Dzisiejszy porządek klas, warstw, pozycji w naszej wspólnocie nie kiełkował na ubitym przez poprzednie pokolenia gruncie, na odziedziczonych majątkach i doświadczeniach. Musiał jakoś się urodzić z odzyskanej niepodległości i wolności.
Miał polski neokapitalizm do wyboru na matki i ojców techników budownictwa, mechaników samochodowych, partyjną nomenklaturę, Polonusów, a ponadto zrazu 6 proc. obywateli z wyższym wykształceniem.
Jak np. dr Irena Eris (farmacja na warszawskiej AM, doktorat na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie), w 1983 r. założycielka zrazu mikroskopijnej, dziś potężnej firmy kosmetycznej (w jej skład wchodzą też trzy luksusowe hotele spa i centrum naukowo-badawcze), twórczyni jednej z niewielu luksusowych marek przyjętych do francuskiego prestiżowego klubu Comité Colbert.
Miał do dyspozycji inżynierów elektryfikacji kopalń, jak inż. Andrzej Przeradzki, założyciel lakierni proszkowej. Dziś firmą zarządza syn Andrzeja Franek (socjologia na UW, rozpoczęty doktorat), który dodatkowo jest menedżerem najgłębszego w Europie basenu nurkowego (Deepspot, 45 m w dół, Mszczonów). Byli w tym pierwszym rzucie kapitalistów nauczyciele-menedżerowie szkół prywatnych, lekarze, architekci, prawnicy, aktorzy czy naukowcy patentujący swoje wynalazki i próbujący je brawurowo zmonetyzować.
Wśród socjologów obserwujących polską transformację, pisze w „Kapitalizmie po polsku” prof. Krzysztof Jasiecki, „przeważał pogląd, że w całej Europie środkowej kapitał kulturowy stanowił ekwiwalent kapitału ekonomicznego, a za głównego aktora transformacji kapitalistycznej uważana była inteligencja”. Dziś nawet studenci nauk społecznych, jak donoszono, termin inteligencja rozumieją już wyłącznie w znaczeniu kompetencji umysłowej mierzonej ilorazem.