Tradycyjnie przed Barbórką górnicy ruszyli na Jasną Górę z uroczystą pielgrzymką. W tym roku ze szczególną intencją, którą przewodniczący Sekretariatu Górnictwa i Energetyki NSZZ „Solidarność” Jarosław Grzesik przed obrazem Czarnej Madonny streścił tak: „Modlimy się, żeby rządzący zrozumieli, że węgiel kamienny i brunatny to jest nasze ostatnie dobro i bogactwo narodowe. To jest surowiec, który może zapewnić Polakom bezpieczeństwo energetyczne, również bezpieczeństwo naszym rodzinom. Bez węgla, bez energetyki opartej o węgiel, bez ciepłownictwa opartego o węgiel, nie będziemy mieli prądu”.
Wydaje się, że lepszym adresatem modlitwy byłby apostoł Juda Tadeusz, patron spraw beznadziejnych. Wykorzystanie węgla kamiennego i brunatnego w energetyce kurczy się w zaskakująco szybkim tempie i żaden cud tego nie zatrzyma. Jeśli w 2020 r. 73 proc. energii elektrycznej zawdzięczaliśmy spalaniu węgla, to w 2023 r. było to już 63 proc. 10 pkt proc. w ciągu trzech lat – tego nikt się nie spodziewał. Szczególnie szybko maleje zapotrzebowanie na węgiel kamienny. We wrześniu jego udział w miksie energetycznym wyniósł ok. 35 proc., podczas gdy rok wcześniej było to 49 proc. To kurczenie się nie jest zasługą czy – jak chcą górnicy – winą, rządzących. Po prostu epoka węgla się kończy.
Zielony wypycha czarny
Nawet PiS, który w 2015 r. szedł po władzę z węglem na sztandarze, nie mógł temu zapobiec. Część najbardziej deficytowych kopalni, które obiecał uratować, postanowił zamknąć. To proces drogi i długotrwały, więc zajął się tym bezpośrednio Skarb Państwa poprzez celową Spółkę Restrukturyzacji Kopalń (SRK). W sprawie pozostałych kopalni rząd w 2021 r. dogadał się ze związkami górniczymi, podpisując pakt społeczny przewidujący proces powolnego wygaszania wydobycia, tak by w 2049 r.