W cyklu analiz „Wyzwania po PiS” dziennikarze i publicyści „Polityki” opisują, co czeka nową demokratyczną koalicję w poszczególnych sferach życia publicznego i ministerstwach. Spis wszystkich odcinków znajdziecie Państwo na końcu artykułu.
Grozi nam stan, w którym dobrze wykształceni lekarze i pielęgniarki będą dostępni tylko w prywatnym lecznictwie, w placówkach NFZ leczyć będą medycy źle wykształceni medycy, zaś pielęgniarek nie będzie wcale. To nie jest odległa przyszłość, ta wizja już zaczyna się realizować. Na niby-doktorów kształcą już uczelnie bez prosektoriów, wykładowców, zaplecza klinicznego i standardów kształcenia. W rządzie Prawa i Sprawiedliwości i tak nikt kryteriów, niezbędnych do kształcenia lekarzy na licznie otwieranych kierunkach medycznych w uczelniach „tego i owego”, nie sprawdzał, a nawet nie oczekiwał. Miały stać się lekarstwem na coraz bardziej dolegliwy brak lekarzy. Ale to tylko placebo. Ich absolwenci nie mają szans, aby stać się lekarzami, u których chcielibyśmy się leczyć. Nie mają gdzie i u kogo się tego nauczyć. Felczerze zastąpią lekarzy.
Czytaj także: 8 lat PiS w ochronie zdrowia. Pacjencie, płać składki i lecz się prywatnie
Bez lekarzy lepiej nie będzie
Grozi to tym, że placówki prywatne zaczną wkrótce żądać pokazania dyplomów. Pacjent, który płaci z własnej kieszeni coraz więcej, oczekuje efektów, chce korzystać z usług lekarza kompetentnego. Lepiej wykształceni medycy zostaną wyssani przez system prywatnej ochrony zdrowia, placówki publiczne będą zasilane przez niedokształcone kadry. Będziemy musieli się leczyć za pieniądze. Tak oto rząd PiS chciał rozwiązać problem coraz drastyczniejszego braku lekarzy.
Czytaj także: Felczer plus. PiS nerwowo szuka lekarzy. Byle jak i byle gdzie
Bez ich większej liczby kolejki do leczenia „na NFZ” będą coraz dłuższe. Leczyć na skróty się jednak nie da, szybciej można tylko umierać. To największy problem, z jakim musi się uporać Izabela Leszczyna, nowa ministra zdrowia. Tych największych problemów jest sporo.
Zanim opracuje system gwarantujący wysokie standardy kształcenia większej liczby lekarzy, trzeba lepiej zorganizować pracę tych, którzy jeszcze pracują. Za chwilę odejdą, bo wielu jest od lat w wieku emerytalnym, a bez nich system lecznictwa się zawali. Zdaniem Naczelnej Izby Lekarskiej – lekarzy muszą odciążyć w wypełnianiu dokumentacji asystenci medyczni. Stara, ale ciągle aktualna śpiewka.
Obecnie jest bowiem tak, że w ciągu dziesięciominutowej wizyty u doktora (na więcej czasu nie ma) lekarz patrzy wyłącznie na ekran komputera, coś na nim pisze, ale na zbadanie pacjenta już nie ma czasu. Nie mierzy nawet ciśnienia. Co warta jest taka diagnoza ? Nietrudno przewidzieć, że niezdiagnozowany pacjent wkrótce znów ustawi się w kolejce do lekarza. System stał się nieefektywny.
Czytaj także: PiS dzieli, żeby rządzić. Tym razem manipuluje pomocą dla SOR-ów
Dlaczego tutaj się uczą, a leczą na Zachodzie?
Brak lekarzy byłby o wiele mniej dolegliwy, gdyby ci młodzi nie decydowali się na emigrację. Dlaczego to robią? Przecież dla wielu nie jest to łatwa decyzja, woleliby pracować w kraju, w którym mają przyjaciół, rodzinę. Wyższe zarobki to tylko jeden argument, niekoniecznie decydujący. Liczy się też to, jak proces leczenia jest zorganizowany, jakie szanse daje lekarzowi na przywrócenie pacjentowi zdrowia. W Polsce są one nikłe, bo organizacja systemu jest fatalna.
To, że średnia wieku chirurgów wynosi u nas ok. 60 lat i wkrótce ich zabraknie, nie jest konsekwencją braku absolwentów uniwersytetów medycznych. Coraz mniej młodych lekarzy chce być ginekologami, też nie z tego powodu. Ani to, że młodzi szukają zajęcia w przychodniach, najlepiej prywatnych, ale od sal operacyjnych wolą się trzymać z daleka. Dlaczego? Bo tu najłatwiej nieumyślnie popełnić błąd. Za nieumyślnie popełniony błąd lekarski w Polsce grozi lekarzowi nawet kara pozbawienia wolności. Zawdzięczmy to uporowi poprzedniego ministra sprawiedliwości, który lekarzy nie lubił.
Dla Naczelnej Izby Lekarskiej, której przewodzi doktor Łukasz Jankowski, sprawą najważniejszą jest klauzula „no fault”, czyli zniesienie niebezpieczeństwa więzienia dla lekarza, który nieumyślnie popełnił błąd, a zamiast tego szukanie przyczyn tego błędu, żeby w przyszłości nie popełniali go inni.
Dlatego umierały kobiety
Katarzyna Sójka, minister zdrowia w rządzie PiS, utkwi nam na długo w pamięci stwierdzeniem, że młode kobiety umierały przy porodzie zawsze, więc o co chodzi? Otóż chodzi o to, że kobieta w ciąży musi czuć się w szpitalu bezpieczna. Musi wiedzieć, że w razie komplikacji niosącej za sobą konieczność dramatycznego wyboru, czy ratować życie matki, czy jej nienarodzonego dziecka, którego i tak już często nie da się uratować, lekarz się nie zawaha. Nie powstrzyma go strach, że z powodu niezbędnej dla ratowania życia matki terminacji ciąży zainteresuje się nim prokurator. Kilka kobiet, które nie musiały umrzeć, nie żyje, bo lekarze bali się ich ratować. Tak być nie może.
Czytaj także: Strach ciążowy. To nie jest kraj dla młodych kobiet. PiS rozniecił ten pożar
Izabela Leszczyna zapewnia, że tak już nie będzie. Bez względu na to, czy nowa koalicja rządząca dogada się w sprawie samej aborcji (Trzecia Droga jest skłonna zapytać o to w referendum), nowa ministra zdrowia jako najpilniejsze swoje zadanie traktuje wprowadzenie jasnych standardów opieki okołoporodowej dla kobiet. W sprawie, czy ratować ich życie, lekarz nie może mieć wątpliwości, o jego wyborze nie może decydować strach o własną skórę.
Politycy PiS, którzy z lubością włazili do naszych łóżek, nie odróżniają pigułki „dzień po” od aborcji, uważając, że to to samo. Minister zdrowia poprosi więc lekarzy, żeby im to wytłumaczyli. Pigułka powinna jak najszybciej wrócić do aptek i być dostępna bez recepty. Piszę o tym z zażenowaniem. Do jakiego ciemnogrodu wprowadziło nas PiS?
Czytaj także: 8 lat złej zmiany PiS dla kobiet. Ta władza upokarzała bez znieczulenia
Ach, te pieniądze
Trudno przekonać Polaków, jak bardzo publiczne lecznictwo potrzebuje pieniędzy, a bez dodatkowych środków na poprawę nie ma co liczyć. Tylko jak mamy w to uwierzyć, skoro Polski Ład obciążył nas dziewięcioprocentową składką na zdrowie, której już nie można nawet w części odliczyć od podatku, a mimo to żadnej poprawy w „darmowej” opiece zdrowotnej nie odczuliśmy. Jaką mamy gwarancję, że płacąc jeszcze więcej, zobaczymy efekty?
Nie mamy żadnej. Tylko że bez wyższej wyceny świadczeń zdrowotnych szpitale będą ich unikać. Przez osiem lat rządów PiS skumulowana inflacja, powtarzam za Mateuszem Morawieckim, wyniosła aż 46 proc., wycena świadczeń pozostała daleko w tyle. Skutki widzimy m.in. w psychiatrii dziecięcej.
Czytaj także: Bieszczady bez porodówek. Pacjentki nie dowierzają, lekarze już wyemigrowali
Szpitale, które mimo to leczą chorych, „generujących koszty”, pogrążają się w długach. Handlarze chętnie je kupują, bo państwo i tak w końcu musi zapłacić, z odsetkami.
Zniesienie limitów, czyli pudrowanie problemu
Bez rozwiązania problemów, o których wyżej, nie liczmy na poprawę. Sceptycznie patrzę na obiecane przez nowy rząd zniesienie limitów na leczenie. PiS zrobiło to wcześniej, znosząc limity na wizyty u specjalistów. Kolejki się nie skróciły. Specjaliści nie chcą przyjmować w poradniach „na NFZ”, bo dostają tam za wizytę o wiele mniejsze pieniądze, niż gdy przyjmują prywatnie. Lekarzy specjalistów jest za mało, mogą żądać coraz więcej. Samo zniesienie limitów nie zwiększyło też w lecznictwie konkurencji.
Publiczna opieka zdrowotna to system, którego nie da się uzdrowić, wyjmując z niego poszczególne ogniwa. W dodatku jest to system naczyń połączonych. Weźmy szczepionkę przeciw krakenowi, czyli aktualnej wersji covid-19, której rząd PiS nie zamówił tyle, ile powinien. W Warszawie zaszczepić się więc nie sposób, szczęściarze muszą pojechać do Ostrołęki albo Skierniewic, płacąc za benzynę i czas, reszta się nie zaszczepi. Naszych, wydanych prywatnie pieniędzy, państwo nie liczy. A te, które płacimy na NFZ, czyje są?
Lata zaniedbań i braku chęci rządzących do sprawnego zorganizowania publicznej opieki zdrowotnej skutkują jej zapaścią. Kuracja już nie pomoże, potrzebna jest reanimacja.
Czytaj także: Sprawa męża marszałek Witek na OIOM-ie. Ważne pytania, które warto stawiać
Spis treści:
Martyna Bunda: 7 wyzwań w dziedzinie praw młodych Polek
Cezary Kowanda: Nie tylko CPK. 4 transportowe wyzwania
Marek Ostrowski: Głupie pomysły PiS. 5 wyzwań w polityce zagranicznej
Joanna Solska: Reanimacja! 5 wyzwań w służbie zdrowia
Marek Świerczyński: Złudne poczucie potęgi. 5 wyzwań w obronności
Jędrzej Winiecki: Jak podzielić mozaikę. 4 wyzwania w ochronie przyrody