Bilans ostatnich ośmiu lat dla dużych sieci handlowych? Z jednej strony były nieustannie atakowane przez PiS, który obarczył je nowym podatkiem liczonym od obrotów (przerzuconym oczywiście na klientów), a wprowadzając zakaz pracy w niedziele, liczył na osłabienie pozycji supermarketów i dyskontów oraz wzmocnienie małych sklepów. Jednak nic takiego się nie stało. Paradoksalnie ostatnie lata to wręcz ich triumfalny pochód, zwłaszcza dyskontów oraz polskiej sieci Dino. Zamykanie sklepów w niedziele wcale nie zaszkodziło najpotężniejszym graczom, którzy po prostu przekonali klientów, że opłaca się robić większe zakupy w inne dni tygodnia. Pandemia dodatkowo wzmocniła Biedronkę (ponad 3,3 tys. punktów) czy Lidla (prawie 900 sklepów), a ich największym sojusznikiem okazała się wysoka inflacja. To właśnie dzięki niej czołowe sieci mogły prześcigać się w zapewnianiu Polaków, że u nich – mimo wszystko – i tak jest stosunkowo tanio. Nawet jeśli często nie była to wcale prawda, bo sprzedawcy wykorzystali wszechobecną drożyznę do poprawy swoich marż.
Spór o niedzielny handel
Nie znaczy to oczywiście wcale, że wynik wyborów nie cieszy dużych sieci. Zwłaszcza że PiS tradycyjnie już próbował w kampanii strategii bitwy o handel. Obiecywał, że po wyborach ograniczy sprzedaż marek własnych (a to przecież podstawa sukcesu szczególnie dyskontów) i wprowadzi lokalną półkę, chociaż nie dowiedzieliśmy się, jaka ma być definicja tych „lokalnych” produktów. Pojawiały się też pomysły związkowców z Solidarności, którzy chętnie poszliby za ciosem i ograniczyli czas pracy sklepów codziennie. A premier Morawiecki wyśmiewał się z Lidla i jego promocji, porównując je do polityki Platformy Obywatelskiej.
W kampanii jednak zdecydowanie najważniejszym punktem sporu był niedzielny handel, którego ograniczenie stanowiło wyjątkowy powód do dumy dla tandemu PiS-Solidarność. Teoretycznie przyszli koalicjanci są zgodni z większością Polaków: przepisy trzeba zliberalizować. Obecnie niedziel handlowych w roku jest tylko siedem, a tym razem będzie ich zapewne sześć, bo ta ostatnia wypada w… Wigilię. Ale trudno przewidzieć, jak dokładnie będzie wyglądał nowy kompromis. Koalicja Obywatelska chce pozwolić otwierać sklepy w każdą niedzielę, za to Trzecia Droga mówi na razie o dwóch w miesiącu. Obie te siły, podobnie jak Lewica, obiecują każdemu pracownikowi sektora dwie wolne niedziele na miesiąc oraz przynajmniej dwukrotną stawkę godzinową dla tych, którzy mają pracować w ten dzień tygodnia.
Czy zatem już niedługo duże sklepy będą czekać na klientów siedem dni w tygodniu jak przed dojściem do władzy PiS? Niekoniecznie. Zmiany w przepisach z pewnością zawetuje prezydent Duda, gorący zwolennik obecnych ograniczeń. A przełamanie jego weta, nawet przy wsparciu Konfederacji, będzie praktycznie niemożliwe przy zdyscyplinowanym PiS i jego przystawkach. Pozostanie twórcza interpretacja obecnej, w wielu miejscach kuriozalnej, ustawy. Niektóre sklepy próbują od dawna wykorzystywać różne niejasne sformułowania i działać w niedziele jako np. wypożyczalnie sprzętu sportowego albo czytelnie. Dotąd takie praktyki ścigała Państwowa Inspekcja Pracy, a ministrowie grozili niepokornym handlowcom surowymi konsekwencjami. Być może wkrótce także duzi gracze przestaną się bać i zaczną jawnie obchodzić niedzielny zakaz. Wiele zależy oczywiście od przekazu nowego rządu i jego reakcji na blokadę ze strony Pałacu Prezydenckiego. PiS stworzył taki prawny bubel, że pole do jego interpretacji zależy w dużej mierze od politycznej woli.
Czytaj także: Polak potrafi, czyli jak handlować w niedzielę
Kto w handlu przeżył poprzednie rządy, już się nie boi
Bez względu na kwestie niedziel sytuacja w handlu zasadniczo się nie zmieni mimo nowego układu rządzącego. Wciąż słabnąć będą hipermarkety – ofiary zmiany zwyczajów zakupowych Polaków. Nadal rosnąć w siłę będą dyskonty i najlepiej zarządzane sieci supermarketów. Małe sklepy mogą przetrwać, ale tylko w ramach kontrowersyjnych układów franczyzowych, z których zdecydowanie najważniejszym jest Żabka. PiS planował ustawę mającą ponoć chronić interesy franczyzobiorców, jednak nie wiadomo, czy będzie ona priorytetem dla nowej koalicji. Z pewnością i ona spróbuje twardej retoryki, by przekonywać, że chroni polskich dostawców i producentów. Na przykład KO w kampanii – zapewne pod wpływem Agrounii – powtarzała, że przynajmniej połowa „strategicznych produktów żywnościowych” sprzedawanych w Polsce ma być u nas wytwarzana. Handel po ośmiu latach PiS na takie deklaracje, jawnie sprzeczne z prawem unijnym i w zasadzie niemożliwe do wyegzekwowania, nauczył się reagować ze stoickim spokojem. Komu udało się przeżyć kończące się rządy i spokojnie rozwijać przez ten czas swój biznes, ten już raczej niczego i nikogo się nie boi.
Czytaj także: Co by tu „przeczytać” w niedzielę? Biedronka kpi z przepisów PiS