Dwie dekady miliardów
To już ostatni taki unijny budżet. Musimy nauczyć się grać o miliardy na innych warunkach
To już olsztyńska tradycja – gdy upływa czas na wydawanie kolejnej transzy funduszy unijnych, stolica Warmii rzutem na taśmę kończy budowę kolejnych linii tramwajowych. Tak było osiem lat temu, gdy w Olsztynie po pół wieku przerwy ruszyły tramwaje. Wyjechały na trasy 19 grudnia 2015 r., podczas gdy niespełna dwa tygodnie później Polska musiała się rozliczyć z unijnej perspektywy budżetowej na lata 2007–13. W Nowy Rok 2024 r. olsztynianie będą mogli skorzystać z kolejnych linii: czwórki i piątki, które pojadą nową trasą na osiedle Pieczewo. Dzień wcześniej mija termin wysłania ostatnich rachunków do Brukseli dotyczących unijnego budżetu na lata 2014–20.
I osiem lat temu, i teraz Olsztyn robił, co mógł, by zdążyć z opóźnionymi inwestycjami i nie stracić gigantycznego wsparcia z funduszy strukturalnych. Za każdym razem było to po ok. 350 mln zł. To dzięki tym środkom Olsztyn jako jedyny w Polsce zbudował od podstaw sieć tramwajową.
Olsztyńska historia to dobra ilustracja już prawie 20 lat życia z unijnymi funduszami.
Do tej pory postrzegaliśmy je przede wszystkim jako sprawiedliwość dziejową i formę rekompensaty za trudną historię. Niesłusznie, bo miliardy z Brukseli nigdy nie miały być żadną odmianą reparacji czy odszkodowań – ani za drugą wojnę światową, ani za czasy komunizmu. Nie były też i nie są filantropijnym wsparciem, chociaż również zdarza nam się tak na nie patrzeć. To w rzeczywistości twarda biznesowa kalkulacja: wszystkie kraje unijne w pełni otwierają swoje rynki, korzystają na tym bardziej te bogatsze, bo mają lepiej rozwinięte firmy. W ramach rekompensaty godzą się wpłacać do wspólnej kasy unijnej więcej, niż z niej dostaną. Część tej nadwyżki jest przeznaczona dla słabszych, aby nadrabiali zaległości i dzięki temu byli w stanie konkurować z zamożniejszymi.