Rynek

Zabraknie nam benzyny? Ukraina zakręciła kurek Orbánowi, ale rynek paliw to naczynia połączone

Polacy wsiedli do samochodów i ruszyli na wakacje, a mimo to sytuacja na stacjach paliw – odpukać – stabilna. Ceny znośne, z tendencją zniżkową. Polacy wsiedli do samochodów i ruszyli na wakacje, a mimo to sytuacja na stacjach paliw – odpukać – stabilna. Ceny znośne, z tendencją zniżkową. unaihuizi@gmail.com / PantherMedia
Odcięci od rosyjskiej ropy Węgrzy rozpaczają, wzywając Brukselę, by wpłynęła na Ukraińców, bo czeka ich kryzys paliwowy. W Rosji wprowadzono zakaz wywozu gotowego paliwa, bo zaczyna go tam brakować. U nas na stacjach paliw – odpukać – spokojnie. Na razie.

Polacy wsiedli do samochodów i ruszyli na wakacje, a mimo to sytuacja na stacjach paliw – odpukać – stabilna. Ceny znośne, z tendencją zniżkową. Analitycy rynku paliw twierdzą, że zatankowanie samochodu w tym roku jeszcze tak tanie nie było. Oczywiście trzeba zastrzec, że każdy inaczej ocenia, co jest tanio, a co drogo. Ale wszystko to za sprawą korzystnego kursu złotego wobec dolara i zaskakująco stabilnej ceny ropy. Mimo zawirowań i napięć w polityce międzynarodowej baryłka kosztuje nieco ponad 80 dol. Oby tak dalej.

PiS podnosi wrzawę, ale na stacjach spokojnie

Tymczasem politycy PiS wystąpili z dramatycznym wezwaniem do rządu Donalda Tuska, by obniżył ceny paliw. Broń paliwowa to tradycyjny oręż stosowany przez polityków w okresach kampanii wyborczych. Zawsze licytują się, ile kosztował litr, kiedy oni byli przy władzy, i przekonują, że oni potrafiliby zmusić producentów do obniżenia cen. Mieliśmy tego przykład, gdy Daniel Obajtek przed październikowymi wyborami sztucznie – na polecenie Nowogrodzkiej – zaniżał ceny na stacjach Orlenu, sprzedając paliwo poniżej kosztów. Liczył, że wyborcy to docenią, ale nie docenili. Takie polityczne ruchy cenowe zawsze mają skutek uboczny – tak jak obajtkowa promocja, która zmusiła koncern do wezwania na pomoc wojska, sięgnięcia po rezerwy strategiczne i doprowadziła do słynnych awarii dystrybutorów na stacjach paliw. Dlatego dziś Obajtek nie jest już wszystkomogącym Danielem i musi ze wszystkiego tłumaczyć się przed sejmową komisją śledczą.

Choć nie mamy kampanii wyborczej, a na stacjach paliw sytuacja jest stabilna, PiS złożył projekt ustawy przewidującej obniżenie VAT na paliwa do 8 proc., obniżenie akcyzy, a także zniesienie podatku od sprzedaży detalicznej paliw. Projektodawcy chcą, by ich ustawa weszła w życie w ekspresowym tempie, już od 1 sierpnia, i oceniają, że dzięki temu ceny na stacjach zmaleją o ok. 0,9 zł/l. „Składamy projekt ustawy, który jest tą różdżką, której nie może znaleźć po raz kolejny Donald Tusk. Jako premier ma narzędzia pozwalające mu, większości parlamentarnej na obniżenie cen benzyny” – oświadczył poseł Krzysztof Szczucki podczas konferencji prasowej w Sejmie.

Czytaj także: Daniel „co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” Obajtek. Narodził się homo politicus

Pomysł księżycowy, z czego chyba sami pomysłodawcy zdają sobie sprawę. Także politycznie niewydajny, bo serwowany w środku lata, gdy akurat na rynku paliw mamy sezon ogórkowy. Kierowcy opalają się na plaży, a nie narzekają, że za Kaczyńskiego i Obajtka to były ceny paliw, a teraz drożyzna. Żeby podgrzać trochę emocje, „Rzeczpospolita” opublikowała na czołówce tekst z ostrzeżeniem, że rząd szykuje przepisy, które sprawią, że paliwo znacznie podrożeje. I to przynajmniej o 0,4 zł/l. A więc jednak idzie drożyzna. Doniesienia „Rzepy” rozeszły się po sieci jak pożar w stepie. I oczywiście w wersji klikbajtowej, czyli że ceny niebawem wzrosną, a właściwie już wzrastają, i jak to kierowcy wytrzymają.

Bez paniki w sprawie ETS2

Tymczasem sprawa dotyczy dyrektywy ETS2, która ma zostać wdrożona do polskiego prawa. Jeszcze nie wiadomo, w jakiej to będzie zarobione formule ani jak odbije się na cenach paliw. ETS2 to system opłat za emisje CO2, jakie generuje transport i budownictwo. Tak jak elektrownie i fabryki działające w systemie ETS muszą dziś kupować uprawnienia do emisji CO2, tak producenci paliw będą musieli płacić za emisje powodowane spalaniem produkowanych przez nich paliw samochodowych. A to oznacza, że zapłacą za to kierowcy, bo producenci doliczą opłaty do ceny paliw.

To kolejny krok w walce z emisjami niszczących klimat gazów cieplarnianych. Ma także przyspieszać elektryfikację transportu i przechodzenie na elektromobilność. Finalnie te procesy mają się skończyć w 2035 r. zakazem sprzedaży nowych aut spalinowych. Stare spalinówki będą jeszcze mogły jeździć, ale za ceny benzyny i oleju napędowego trudno dzisiaj ręczyć. Mogą być wysokie.

Czytaj także: Polski model politycznego wampiryzmu energetycznego

Orbán, specjalista od destabilizacji

Tak więc na razie nie ma się co ekscytować, bo system ETS2 ma wejść w życie dopiero w 2027 r. Bardziej martwiłbym się tym, co może się wydarzyć w najbliższej przyszłości, bo rynek paliw to system naczyń połączonych i zaburzenia w jednym kraju mogą łatwo przenosić się na inne rynki. A właśnie z taką sytuacją mamy dziś do czynienia na Węgrzech. Premier Victor Orbán jest, jak wiadomo, specjalistą od destabilizacji rynku paliw. I właśnie przygotował węgierskim kierowcom kolejny kryzys. Wszystko przez konflikt z Ukrainą.

Węgrzy są sojusznikami Putina, a Orbán jego rzecznikiem w UE. Przyjaźń z Rosją zapewnia im tanią rosyjską ropę, którą mogą importować mimo unijnego embarga, bo Orbán wywalczył sobie taki przywilej, przekonując, że infrastruktura naftowa nie pozwala na inne źródło zaopatrzenia. W rzeczywistości węgierska rafineria MOL ma dostęp nie tylko do rurociągu Drużba z Rosji, ale także do Adrii, skąd przez Chorwację można sprowadzać drogą morską surowiec z Adriatyku. Tyle że droższy. Ale Bruksela machnęła ręką i dała Węgrom zgodę na import z Rosji, a przy okazji także Słowakom (których zaopatruje w paliwo MOL), a nawet Czechom, z czego korzysta Orlen kontrolujący czeskie rafinerie.

Orbán, blokując pieniądze z UE dla Ukrainy, a także robiąc inne wrogie ruchy wobec sąsiada, liczył, że ten nie może mu się zrewanżować. Pomylił się. Ukraińcy stracili cierpliwość i zakręcili kurek z rosyjską ropą płynącą na Węgry. Tak, tak – Ukraińcy zakręcili kurek z rosyjską ropą Łukoila. Sama świadomość, że dwa kraje toczące już trzeci rok wojnę mogą współpracować i przez linie frontu płynie ropa tłoczona przez ukraińskie przepompownie, może zaskakiwać. Ale to tak działa. Ukraina długo po wybuchu wojny była głównym szlakiem eksportu rosyjskich węglowodorów do Europy, póki UE nie wprowadziła embarga.

Czytaj także: Orbán z „misją pokojową” u Putina bez unijnego mandatu

Dziś Węgrzy odcięci od rosyjskiej ropy rozpaczają, wzywając Brukselę, by wpłynęła na Ukraińców, bo czeka ich kryzys paliwowy i kolejki na stacjach. Choć jednocześnie nie zamierzają cofać swego weta wobec pieniędzy UE dla Ukrainy. Bruksela zapewne podejmie jakieś działania, bo choć rynek węgierski nie jest duży, to brak ropy może wywołać perturbacje oddziałujące na sąsiednie kraje. Zwłaszcza że podobna sytuacja może dotknąć Słowaków i Czechów. Czechy to Orlen, który zapewne musiałby ruszyć z dostawami z polskich rafinerii. A przecież Orlen sam musi importować paliwo, bo nie pokrywa polskiego zapotrzebowania.

Paliwa brakuje też w Rosji

Tymczasem na rynku gotowych paliw szykuje się kolejne zamieszanie, bo Rosja przywróciła zakaz wywozu gotowego paliwa. Powód: na rosyjskich stacjach zaczyna go brakować. Dziwne, ale w Rosji brakuje paliwa. Wojna kosztuje, a ukraińska strategia atakowania rafinerii i baz paliwowych, nawet w głębi Rosji, przynosi efekty. I znów rynkowi paliw grozi efekt domina, bo choć UE nie importuje paliw z Rosji, to jednak robią to kraje pozaeuropejskie, które teraz pozbawione dostaw muszą poszukać innych źródeł zaopatrzenia, w tym także tych, z których korzysta Europa. I ceny wzrosną. Cieszmy się więc wakacyjnym spokojem na stacjach paliw, bo nie wiadomo, jak długo potrwa.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną