„Pan płaci, pani płaci, my płacimy” – wyliczał jeden z bohaterów „Rejsu”, narzekając na polskie kino. I jeszcze kilka lat temu kwestia tantiem wypłacanych twórcom polskiego kina wydawała się równie prosta – choć wbrew słowom inżyniera Mamonia nie odpowiadało za nią „społeczeństwo”. Twórcy filmu dostawali tantiemy za odtwarzanie ich dzieła w kinach czy telewizji i za każdy sprzedany fizyczny nośnik (płyta DVD, Blu-ray, a w zamierzchłych czasach także kasety wideo). I te zasady obowiązują do dziś: reguluje je art. 70 ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych, która określa, że tantiemy – za pośrednictwem organizacji zarządzania zbiorowego – trafiają do „współtwórców utworu audiowizualnego” (przyjmuje się, że oprócz producentów filmu są to reżyserzy, scenarzyści, operatorzy i kompozytorzy, choć ustawa daje pewne możliwości rozszerzenia tej listy) oraz „artystów wykonawców utworu”. Na takiej samej zasadzie działają tantiemy dla muzyków, wypłacane nie tylko za sprzedaż płyt, lecz również publiczne odtwarzanie utworów, także w radiu.
Wszystko się skomplikowało wraz z pojawieniem się i rosnącą popularnością serwisów streamingowych. Ustawa o prawie autorskim nie przewiduje bowiem wypłacania tantiem za odtwarzanie filmów i muzyki w internecie. O ile rynek muzyczny do pewnego stopnia tę kwestię opanował, środowisko filmowe wciąż na rozwiązanie czeka. A dyskusja przybiera na sile. W ostatnich tygodniach sprowadza się ją często do sporu filmowców z Netflixem, lecz graczy na rynku cyfrowym jest przecież więcej, a polskie filmy obecne są na większości platform streamingowych, od HBO Max po Player i serwis VOD Telewizji Polskiej. Wydawałoby się, że kwestię uregulowałaby stosowna nowelizacja ustawy o prawie autorskim, ale tu zaczynają się schody.