W niedziele nic się nie dzieje
Handel w niedzielę. Wygląda na to, że ten spadek po PiS zostanie z nami na dłużej
Krzysztof Pawiński to szef spożywczego koncernu Maspex, potentata nie tylko na skalę polską, ale i europejską. Niedawno stwierdził na platformie X, że w branży spożywczej nikt za niedzielami handlowymi nie tęskni. W podobnym duchu wypowiedział się w styczniu, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, kierujący w Polsce drogeriami Rossmann Marcin Grabara. On nie tylko nie cieszy się z niedziel handlowych, ale nawet musi do nich dokładać. Także Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji (POHiD), zrzeszająca największych graczy, wypowiada się w innym tonie niż kiedyś. Zdaniem jej szefowej, Renaty Juszkiewicz, przywrócenie handlu w niedziele „wymaga analizy rynku”.
Rzeczywiście, sytuacja wygląda zupełnie inaczej niż sześć lat temu. Gdy wtedy PiS wprowadzał zakaz niedzielnego handlu, to największe sklepy najbardziej bały się zmian. Stanęło przed nimi widmo utraty znacznej części przychodów. Zwłaszcza że wtedy niedziele zapewniały kilkanaście procent obrotów. Przypomnijmy, że od marca 2018 r. handlowe pozostały tylko dwie niedziele w miesiącu, w kolejnym roku była już tylko jedna, a od 2020 r. obowiązują obecne przepisy. Pracownicy zatrudnieni w sklepach mogą obsługiwać klientów tylko w siedem niedziel w roku.
PiS nie ukrywał, że osłabienie dużych sieci (w większości należących do zagranicznych koncernów) to jeden z dwóch głównych celów nowych przepisów. Tym drugim była rzekoma troska o polską rodzinę, a w rzeczywistości realizacja sztandarowego postulatu Solidarności, która od lat żądała wolnych niedziel dla pracowników handlu. Kontrowersyjna ustawa miała być formą odwdzięczenia się przez PiS za jednoznaczne poparcie, jakiego udzielała mu w wyborach Solidarność.
Szybko jednak okazało się, że sklepy znalazły metodę na niedzielny zakaz.