa o zobowiązaniu Skarbu Państwa na kwotę około miliarda złotych plus ewentualnie zasądzone odsetki za kilkadziesiąt lat. Zdaniem mecenasa Romana Nowosielskiego, reprezentującego interesy kilkudziesięciu posiadaczy starych obligacji, ówczesne 100 zł warte jest dziś od 700 do 2 tys. zł. Daje to dług Skarbu Państwa w wysokości 0,5–1,5 mld zł. Z kolei Ministerstwo Finansów szacuje, że jeśli dojdzie do spłaty przedwojennych długów, może to kosztować budżet nawet 5 mld zł. Ale zdaniem przedstawicieli ministerstwa rozważania o jakichkolwiek pieniądzach mają tu charakter teoretyczny, bo wszelkie roszczenia ze strony posiadaczy obligacji są przedawnione, a same obligacje mają dziś jedynie wartość muzealną. Ale to tylko jeden z możliwych punktów widzenia.

Papiery bezwartościowe

W chwili wybuchu II wojny światowej zaprzestano wykupu obligacji. Po 1945 r. komunistyczne władze omijały temat szerokim łukiem. Posiadaczom przedwojennych papierów wartościowych najpierw obiecano stosowną ustawę, ale ta nigdy nie powstała. Za to robiono wszystko, żeby pomniejszyć znaczenie publicznego zobowiązania zaciągniętego przez sanacyjne rządy. Sterty przedwojennych obligacji, którymi – jak wiadomo – kosztem robotnika pasła się arystokracja, skupowano na makulaturę, co skrzętnie odnotowała propagandowo Polska Kronika Filmowa. Mnóstwo papierów poszło na przemiał, gdy dekretem z 1950 r. władza ludowa przejęła i zlikwidowała przedwojenne bankowe skrzynki depozytowe.

– Za czasów PRL dochodzenie tych roszczeń było niemożliwe z powodów systemowych – mówi prof. Dariusz Dudek, konstytucjonalista z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Tomasz Górniak opowiada, jak jeden z członków SPPO postanowił w latach 70. walczyć o swoje w sądzie. Po kilku dniach do jego mieszkania wkroczyli tajniacy, którzy dokonali gruntownego przeszukania. On zaś spędził kilka dni w areszcie. Sam Górniak wspomina, że na odwrocie obligacji uczył się pisać pierwsze litery. Pomysłowi rodacy znaleźli też inne, praktyczne zastosowanie dla bezwartościowych wówczas obligacji – na targach pakowano w nie mięso i ryby, bo papier wysokiej jakości nie przepuszczał tłuszczu.

Jednocześnie emigracyjna Polonia oraz inni wierzyciele II RP prowadzili lobbing na arenie międzynarodowej. W latach 70. rząd Gomułki został postawiony pod ścianą – albo spłaci dług, albo wstrzymane zostaną kredyty dla Polski. Ostatecznie władze PRL wypłaciły zagranicznym posiadaczom papierów 40 proc. ich nominalnej wartości. Sprawę na świecie załatwiono kanałami dyplomatycznymi, a w kraju dyskretnie – publikując nierzucające się w oczy ogłoszenia w „Trybunie Ludu” o skupie konkretnych serii obligacji. Później podobny manewr powtarzano jeszcze dwa razy za rządów Gierka. Nigdy na masową skalę.

Wraz z nastaniem III RP w serca posiadaczy obligacji wstąpiła nowa nadzieja. Na początku lat 90. Bank Gospodarstwa Krajowego prowadził rejestr posiadaczy obligacji. Zgłosiło się 2,3 tys. osób. Załatwienie sprawy obligacji stało się decyzją polityczną. Ale niewygodną (podobnie jak do dziś nierozwiązana, choć obiecywana reprywatyzacja), bo trzeba wyjąć dodatkowe pieniądze z wiecznie dziurawego budżetu.

Na słane do Ministerstwa Finansów pisma oraz interpelacje poselskie niezmiennie odpowiadano, że sprawa przedwojennych obligacji jest w gmachu przy ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie „przedmiotem zainteresowania”, „wnikliwych analiz”, a stosowne przepisy są przygotowywane. W 2005 r. odpowiedzi urzędników zmieniły ton – „z powodu przedawnienia roszczeń żadne pieniądze wypłacone nie będą”. Według niektórych zmiana frontu w ministerstwie nieprzypadkowo wiązała się z upływem terminu wykupu Renty ziemskiej II Serji, ostatniej z przedwojennych emisji skarbowych.

Zdaniem Tomasza Górniaka właściciele papierów mogą czuć się oszukani. – Przez lata mamiono nas obietnicą załatwienia sprawy – mówi. Dziś posiadacze przedwojennych obligacji dzielą się na kilka grup. Najmniej, co oczywiste, jest ich pierwotnych właścicieli. W samym Stowarzyszeniu jest tylko jedna, 80-letnia pani, która obligacje dostała od krewnych na swe trzecie urodziny. Zdecydowana większość odziedziczyła papiery po rodzicach. Po prostu od zawsze leżały w rodzinnym kredensie. To też już ludzie starsi. 90 proc. członków SPPO to emeryci. – Dla nich sądzenie się to sprawa kłopotliwa, kosztowna, a poza tym to pokolenie, dla którego sprawa w sądzie jest ujmą na honorze – mówi Górniak. Jest wreszcie spora grupa spekulantów (choć podobno zaledwie kilku zgromadziło więcej niż kilka tysięcy papierów). Przez ostatnie lata skupowali je za bezcen, licząc na to, że kiedyś inwestycja się zwróci. Wśród nich najwięcej jest osób, które łatwo nie odpuszczą.

Papiery może wartościowe

Ci będą dochodzić swych roszczeń w sądzie. Do Sądu Okręgowego w Warszawie wpłynęło ostatnio ok. 200 spraw. Kolejnych 50 pozwów przygotowuje mec. Nowosielski. – Mamy dużą szansę na wygraną – zapowiada trójmiejski adwokat. Ale Ministerstwo Finansów studzi ten entuzjazm – do dzisiaj odbyło się łącznie 120 rozpraw, w których sądy oddaliły powództwo z powodu upływu terminu przedawnienia. Jedyny wyrok na korzyść posiadacza obligacji (kombatant z Podlasia otrzymał 33 tys. zł) zapadł z powodów proceduralnych – prawnicy ministerstwa za późno złożyli odwołanie.

– Problemem jest brak wykładni sądów najwyższych instancji w tej sprawie – przyznaje prof. Dudek. Dlatego pozywający Skarb Państwa poruszają się metodą małych kroczków – odwołują się przez kolejne instancje, aż sprawa trafia wreszcie do Sądu Najwyższego lub przed Trybunał Konstytucyjny, które rozwiązują jeden wyrywkowy aspekt. W kwietniu 2007 r. sędziowie Trybunału orzekli, że zakaz sądowej waloryzacji przedwojennych świadczeń jest sprzeczny z konstytucją. – To otworzyło drogę do wyliczenia przez sądy dzisiejszej wartości obligacji – tłumaczy mec. Nowosielski. Jednak nierozwiązany jest główny dylemat – czy roszczenia o ich wykup przedawniły się. Pytanie w tej sprawie leży w Trybunale już drugi rok. Prawnicy wierzycieli państwa odgrażają się, że po wyczerpaniu krajowej drogi sądowej zawsze pozostaje jeszcze Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu.

Właściciele przedwojennych obligacji przyznają, że gdyby państwo zaproponowało jakieś rozwiązanie – na przykład wykup papierów za 50 proc. ich dzisiejszej wartości, nawet bez odsetek – chętnie zaakceptują ugodę. – Rozwiązanie tego problemu jedną krótką ustawą byłoby tańsze niż wieloletnie spory przed sądami – przekonuje Tomasz Górniak. Szef SPPO przypomina, że preambuła konstytucji z 1997 r. odwołuje się do najlepszych tradycji I i II Rzeczpospolitej. Nie ma tam co prawda mowy o długach II RP, jest za to o poszanowaniu prawa, własności i sprawiedliwości. A słówko „obligacja” pochodzi od łacińskiego „zobowiązanie”.

Polityka 24.2008 (2658) z dnia 14.06.2008; Rynek; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Żale skrypofila"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama