Chociaż polską energetykę wciąż kojarzymy głównie z węglem, odnawialne źródła energii (OZE) systematycznie zyskują na znaczeniu. Jak wynika z danych Agencji Rynku Energii, w ubiegłym roku udział OZE w całkowitej produkcji energii w naszym kraju przekroczył 21 proc. Zdecydowanie najważniejsza w ramach OZE była energetyka wiatrowa (prawie 11 proc.), wyprzedzając fotowoltaikę (4,5 proc.) oraz sektor bioenergii, na przykład biogazownie (ponad 4 proc.). To oczywiście wciąż wyniki niezadowalające, bo średnio w Unii udział odnawialnych źródeł jest na poziomie dwa razy wyższym. Jednak warto docenić ogromny postęp, jaki Polska zrobiła w ciągu ostatniej dekady.
Poza tym przed nami z pewnością kontynuacja pozytywnego trendu. Na Bałtyku będą powstawać ogromne farmy wiatrowe, a panele fotowoltaiczne na dachach domów jednorodzinnych stają się standardem. Przybywa także dużych farm fotowoltaicznych. Oczywiście tempo rozwoju odnawialnych źródeł energii mogłoby być jeszcze szybsze, gdyby nie zaniedbania i błędne decyzje ostatnich lat. Z dzisiejszej perspektywy zupełnie niezrozumiałe, bo nie ochronią one przecież prymatu energetyki węglowej, a dodatkowo ich skutkiem są dziś jedne z najwyższych hurtowych cen prądu w Europie.
Rozwój energetyki wiatrowej został spowolniony przez wprowadzenie w 2016 r. tzw. reguły 10H, zgodnie z którą nie można stawiać nowych wiatraków w odległości wynoszącej dziesięciokrotność ich wysokości od istniejących zabudowań. To wyjątkowo restrykcyjne jak na Europę przepisy, które spowodowały praktycznie zatrzymanie rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie. Dopiero w tym roku, pod naciskiem Unii Europejskiej, udało się nieco zliberalizować przepisy. Nowe zasady mówią o minimalnej odległości 700 m wiatraków od zabudowań. Wprowadzenie ich było jednym z warunków odblokowania środków przeznaczonych na Krajowy Plan Odbudowy. Niestety, nadal nie umożliwiono samorządom decydowania samodzielnie o zasadach energetyki wiatrowej, co pozwoliłoby uwzględnić specyfikę każdej gminy. I wolę jej mieszkańców, z których wielu wiatraków wcale się nie boi i chętnie by na nich zarabiało.
Z kolei problemem dla fotowoltaiki jest zbyt wolna modernizacja polskich sieci przesyłowych, nieprzystosowanych do tego rozwiązania. W efekcie wielu inwestorów długo czeka na przyłączenie swoich paneli albo musi wręcz odłożyć ich stawianie. Otrzymują bowiem od operatorów decyzje odmowne. Natomiast moc działania istniejących paneli w słoneczne dni trzeba nierzadko sztucznie ograniczać, aby nie doszło do przeciążenia sieci. W efekcie fotowoltaika nie wykorzystuje w pełni swoich możliwości. Przekonują się o tym coraz częściej indywidualni inwestorzy, którzy zmienili dachy swoich domów w małe elektrownie. Niestety, działanie ich na sto procent możliwości może doprowadzić do niestabilności sieci, a w efekcie do uszkodzenia sprzętów w okolicznych gospodarstwach domowych.
Jednak mimo tych problemów odnawialne źródła energii będą z pewnością szybko zyskiwać na znaczeniu, o czym świadczy ciągły przyrost mocy dzięki nowym instalacjom. Ostatnie zawirowania pokazały, że są one już nie, jak kiedyś, najdroższą, ale najtańszą metodą produkcji prądu. W przeciwieństwie do paliw kopalnych nie trzeba bowiem płacić za sam surowiec – słońce, wiatr czy woda dostępne są za darmo. Nie trzeba ich też od nikogo importować, uwzględniać sankcji międzynarodowych czy negocjować z reżimami łamiącymi prawa człowieka.
Poza tym energetyka odnawialna nie musi się martwić karami za emisję dwutlenku węgla. Tymczasem koszty ponoszone przez elektrownie węglowe, olejowe czy gazowe w kolejnych latach będą rosnąć także z powodu coraz droższych certyfikatów uprawniających do emisji dwutlenku węgla. Ta strategia ma przyspieszyć rozwój odnawialnych źródeł energii, a jednocześnie ograniczać znaczenie energetyki opartej na paliwach kopalnych, przyczyniającej się do dramatycznych zmian klimatycznych. Do listy problemów trzeba dodać zupełnie dziś nieprzewidywalne ceny gazu, węgla czy ropy. Inwazja rosyjska na Ukrainę całkowicie zdestabilizowała rynek energii na naszym kontynencie, oparty w istotnej mierze na gazie, który musimy teraz sprowadzać w ogromnych ilościach w formie ciekłej (przez gazoporty jak w Świnoujściu). A sprzedawcy takiego gazu oczywiście wykorzystują okazję do zwiększenia swojego zarobku.
Ofiarą gigantycznego wzrostu cen prądu padły w Polsce przedsiębiorstwa, które nie mogły liczyć na taką ochronę jak gospodarstwa domowe. Ogromny wzrost wydatków na energię elektryczną, niezbędną przecież przy wielu procesach produkcyjnych, spowodował wzrost zainteresowania źródłami odnawialnymi. Motywacja jest zresztą podwójna. Chodzi z jednej strony o kontrolę kosztów, a z drugiej o korzyści wizerunkowe. Zielona energia jest nie tylko tańsza od tej z paliw kopalnych, ale też jej ceny są dużo bardziej przewidywalne. Poza tym korzystanie z niej staje się jednym z elementów etycznego biznesu. Często używany angielski skrót ESG (Environmental, social, and corporate governance) oznacza zestaw standardów składających się na ekologiczną, społeczną i korporacyjną odpowiedzialność. Korzystanie z odnawialnych źródeł energii świetnie wpisuje się w takie zasady.
Trudno dzisiaj prezentować się jako nowoczesne i odpowiedzialne przedsiębiorstwo, a jednocześnie nie robić nic w celu obniżenia swojego śladu węglowego czy dążenia do neutralności klimatycznej. Nie jest to już dziś żaden wyróżnik, a raczej standard. Kto tego nie zaakceptuje, ten łatwo może stracić klientów i partnerów biznesowych. Wiele przedsiębiorstw, zwłaszcza tych notowanych na giełdzie, zastrzega bowiem, że preferuje współpracę z tymi, którzy wyznają podobne wartości. – Świat zmienia się na naszych oczach, a wraz z nim preferencje i wymagania naszych klientów. Do budowy przewagi konkurencyjnej, nowoczesne przedsiębiorstwa muszą zrobić dziś pierwszy krok w kierunku redukcji śladu węglowego i neutralności klimatycznej. Przekształcenie firmy w całkowicie Zieloną to absolutny „must have”, aby w dzisiejszym świecie pozyskać klientów, środki finansowe na rozwój czy uruchomić sprzedaż na terenie Unii Europejskiej. Koniec roku to dla firm okres planowania kolejnego budżetu, a wraz z nim – zakupu energii. Zasilenie firmy całkowicie czystą, zieloną energią wyprodukowaną w odnawialnych źródłach to dzisiaj absolutny priorytet. Tym bardziej że jej cena nie odbiega od ceny energii konwencjonalnej. To pierwszy krok w kierunku Naturalnie Zielonej przyszłości i czystego świata – podsumowuje Grzegorz Lot, wiceprezes firmy Polenergia Sprzedaż.
Pytanie, jak firmy mogą przejść na zieloną energię? Nie ma oczywiście jednego, uniwersalnego sposobu. Zwłaszcza w przypadku sektorów energochłonnych dobrym rozwiązaniem jest inwestycja we własne źródła odnawialne. Najczęściej są to farmy wiatrowe i instalacje fotowoltaiczne. – Przemysł, planując inwestycje w OZE, może korzystać z nowych instrumentów, jakie daje mu ustawa o zagospodarowaniu przestrzennym. Chodzi o tzw. zintegrowane plany inwestycyjne na obszarach przemysłowych, jak i o linie bezpośrednie, dzięki którym można realizować inwestycje w OZE także w otulinach swoich działek i dostarczać energię bezpośrednio do zakładów lub do lokalnej sieci operatorskiej. Wiele zakładów przemysłowych ma potencjał ekonomiczny, własne sieci i kompetencje energetyczne, w tym służby odpowiedzialne za bilansowanie i kontraktowanie energii – wyjaśnia Grzegorz Wiśniewski, prezes zarządu Instytutu Energetyki Odnawialnej. Dodaje on, że według analiz Instytutu na terenach przemysłowych można zlokalizować elektrownie wiatrowe o łącznej mocy nawet jednego gigawatu. I to przy uwzględnieniu nowej, wciąż restrykcyjnej zasady zachowania 700-metrowej odległości turbiny od zabudowań mieszkalnych.
Dzisiaj firmy, które od dawna mają długofalową strategię inwestowania w zieloną energię, zbierają owoce swojego zaangażowania. – Już w 2009 r. jako pierwszy producent materiałów budowlanych w Polsce zainwestowaliśmy we własne turbiny wiatrowe, które zostały uruchomione przy naszym zakładzie w Solcu Kujawskim. Kolejne turbiny, z uwagi na skomplikowany proces uzyskiwania pozwoleń na budowę, były uruchamiane w latach 2010–13, aż do uzyskania łącznej nominalnej mocy 15 megawatów. Obecnie na terenie województwa kujawsko-pomorskiego czynnych jest już 17 turbin wiatrowych. Inwestycja ta od samego początku miała na celu uczynienie produkcji naszego betonu komórkowego jeszcze bardziej ekologiczną. Już na etapie planowania założyliśmy, że produkcja zielonej energii będzie docelowo pokrywała zapotrzebowanie na energię elektryczną całej Grupy Kapitałowej. Tak też się stało. Kiedy w roku 2022 wiele firm borykało się z szalejącymi cenami nośników energii, zapotrzebowanie na prąd w Grupie Kapitałowej Solbet zostało w 105 proc. pokryte przez zieloną energię z turbin wiatrowych. Kolejnym krokiem było uruchomienie w październiku bieżącego roku instalacji wytwarzania zielonego wodoru na terenie głównego zakładu w Solcu Kujawskim – mówi Łukasz Małecki, prezes firmy Solbet.
Farmy wiatrowe czy fotowoltaiczne pozwalające produkować energię na własne potrzeby to zresztą tylko pierwszy etap. Energetyka odnawialna przy wszystkich swoich zaletach ma jedną, istotną wadę. Jest uzależniona od warunków pogodowych – może się zatem zdarzyć, że produkcja prądu jest za duża lub za mała w stosunku do bieżących potrzeb. Ta druga sytuacja dotyczy zwłaszcza okresów jednocześnie bezwietrznych i pochmurnych. Te niedogodności łagodzą magazyny energii, w których baterie ładowane są w czasie nadmiarowej produkcji energii, a następnie wykorzystywane w zależności od potrzeb. Jednak przyszłość z pewnością należy do wodoru. Przede wszystkim tego zielonego, czy produkowanego dzięki energii pochodzącej z odnawialnych źródeł. Wodór prawdopodobnie stanie się główną formą magazynowania nadwyżek energii i wykorzystywania ich w procesach produkcyjnych. Wydaje się, że to ważny element transformacji gospodarczej na wielką skalę, prowadzącej do rezygnacji z paliw kopalnych. Ten nadrzędny cel wymaga nie tylko znacznego zwiększenia mocy OZE, ale też magazynowania i transportowania energii do miejsc, gdzie bieżąca produkcja będzie za mała w stosunku do potrzeb.
Do takich inwestycji warto przygotowywać się już teraz, na przykład tworząc instalacje produkcji wodoru przy nowych farmach wiatrowych. Dzięki wodorowi zniknie problem wahań w produkcji prądu z wiatru, słońca czy nawet wody. Dzisiaj ta niepewność zmusza nawet kraje dużo bardziej zaawansowane od Polski w rozwoju OZE do utrzymywania dużych rezerw w elektrowniach konwencjonalnych, przede wszystkim gazowych. Tymczasem nasz kontynent skazany jest na import gazu, a zastępowanie surowca rosyjskiego pochodzącym z Kataru czy Stanów Zjednoczonych spowodowało gwałtowny wzrost kosztów, tak destabilizujący rynek produkcji energii. To wodór ma szansę zapewnić neutralność klimatyczną sektorom gospodarki dzisiaj odpowiedzialnym za bardzo dużą emisję dwutlenku węgla. Co ważne, wodór można wykorzystywać nie tylko do zasilania maszyn, ale także na przykład w środkach transportu jak wózki widłowe czy ciężki sprzęt budowlany.
Oczywiście nie wszystkie firmy mogą zdecydować się na budowę własnych źródeł energii. Często, z uwagi na mniejszą skalę działalności lub stosunkowo niewielkie zużycie prądu, nie jest to opłacalne. Do tego przeszkody biurokratyczne, jakie trzeba pokonać, oznaczają, że dostęp do zielonej energii może być możliwy dopiero za kilka lat od rozpoczęcia procesu inwestycyjnego. Na szczęście jest też dużo szybsze i łatwiejsze rozwiązanie – to zmiana dostawcy energii na takiego, który sam sprzedaje prąd powstający dzięki odnawialnym źródłom. Fachowo mówimy w takiej sytuacji o kontraktach PPA (Power Purchase Agreement). Warto w takim kontekście zwrócić uwagę na nowych graczy. – Niezależni operatorzy farm fotowoltaicznych i wiatrowych, oferując energię bezpośrednio odbiorcom przemysłowym, działają na rzecz obniżenia cen w całym systemie energetycznym, gdyż wprowadzają prywatną konkurencję wobec państwowych, zasiedziałych dostawców, zazwyczaj czarnej energii, czyli tej produkowanej ze spalania węgla – mówi Grzegorz Wiśniewski z Instytutu Energetyki Odnawialnej.
Sam proces zmiany dostawcy energii przebiega tak samo, bez względu na to, z jakich źródeł firma sprzedająca swój prąd pozyskuje. Natomiast w przypadku wyboru zielonej energii warto sprawdzić, jakimi certyfikatami dysponuje dostawca i czy na pewno może on udowodnić, że oferowany przez niego prąd powstaje w sposób zeroemisyjny. Co zyskuje odbiorca, decydujący się na nowego, przyjaznego środowisku dostawcę? Przede wszystkim stabilność i przewidywalność, bo nie musi się martwić zmianami cen prądu w trakcie trwania umowy. Poza tym wymierne oszczędności, ponieważ już dzisiaj energetyka odnawialna jest nieco tańsza od konwencjonalnej (czyli z paliw kopalnych), a ta różnica z pewnością będzie rosnąć. Wreszcie korzyści wizerunkowe, bo używanie zielonej energii to nie tylko najlepsze świadectwo odpowiedzialności za planetę, ale też dowód na dobrą organizację i wiarygodność przedsiębiorstwa.
Jeszcze jedną opcją dla firm jest rozwiązanie hybrydowe – połączenie zmiany dostawcy prądu z produkcją zielonej energii na mniejszą skalę. W tym celu można na przykład wykorzystać dachy budynków biurowych czy hal magazynowych, jeśli nadają się one jako miejsce instalacji paneli fotowoltaicznych. Natomiast prąd potrzebny ponad własną produkcję kupuje się od zewnętrznego dostawcy, który zobowiązał się do sprzedaży zielonej energii. Taka transformacja wymaga oczywiście czasu i można ją przeprowadzać etapami. Ważne, aby każda firma miała opracowany konkretny plan uniezależniania się od energii z paliw kopalnych. Bo chociaż dziś w takich krajach jak nasz wciąż ona dominuje, nie miejmy złudzeń: odwrót od niej już się zaczął i będzie coraz szybszy. Kto o tym zapomni, ten straci najwięcej.
(Artykuł zawiera link sponsorowany.)