Rynek

Jak polska Izera stała się legendą i odjechała do muzeum

Izera Izera mat.pr. / ElectroMobility Poland
Do panteonu słynnych polskich samochodów, które mogły zmienić historię światowej motoryzacji (zdaniem motopatriotów), gdyby tylko powstały, ale nie powstały, wjechała właśnie kolejna legenda: narodowe auto elektryczne Izera.

Cały rok ministrowie aktywów państwowych – Borys Budka, a po nim Jakub Jaworowski – zmitrężyli na myślenie, co zrobić z zostawionym przez poprzedników projektem państwowej fabryki samochodów elektrycznych Izera w Jaworznie. Kontynuować czy zakończyć? Wreszcie minister Jaworowski doszedł do wniosku, że projekt był „halucynacją PiS” i zdecydował, że Izery nie będzie. Będzie natomiast w Jaworznie klaster elektromobilności.

Czytaj także: Krótka kariera Izery. Miała być fabryka e-aut, jest pobojowisko

Bo Berlin obawiał się konkurencji

Klaster zamiast narodowego e-auta? To się narodowi może nie spodobać. Na pewno nie spodobało się PiS-owi, który uważa, że wszystko, co w gospodarce rozgrzebał i zostawił, powinno być kontynuowane, niezależnie od kosztów i ekonomicznej opłacalności – megalotnisko w Baranowie, koleje dużych prędkości w całej Polsce, przekop Mierzei Wiślanej, no i oczywiście Izera. Dobrze, że nie zaczęto budowy na Rozewiu polskiego przylądka Canaveral z zadaniem wysłania na Księżyc polskiej misji kosmicznej „Pan Twardowski”.

Poseł Ireneusz Zyska na przedświątecznej konferencji prasowej w Sejmie stwierdził, że decyzja w sprawie zakończenia projektu Izery jest „skandaliczna, niezrozumiała, wymierzona w polski przemysł, w rozwój miejsc pracy, w rozwój regionu, który jest w trakcie trudnego procesu transformacji” i „dlatego zwracamy się z apelem do Donalda Tuska, do ministra aktywów państwowych, do koalicji rządzącej, aby odwrócili decyzję dotyczącą Izery”. Opozycja będzie teraz grała do znudzenia na tej nucie – chcieliśmy dać Polsce wielkość, której symbolem jest własne auto, ale Tusk idący na pasku Berlina nam to zablokował. Pewnie obawia się, by Izera nie zagroziła pozycji Volkswagena, BMW i Mercedesa.

Czytaj także: Wielki Deprowincjonalizator. Jarosław Kaczyński, faraon na miarę naszych możliwości

Polak potrafi, Niemcom oko zbieleje

To był od początku pomysł typowo piarowy, jak wiele innych zapisanych w planie Morawieckiego, te wszystkie luxtorpedy, wielkie promy, roboty medyczne czy drony. Na zasadzie: zróbmy coś modnego, o czym mówi się w świecie. A ponieważ wówczas świat rozmawiał o samochodach elektrycznych, wybierzmy je, będą mówić i o nas. Wprawdzie nie mamy pojęcia, co to za samochód i jak go produkować, nie mamy specjalistów, ale jakie to ma znaczenie. Coś wymyślimy, Polak potrafi.

Początkowo to sami Polacy mieli zaprojektować e-samochód, bo twórcom pomysłu wydawało się, że między narysowaniem auta przez uzdolnionego plastycznie entuzjastę a masową produkcją nie ma etapów pośrednich. Jak w bajce o zaczarowanym ołówku. Obowiązywała oficjalna narracja, że będziemy produkowali tak dobre i tanie e-auta, że Niemcom oko zbieleje. Wszyscy będą chcieli je mieć, w kraju i za granicą.

Włosko-chińskie polskie auto narodowe

Od ośmiu lat trwają prace, wydano dziesiątki milionów, Skarb Państwa wyłożył pół miliarda złotych, w Jaworznie pod budowę fabryki wycięto kawał lasu. Okazało się jednak, że to nie takie proste, bo nadwozie auta muszą zaprojektować zawodowcy. Więc zamówiono u włoskich projektantów z Turynu makiety przyszłych aut, a gdy te się zestarzały, zamówiono następne, wydając na to niemałe pieniądze. W końcu okazało się, że samo nadwozie to nie wszystko, potrzebne jest też to, co sprawia, że auto będzie jeździć.

Długo szukano, kto mu to zapewni, aż dogadano się z Chińczykami z firmy Geely. I tu zaczęły się prawdziwe schody, bo Chińczycy zorientowali się, że tanim kosztem mogą dorobić się w Polsce swojej fabryki, którą wybuduje polski Skarb Państwa. Być może tak by się stało, bo rząd Morawieckiego zakładał, że wyda na budowę fabryki Izery pieniądze, jakie otrzyma z KPO, tyle że Bruksela pieniędzy mu nie dała. I tak wszystko ciągnęło się do wyborów 15 października, kiedy to nowa ekipa przejęła cały ten bałagan. Choć pieniądze z KPO już płyną i część ma być przeznaczona na rozwój elektromobilności, to jednak nikt rozsądny nie ma zamiaru topić go w tak ryzykownym projekcie jak Izera. Zwłaszcza że można za te pieniądze budować infrastrukturę ładowania e-aut, bez której cały unijny pomysł elektryfikacji transportu się nie uda.

Pomysł nowej władzy był więc taki, że Izera owszem, jesteśmy za, ale pod warunkiem że wszystko wezmą na siebie Chińczycy. Chcą europejskiej fabryki e-aut, to niech sami sobie wybudują. Państwo im pomoże, ale ryzyko produkcji i sprzedaży aut niech wezmą na siebie. Bo to zbyt ryzykowny biznes. Dziś europejskie koncerny muszą dokładać do sprzedaży aut na baterie. I robią to tylko dlatego, że inaczej nie sprzedadzą aut spalinowych. Rywalizowanie z nimi autem nieznanej marki to jak pchanie palców między drzwi. Chińczycy zresztą też ryzykować nie chcą, więc pat trwa.

Czytaj także: NIK i tajemnica Izery. Wybudujemy fabrykę Chińczykom?

Izera odjeżdża do muzeum

I stąd niespodziewane oświadczenie ministra Jaworowskiego, że „nie ma czegoś takiego, jak projekt Izera”. Ale jest spółka ElectroMobility Poland (EMP), która prowadzi projekt, jest pole po wyciętym lesie w Jaworznie i śląskie miasto pełne nadziei na wielką inwestycję. Co z nimi? Okazuje się, że EMP będzie działać dalej, ale ją „przekierowaliśmy z torów science fiction na tory biznesowe i rozmawiamy teraz bardziej o klastrze elektromobilności”. Rozmówcami znów jest „strona chińska”. Nie wiadomo też, co to ma być za klaster, bo już kilka takich klastrów elektromobilności w Polsce mamy. Wygląda to więc bardziej na próbę rozsądnego zagospodarowania strat, jakie projekt Izera zostawia za sobą. Podobnie jak z orlenowskimi Olefinami III budowanymi na podobnej zasadzie – bez liczenia kosztów i kalkulowania możliwych do osiągnięcia zysków. Czyli topienia pieniędzy na ślepo. Orlen też myśli, jak zminimalizować straty, na jakie naraził go Obajtek.

I tak do panteonu słynnych polskich samochodów, które mogły zmienić historię światowej motoryzacji (zdaniem motopatriotów), gdyby tylko powstały, ale nie powstały, wjeżdża kolejna legenda: narodowe auto elektryczne Izera. Włoskie makiety SUV-a i hatchbacka staną w nim obok takich niespełnionych nadziei z dawnej historii, jak limuzyna Warszawa 210, polski maluch czyli FSM Beskid, Syrena 110 i Syrena Sport, czy FSO Wars.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Ile tak naprawdę zarabiają pisarze? „Anonimowego Szweda łatwiej sprzedać niż Polaka”

Żeby żyć w Polsce z pisania, pisarz i pisarka muszą być jak gwiazdy rocka. Zaistnieć, ruszyć w trasę, ściągać tłumy. Nie zaszkodzi stypendium. Albo etat.

Justyna Sobolewska, Aleksandra Żelazińska
13.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną