Przekop na miarę naszych możliwości. NIK nie zostawia suchej nitki na sztandarowym dziele PiS
NIK nie zostawiła suchej nitki na sztandarowym przedsięwzięciu PiS potocznie zwanym przekopem Mierzei Wiślanej, a oficjalnie drogą wodną łączącą Zalew Wiślany z Zatoką Gdańską. Pierwszy etap przedsięwzięcia, pod które prezes Jarosław Kaczyński osobiście wkopał słupek, otwarto z wielką pompą rok temu 17 września, żeby podkreślić, że tym przekopem uniezależniamy się od Rosji, do której należy cieśnina Piławska, czyli wyjście ze wspólnego zalewu na Bałtyk.
Był prezydent Duda i gromada rządowych oficjeli. Wydano znaczek z przekopem, wybito monetę. Niektórzy, za nic mając proporcje, porównywali rangę inwestycji z przedwojenną budową portu w Gdyni. Sporo osób o diametralnie różnych poglądach i sympatiach politycznych urządzało sobie wycieczki, żeby podziwiać ten triumf człowieka nad naturą – wycięcie lasu, rozcięcie mierzei, wybetonowanie. Nic to, że przekop prowadził donikąd. I tak jest nadal. Na razie z przekopu korzystają tylko żeglarze. Głównie w okresie letnim. Na skalę, która bynajmniej nie rzuca na kolana.
Swój zapis z briefingu prasowego poświęconego inwestycji NIK chyba nieprzypadkowo zatytułowała „Przekop na miarę naszych możliwości”. Punktem odniesienia nie jest więc port w Gdyni, ale „Miś” Stanisława Barei.
Przekop. Nieprawidłowości wszędzie
Kontrolerzy NIK dopatrzyli się nieprawidłowości w sferze planowania, realizacji oraz nadzoru nad projektem. Czytamy: „Program przekopu przez Mierzeję Wiślaną już na etapie planowania nie miał szans na osiągnięcie w zaplanowanym czasie głównego celu inwestycji, czyli zapewnienia bezpieczeństwa i wzrostu dobrobytu w regionie. Jej wartość znacznie przekroczyła granicę opłacalności, co minister właściwy ds. gospodarki morskiej zataił przed Radą Ministrów, a swój nadzór nad całością Programu sprawował nierzetelnie”. Chodzi o to, że koszt przekopu określany pierwotnie na 880 mln zł do końca kwietnia 2023 r. (zakończenie kontroli) wzrósł o 125 proc. – do blisko 2 mld zł.
Właściwie NIK nie dokonała wielkiego odkrycia. Potwierdziła tylko to, co od początku było wiadomo – że za przekopem nie przemawia jego ekonomiczna opłacalność, tylko decyzja prezesa PiS. Obiecał on mieszkańcom Elbląga czwarty port morski RP. A już przy tych 880 mln zł przygotowujący analizę ekonomiczną (2016) musieli się nieźle nagłowić, żeby pokazać, że to się opłaci. I wyszło, ale ledwo-ledwo. Z tych wyliczeń wynikało, że jeśli wydatki wyniosą o 20 proc. więcej, to z opłacalności nici. A wyliczenia robiono w oparciu o dane z 2014 r. Już na starcie było wiadomo, że te 880 mln zł to fikcja, nie uda się zamknąć inwestycji w tej kwocie.
Nawiasem mówiąc, na brak realizmu opracowań, na podstawie których podejmowano kluczowe decyzje, od początku wskazywał Mieczysław Struk, marszałek województwa pomorskiego, bazując na zleconych przez siebie ekspertyzach.
Przemilczenia ministra, niewiedza premiera
Koszt całej inwestycji jawił się jako niższy także dzięki temu, że w programie nie ujęto szeregu prac „niezbędnych do osiągnięcia zdolności przeładunkowej portu w Elblągu (która była przedmiotem wcześniejszych analiz społeczno-ekonomicznych), zatem nie było możliwe pełne osiągnięcie celu głównego w postaci zapewnienia bezpieczeństwa regionu i umożliwienia wzrostu gospodarczego”. Krótko mówiąc, nie przewidziano pieniędzy na zadania, o które od ponad roku toczy się zażarty spór między właścicielem spółki portowej, czyli miastem Elbląg, a resortem infrastruktury. Statki, z myślą o których budowano przekop (4,5 m zanurzenia, 20 m szerokości, 100 m długości), nie mogą z niego korzystać, bo niegotowy jest tor wodny i port, który był celem inwestycji.
Za to podatnicy będą musieli ponosić koszty utrzymania bezproduktywnej infrastruktury wybudowanej w ramach programu. Niemałe. W latach 2024–25 mają wynosić 4,45 mln zł rocznie. Ale znów należałoby wziąć na nie poprawkę, bo to wyliczenia z 2016 r.
Rada Ministrów może czuć się w jakiejś mierze rozgrzeszona. NIK stwierdziła, że minister odpowiedzialny za przekop w trakcie prac nad nowelizacją uchwały ustanawiającej cały program budowy (prowadzonych w 2019 i 2020 r.) nie informował Rady Ministrów o tym, że pułap opłacalności inwestycji został przekroczony. Wprowadził też w błąd dyrektora Urzędu Morskiego w Gdyni (wykonawca inwestycji), informując go o zapewnieniu środków niezbędnych do dalszej realizacji budowy, gdy nowelizacja jeszcze nie została podpisana przez premiera. W efekcie spowodował, że dyrektor UM naruszył zasady dysponowania środkami publicznymi. Decyzja o przyznaniu tych pieniędzy zapadła w listopadzie 2020 r. Do tego czasu dyrektor UM, przekraczając swoje uprawnienia, zdążył zaciągnąć zobowiązania na ponad 157,6 mln zł.
„Minister – stwierdza NIK – nie sprawował prawidłowego nadzoru. (...) Nie tylko nie zapewnił zgodnego z prawem działania wykonawcy Programu, nie interweniując, gdy działania Dyrektora Urzędu wykraczały poza obowiązujące przepisy, ale wręcz świadomie takie działania akceptował i usprawiedliwiał, uzasadniając to racjonalnością postępowania i koniecznością modyfikowania założeń Programu na bieżąco, w sposób następczy”.
Przekop rozgrzebany, odwrotu nie ma
Nic dziwnego, że potem w Urzędzie Morskim w Gdyni już niespecjalnie przejmowano się terminem następnej aktualizacji realizowanego programu, że dyrektor UM wniosek o nią z opóźnieniem zgłosił do ministra. Że zawierał umowy z kontrahentami, mimo iż upłynął termin realizacji programu, a decyzji o kolejnym jego przedłużeniu jeszcze nie było (przekroczenie uprawnień). Co tam terminy i procedury służące dyscyplinie budżetowej, skoro wiadomo, że „show must go on”. Co z tego, że czegoś nie ma w zatwierdzonych planach. W sumie ujawnione przez NIK nieprawidłowości w Urzędzie Morskim w Gdyni obejmują kwotę ponad 381 mln zł, z tego z naruszeniem przepisów prawa wydatkowano ponad 213 mln zł.
To tylko niektóre ustalenia NIK, ale można z nich wyczytać, co się dzieje, gdy wola polityczna bierze górę nad obowiązującym prawem. Trudno też wtedy o urzędników, którzy powiedzą twardo „nie”, narażając się na utratę stanowiska. Łatwiej o tych, którzy zamkną oczy, zacisną zęby i zrobią to, czego się od nich oczekuje. W przypadku przekopu tę wolę polityczną uzasadniano dbałością o bezpieczeństwo regionu. „Tymczasem bezpieczeństwo – stwierdza NIK – nie jest celem uświęcającym łamanie prawa. Dlatego NIK analizuje możliwość skierowania powiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa i o naruszeniu dyscypliny finansów publicznych”.
Przekop jest rozgrzebany, odwrotu nie ma. Nowy rząd będzie musiał zaplanować dalsze kroki, żeby szybko i sprawnie dokończyć tego misia na miarę naszych możliwości. Dzieło, na którym poprzednicy budowali wizerunek ekipy zdecydowanej, skutecznej, dotrzymującej obietnic. Co do możliwości rozwoju regionu, jakie wiązano z inwestycją, NIK nie kryje, że po jej dokończeniu ze względu na koszty będą się one „znacząco różniły od bardzo optymistycznych założeń” pierwotnych. Ale to oponenci przekopu przewidywali od dawna.