Uderzeni po kieszeni
Zanosi się na sporą awanturę i bałagan. W kogo najbardziej uderzy oskładkowanie zleceń
Idea jest ogólnie słuszna – każdy pracujący, bez względu na formę zatrudnienia, powinien odkładać na swoją przyszłą emeryturę. Żebyśmy uniknęli powtórki z początku transformacji, gdy wielu Polaków latami zarabiało na umowach-zleceniach, a potem okazało się, że nie dostaną emerytury, bo nie odprowadzali składek. Tamte umowy, dużo później nazwane śmieciówkami, były znakiem tamtych czasów, drapieżnego kapitalizmu i wielkiego bezrobocia, gdy ludzie, którzy masowo tracili pracę, gotowi byli wziąć następną za każde pieniądze. Nawet za osławione 5 zł za godzinę, bo wtedy jeszcze rząd nie określał minimalnej stawki godzinowej.
Daleko odeszliśmy od tamtej epoki: obecnie za mniej niż 25 zł za godzinę nikt pracować nie będzie. Głównym problemem przedsiębiorców staje się brak ludzi do pracy. Już nie można się z nimi nie liczyć.
W trosce o emerytury zatrudnionych na zleceniach do tzw. kamieni milowych, czyli reform, od których Unia uzależniła wypłatę środków z KPO, dorzucono wymóg, aby wszystkie umowy cywilnoprawne – a więc zlecenia, a także umowy o dzieło – oskładkować tak jak etaty.
Niestety, jest i druga strona tego medalu: koszty pracy w firmach zatrudniających na zlecenia poważnie wzrosną. Dotyczy to zwłaszcza małych przedsiębiorstw, które z tej formy zatrudnienia korzystają najczęściej. W konsekwencji, mniej na rękę dostaną też pracownicy.
Ozusowanie wszystkich rodzajów umów ma wejść w życie za kilkanaście tygodni, już od 1 stycznia 2025 r. Organizacje przedsiębiorców żądają przesunięcia tego terminu i korekty przepisów.
Szlachetna idea rodzi wielkie zagrożenie: chęć, aby przed rosnącymi kosztami pracy i realnym spadkiem wynagrodzenia uciekać w szarą strefę pracy bez pisanych umów, bez podatków i ZUS. A małe firmy, zwłaszcza w usługach, mają w tym względzie wielkie możliwości.