Codziennie przed godziną dwudziestą z największego paryskiego lotniska Charles’a de Gaulle’a startuje samolot Lot, który ląduje na Okęciu ok. 22.00. Jednak w czwartek, 27 kwietnia, Boeing narodowego przewoźnika zakończy swój rejs nie w Warszawie, ale w Radomiu. Będzie to pierwszy samolot rejsowy, który w ten sposób zainauguruje działalność Portu Lotniczego Warszawa Radom im. Bohaterów Radomskiego Czerwca 1976 r. To oficjalna nazwa inwestycji, która ma udawać trzecie, obok Chopina i Modlina, lotnisko obsługujące stolicę.
Z biznesowego punktu widzenia przekierowanie od końca kwietnia trzy razy w tygodniu wieczornego rejsu z Paryża do Warszawy na lotnisko położone od niej tak daleko nie ma sensu. Przeciwnie, przewoźnik może stracić w ten sposób wielu klientów latających służbowo, którzy płacą niemało za bilet, ale cenią swój czas. Trudno o lepszy dowód na to, że reaktywacja radomskiego lotniska jest przede wszystkim projektem politycznym, a nie biznesowym.
Port należący niegdyś do miasta zakończył swoją głęboko deficytową działalność w 2017 r. Miasto Radom za ok. 13 mln zł sprzedało rok później spółkę lotniskową należącemu do państwa PPL (Polskie Porty Lotnicze), które zarządza stołecznym portem Chopina i ma udziały w większości polskich lotnisk regionalnych. Jednak sytuacja w Radomiu jest wyjątkowa, bo tam PPL to jedyny właściciel, mający pełnię władzy. W ten sposób realizowane są marzenia radomskich działaczy PiS z Markiem Suskim na czele.
Teoretycznie Radom według PPL pomyślany jest jako port dla tanich linii, dla których brakuje miejsca w Modlinie i na lotnisku Chopina. Już na samym starcie praktyka okazuje się inna.
Lot na pomoc
Dwaj najważniejsi w Polsce prywatni przewoźnicy, o których zwykło się mówić „tanie linie”, na Radom patrzą niechętnie, choć wiedzą, że akurat tutaj mogliby liczyć na niskie opłaty.