Zimne dreszcze przy kominku
Idzie zima: czym grzać, żeby nie zbankrutować. Lepiej patrzeć dokładnie w rachunki
Koalicja 15 października woli nie narażać swojego kandydata na wysłuchiwanie opowieści o „rachunkach grozy” i tłumaczenie, dlaczego za czasów rządów PiS prąd i gaz mogły być tańsze. Dlatego decyzję o zniesieniu subsydiowania energii postanowiono odroczyć, choć eksperci przed tym ostrzegali.
Jednak to PiS ustalił reguły gry, wprowadzając jeszcze przed wyborami 2019 r. ręczne sterowanie cenami, dzięki czemu Andrzej Duda mógł wykazywać swoją sprawczość, komunikując, że „uzyskał oficjalne zapewnienie ze strony ministra energii, że ceny energii w 2019 r. nie wzrosną”. A potem nadeszły wojna w Ukrainie oraz europejski kryzys energetyczny i niemal wszystkie rządy musiały dołożyć się do rachunków obywateli. U nas tę operację przedłużono ze względu na sezon wyborczy i choć PiS-owi tym razem nie dało to zwycięstwa, to koalicja 15 października woli nie sprawdzać, co się stanie, jeśli ceny zostaną odmrożone. Choć rynek energetyczny wrócił już do przedwojennych realiów i wiele wskazuje, że końca świata by nie było.
Mrozić, by nie podgrzewać nastrojów
Polityka wymaga mrożenia, ale jest kłopot, bo nie ma paliwa do zamrażarki. W projekcie budżetu na 2025 r. przewidziano 2 mld zł, a to za mało. Koszt mrożenia cen energii elektrycznej, gazu i ciepła w samym tylko I półroczu 2024 r. szacowano na 16,5 mld zł. „Premier chce przedłużyć osłony energetyczne, liderzy partyjni również deklarowali poparcie dla tego rozwiązania” – mówiła w TOK FM minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska i wyliczała, że 4,4 mld zł będzie kosztowało przedłużenie ograniczeń dla cen prądu.
Wprowadzony w tym roku bon energetyczny (wypłacany dodatkowo gospodarstwom domowym o niższych dochodach) pochłonął już 1 mld zł. Trafił do 2,4 mln domów i zdaniem ekspertów ten model walki z ubóstwem energetycznym jest lepszy od subsydiowania energii dla wszystkich.