W tym roku Polak planował wydać na świąteczne przygotowania średnio 1576 zł, prawie o 6 proc. więcej niż rok temu. Miał zamiar obdarować bliskich prezentami za 680 zł, o jedną piątą hojniej niż w 2023 r. Inna sprawa, ile naprawdę wydał, jak bardzo dał się wciągnąć w marketingowe szaleństwo i dał się ponieść swoim kompulsywnym odruchom: może jednak PlayStation dla wnuka, czajniczek w kształcie choinki, skarpetki w gwiazdki.
Uszczęśliwiamy bowiem bliskich głównie gadżetami elektronicznymi (25 proc. podarków), „tematycznymi” kocami, świecami, poduszkami itd. (30 proc.). Oraz skarpetkami (co piąty Polak je dostaje). Tymczasem większość z nas najbardziej cieszyłaby się z żywej gotówki, ewentualnie bonu zakupowego.
Dla większości współczesnych posiadanie lub brak pieniędzy ma ogromne znaczenie symboliczne i emocjonalne. Ludzie wyceniają za ich pomocą innych i siebie samych, używają ich do zdobycia dóbr, które nie mieszczą się w kategorii „towar” – od poczucia własnej wartości po dumę narodową.
Nie dzieje się to jednak wedle jednego schematu. Bujnie kwitnąca dziś psychologia pieniądza usilnie szuka odpowiedzi na pytania: dlaczego jedni są bogaci, a inni biedni; dlaczego jednych pieniądze się trzymają, a innych nie; dlaczego jedni popadają w zakupoholizm, a inni – w chorobliwe skąpstwo? Drogi tych poszukiwań prowadzą do emocji. Pogląd wprowadzony na długie lata do nauk społecznych przez Johna Stuarta Milla, jakobyśmy byli homo oeconomicus, czyli kierowali się zawsze racjonalną zasadą: minimum wysiłku – maksimum osobistych korzyści, został ogryziony do kości przez kolejne pokolenia badaczy. Stosunek człowieka do pieniędzy wyznaczają dziesiątki wektorów: cechy osobowości, historia własna i przodków, okoliczności gospodarcze i kulturowe.