Rynek

Kupujemy mniej, bo nas nie stać. Tak źle jeszcze nie było: publikujemy porównanie cen

W marcu, mimo zbliżającej się Wielkanocy, kupiliśmy według GUS aż o 7,3 proc. mniej towarów niż rok wcześniej. W marcu, mimo zbliżającej się Wielkanocy, kupiliśmy według GUS aż o 7,3 proc. mniej towarów niż rok wcześniej. Cezary Aszkielowicz / Agencja Wyborcza.pl
W marcu, mimo zbliżającej się Wielkanocy, kupiliśmy według GUS aż o 7,3 proc. mniej towarów niż rok wcześniej. Na naszą prośbę portal dlahandlu.pl sporządził koszyk 50 najbardziej niezbędnych artykułów żywnościowych, chemii gospodarczej i podstawowych kosmetyków z cenami w 2021 i 2023 r. Możemy się przyjrzeć, co i jak naprawdę zdrożało.

O drożyźnie piszemy także w najnowszym numerze „Polityki”. Co się dzieje z siłą nabywczą naszych pieniędzy? Czujemy, że biedniejemy. A może nam się tylko tak wydaje? Żeby to sprawdzić, postanowiliśmy po latach znów obliczyć Koszyk „Polityki”. Zobaczyć, czy faktycznie stać nas na mniej.

Trzeba dodać, że spadek sprzedaży detalicznej aż o 7,3 proc. GUS wyliczył w cenach stałych. W cenach bieżących, oczywiście, mamy wzrost – o 4,8 proc., o tyle więcej bowiem wydaliśmy pieniędzy. Ale kupiliśmy – i o tym informują ceny stałe – o 7,3 proc. towarów mniej. Mniej włożyliśmy do koszyka, ale więcej za to zapłaciliśmy. Tak źle jeszcze nie było. Siła nabywcza naszych zarobków w szybkim tempie maleje.

Czytaj też: Ceny warzyw wystrzeliły. „Płakać się chce jak po cebuli”

Stać nas na mniej

To znaczy, że stać nas na coraz mniej, sytuacja materialna statystycznego Kowalskiego się pogarsza. Ponieważ jednak statystyczny Kowalski nie istnieje, to znaczy, że są grupy, które dzięki oszczędnościom jeszcze utrzymują swój poziom życia, ale większości żyje się gorzej. Alarmujące jest to, że szybko powiększa się grupa ludzi, którzy już nie są w stanie utrzymać się na powierzchni.

Zanim ceny się rozszalały, grupę osób żyjących w Polsce w ubóstwie szacowano na ok. 1,5 mln. To dużo, ale teraz żyjących w nędzy jest jeszcze więcej – aż o 800 tys. Często oznacza to również bezdomność. Inflacja powoduje bowiem, że najmocniej cierpią najubożsi. Jeszcze niedawno premier Mateusz Morawiecki zapewniał nas, że wzrost cen nie jest dla Polaków dotkliwy, ponieważ zarobki rosną jeszcze szybciej. Fakt, tzw. średnia krajowa rosła szybciej niż inflacja. To jednak nie oznacza, że wszyscy dostaliśmy podwyżki, i to w dodatku tak duże.

Czytaj też: Jaja droższe od kury. Ptasia grypa pustoszy kurniki i portfele

Płace rosną wolniej niż ceny

Tu trzeba bowiem dodać dwa zastrzeżenia. Średnie zarobki obliczane są tylko w przedsiębiorstwach zatrudniających więcej niż dziewięć osób. Czyli tych większych, mających lepszą pozycję na rynku. Ale nawet w tych bogatszych zakładach pracy od kilku miesięcy płace rosną wolniej niż inflacja. Nawet więc statystycznie żyje nam się gorzej, chociaż o zarobkach równych „średniej krajowej” ok. 60 proc. pracujących Polaków może tylko pomarzyć.

O wiele gorzej płacą bowiem małe firmy rodzinne, których dane GUS nie dotyczą, tam zarobków się nie bada. A to w takie przedsiębiorstwa najpierw pandemia, a teraz inflacja uderzyła najmocniej. A jeszcze mocniej w tzw. sferę budżetową, ponieważ nasze państwo hojnie opłaca elitę władzy, ale jest jednocześnie najgorszym pracodawcą dla nauczycieli, pracowników pomocy społecznej, pracowników sądowych itp. Dlatego w ciągu ostatniego roku bardzo wysokie zarobki prezesa NBP wzrosły aż o 18 proc., a wielu nauczycieli relatywnie spadły, do poziomu płacy minimalnej. Bo galopująca inflacja powoduje jeszcze jedną złą rzecz – powiększa rozwarstwienie dochodowe społeczeństwa.

Czytaj też: Wzrost płacy minimalnej? Więcej w portfelu, mniej w koszyku

Powiększa się rozwarstwienie dochodowe

Bogaci stają się jeszcze bogatsi, ubodzy wpadają w strefę nędzy. Dla spójności społecznej najgorsze zaś jest to, że to nie niewidzialna ręka rynku jest tego sprawcą, ale państwo. Demokratycznie wybrani politycy. Inflacja puściła z torbami setki tysięcy właścicieli małych piekarni, restauracji, bo nie byli w stanie utrzymać ich z powodu wysokich cen prądu i gazu. Ale ta sama inflacja spowodowała, że największymi krezusami w polskiej gospodarce stały się wielkie przedsiębiorstwa, kontrolowane przez państwo. Nabiła portfele ich prezesów, zawdzięczających nominacje politykom. Czyli jednych inflacja dobija, innym służy. A skoro tak, to tym chętniej ją nakręcają.

Czytaj też: Dlaczego PiS tylko udaje, że chce powstrzymać inflację

W chlebie coraz więcej prądu

Energię elektryczną, gaz czy paliwa kupujemy przecież od państwowych firm, mających na rynku monopolistyczną pozycję. W cenie chleba, bułek, sera, kiełbasy czy pasztetowej coraz mniejszy udział ma koszt surowca, a coraz większy energii, gazu czy paliwa. Monopolistyczna pozycja dostawców źle rokuje, ich apetyt na zwiększanie marż rośnie. Ceny w Polsce nie przestają rosnąć. W odczuciu większości Polaków wskaźnik inflacji, obliczanej przez GUS, jest o wiele niższy, niż wynika z ich obserwacji.

Czytaj też: „Dorobić już nie dorobię”. Kto w Polsce stoi w kolejce po darmowy chleb

Koszyk 50 artykułów

Na naszą prośbę portal dlahandlu.pl sporządził koszyk 50 najbardziej niezbędnych artykułów żywnościowych, chemii gospodarczej i podstawowych kosmetyków. Znajdują się w domowych budżetach każdej rodziny, żaden dom nie jest w stanie bez nich funkcjonować normalnie. Bez najtańszego chleba, cukru, mydła, szamponu, ziemniaków. Śmiało można powiedzieć, że jest to koszyk Kowalskiego, gdyż najczęściej po zakupy obecnie udajemy się właśnie do dyskontów.

Wartość tego koszyka w sieciach dyskontów w czerwcu 2021 r. wynosiła 291,85 zł. Dokładnie te same produkty tych samych marek i producentów w kwietniu 2023, a więc w ciągu niecałych dwóch lat, wyniosła już prawie 400 zł. Za to samo płacimy prawie 109 zł więcej! Możemy się przyjrzeć, co o ile naprawdę zdrożało. Łatwiej będzie zrozumieć, dlaczego musimy kupować mniej.

.Polityka.

Czytaj też: Taniej żywności już nie będzie. Jak zatrzymać szalony wzrost cen?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama