Rynek

Grosik na atom. A gdzie reszta? Przyszłość polskiej elektrowni jądrowej to same wątpliwości

Rząd uwzględnił w budżecie 4,6 mld zł na budowę elektrowni jądrowej. Rząd uwzględnił w budżecie 4,6 mld zł na budowę elektrowni jądrowej. Lukáš Lehotský / Unsplash
Rząd uwzględnił w budżecie 4,6 mld zł na budowę elektrowni jądrowej. To grosze – i w porównaniu z innymi wydatkami, i ze skalą inwestycji. Bo co to jest przy jej ogólnym koszcie szacowanym na co najmniej 150 mld zł? Starczy na budowę budowy.

Rząd przedstawił projekt budżetu na 2025 r. Będzie to kolejny rok wyborczy, więc zgodnie z zasadami polskiej polityki na wszystko muszą się znaleźć pieniądze. Żadnego zaciskania pasa, wyborcy tego nie lubią. Będziemy więc intensywnie pożyczać, a tym, jak długi spłacić, zaczniemy się martwić później. Dotyczy to także energetyki. Muszą się więc znaleźć pieniądze m.in. na ratowanie walącego się górnictwa, subsydiowanie cen prądu, a także na wielkie projekty, jakie rząd przejął po poprzednikach, w tym na budowę elektrowni atomowej.

4,6 mld zł na atom. A co dalej?

Na atom pójdą w przyszłym roku grosze – zaledwie 4,6 mld zł. Grosze w porównaniu z innymi wydatkami i ze skalą inwestycji. Bo co to jest przy ogólnym koszcie szacowanym na co najmniej 150 mld zł? Te przyszłoroczne pieniądze mają pójść na budowę budowy. Konkretnie zaś na budowę infrastruktury, która pozwoli w Choczewie rozwinąć front budowlany. 4,6 mld zł to więc zaliczka na przyszłe budżetowe wydatki, które mają do 2030 r. dojść do 60 mld zł.

A co z resztą? No właśnie, dobre pytanie, na które wciąż jeszcze nie znamy odpowiedzi. Bo choć przygotowania trwają, wciąż nie ma umowy z wykonawcami elektrowni ani modelu finansowania. Chodzi o pozyskanie z rynków finansowych – bagatela – co najmniej 90 mld zł i udowodnienie bankom, że choczewska jądrówka spłaci kiedyś ten kredyt z procentami. Inaczej mówiąc, że my, odbiorcy energii, spłacimy go w rachunkach za prąd. Sprawa jest trudna, bo o ile my nie mamy tu nic do gadania, o tyle Komisja Europejska już tak. Chodzi o to, by subsydiowana energia jądrowa nie zdestabilizowała nadmiernie rynku energii, konieczny więc jest dialog z Komisją Europejską, by uzyskać jej zgodę. Tego nie da się załatwić z dnia na dzień.

Czytaj też: Atom w dom, ale tanio się nie da. Ile zapłacimy za pierwszą elektrownię atomową?

Najprawdopodobniej będzie to jakaś forma kontraktu różnicowego: przyszła elektrownia otrzyma gwarancję, że będzie mogła pracować non stop, a za każdą megawatogodzinę otrzyma z góry określoną stawkę. Jej energia będzie trafiała na rynek po cenach bieżących i jeśli te będą niższe od ustalonych, dostanie dopłatę, a jeśli wyższe, to zwróci nadwyżkę.

Kosztowny gadżet czy gwarancja bezpieczeństwa energetycznego?

Panuje przekonanie, że nieważne, ile miałoby to wszystko kosztować, musimy tę cenę zapłacić, bo od tego zależy bezpieczeństwo energetyczne. Problem jest tylko taki, że energetyka na świecie przeżywa szybką transformację i nikt nie wie, jak będzie wyglądał rynek energii w 2040 r., kiedy – w optymistycznym scenariuszu – ruszyłaby elektrownia.

Bo w pesymistycznym może to nastąpić dużo później. I pomyśleć, że kiedy w 2008 r. ruszał Program polskiej energetyki jądrowej, zakładano, że w latach 20. pierwsza elektrownia jądrowa będzie już pracowała. Dziś bardzo by się nam przydała. A w 2040 r. być może będzie bardziej kosztownym gadżetem niż gwarantem bezpieczeństwa energetycznego.

Czytaj też: Atomowy Duda. Jak prezydent chce pilnować wielkich jądrowych inwestycji

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Problem religii w szkole był przez biskupów ignorowany, a teraz podnoszą krzyk – mówi Cezary Gawryś, filozof, teolog i były nauczyciel religii.

Jakub Halcewicz
09.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną