Boeingiem na skróty
Co się tak naprawdę stało z Boeingiem? Festiwal horrorów podziurawił mu reputację
Jeśli to nie Boeing, nie lecę – do dziś firma sprzedaje kubki do kawy i T-shirty z tym sloganem. Ciekawe, ilu pasażerów zada sobie takie pytanie przed wylotem na majówkę?
To hasło jest pamiątką ze świetnej przeszłości. Z czasów, kiedy Boeing był dumą amerykańskiego przemysłu, symbolem niezawodności, towarem nr 1 na liście eksportu USA. Kiedy jego samoloty nie gubiły drzwi ewakuacyjnych w powietrzu – a to przydarzyło się w styczniu maszynie Alaska Airlines. Kiedy nie musiały co rusz awaryjnie lądować – cztery świeże przypadki; najnowszy z początku kwietnia (Southwest Airlines). Kiedy regulatorzy lotnictwa na całym świecie nie uziemiali maszyn Boeinga z obawy przed kolejną awarią. I kiedy w katastrofach tych maszyn nie ginęły setki ludzi – w niespełna pięć miesięcy w dwóch tragicznych wypadkach Boeinga 737 MAX 8 zginęło 348 osób.
28 października 2018 r. pierwszy z nich, linii Lion Air, wystartował z Bali w kierunku Dżakarty. Po niespełna sześciu minutach automatyczny pilot skierował dziób w dół. Powtórzył ten manewr trzy razy, ale załodze udało się go obejść i samolot bezpiecznie dotarł do celu. Następnego dnia ten sam samolot z nową załogą wystartował z Dżakarty. Automatyczne urządzenie sterujące znów włączyło się po trzech minutach lotu i samolot zanurkował 250 m. Tym razem piloci nie dali rady i po 12 minutach lotu maszyna spadła do Morza Jawajskiego. Zginęło 181 pasażerów i ośmiu członków załogi.
10 marca 2019 r. identyczny los spotkał ten sam model 737 MAX 8 w locie 302 Ethiopian Airlines, z Addis Abeby do Nairobi. Maszyna zaczęła opadać półtorej minuty po starcie. Kokpit wypełnił się lawiną alertów dźwiękowych i wizualnych. Mimo interwencji pilotów sześć minut po starcie samolot uderzył w ziemię. Zginęło 149 pasażerów i cała załoga.