Czy to się uda? Niewykluczone, bo siatka połączeń jest budowana tak, żeby wypełnić samoloty, a nie wozić powietrze. – Mamy średnio ponad 80 proc. wypełnienia maszyn – twierdzi Krzysztof Moczulski, rzecznik prasowy LOT. To dobry wskaźnik, zwłaszcza gdy bilety nie są tanie, a inne linie mają cenowo ciekawsze oferty. – O sukcesie decyduje fakt, że przesiadka na lotnisku Chopina jest szybka, a 60 proc. pasażerów LOT to pasażerowie tranzytowi – mówi Moczulski. Może tak być, bo lotnisko Chopina to nie moloch, pasażerowie nie błądzą, droga z jednego samolotu do drugiego jest krótka.
LOT i łyżeczka dziegciu do miodowego planu
Rynek lotniczy to bardzo trudny biznes, na jego funkcjonowanie stale wpływa zmieniająca się sytuacja polityczna w kraju i za granicą. W kraju dlatego, że co wybory, to nowy pomysł na transport lotniczy. Choć tu warto dodać, że „miotła” po ostatnich wyborach, która do LOT-u dotarła, zostawiła w fotelu prezesa Michała Fijoła, który oceniany jest jako fachowiec. A za granicą? Wojny i konflikty zamykają kierunki rejsów często traktowane jako kluczowe. Najlepszym dowodem jest oczywiście rosyjska agresja na Ukrainę, która ograniczyła dopływ pasażerów zza wschodniej granicy. Dlatego teraz LOT ma nadzieję na zbieranie pasażerów także z innych stron. Głównie z tych europejskich miast, które nie mają bezpośrednich połączeń za Atlantyk – chodzi przede wszystkim o kraje bałkańskie. – Liczymy też na pasażerów z Indii – mówią przedstawiciele polskiej linii. – Dolatujemy do Delhi i Mumbaju.