Wszystko się zaczęło od ogłoszenia 7 lutego, że sztuczna inteligencja zostanie zaprzęgnięta do ulepszenia dwóch produktów Microsoftu: mało popularnej przeglądarki Edge (ok. 11 proc. rynku) i jeszcze mniej popularnej wyszukiwarki Bing (ok. 3 proc. rynku). To w ramach umowy między technologicznym gigantem a OpenAI – niewielką firmą, a kiedyś organizacją non-profit, która stworzyła słynny ChatGPT.
Czytaj też: Sztuka AI. Czy pisarze i dziennikarze mogą spać spokojnie?
Rewolucja w wyszukiwaniu?
Kierowana przez Sama Altmana, a stworzona niegdyś przy udziale m.in. Elona Muska, OpenAI w zamian za swoje modele ma otrzymać aż 10 mld dol. Mniej słyszy się o tym, że płatność przynajmniej w dużej części ma przybrać formę tokenów na wykorzystanie Azure, czyli chmury Microsoftu. Niezależnie od tego gigant z Redmond zdecydował się na tak dużą inwestycję. Powód jest prosty: na rewolucji ktoś musi zarobić. A Microsoft chce być właśnie tym kimś – według szacunków firmy każdy przejęty 1 proc. rynku wyszukiwarek może przynieść jej aż 2 mld dol. z reklam.
Nowa wyszukiwarka BingAI została już przed tygodniem udostępniona niektórym użytkownikom. Bazuje na ulepszonej wersji modelu stojącego za ChatGPT, który w dwa miesiące od upublicznienia zdobył oszałamiające 100 mln użytkowników. Rewolucyjny jest w niej przede wszystkim sposób formułowania odpowiedzi. O ile dotychczasowe wyszukiwarki przedstawiały użytkownikom listę linków, w które trzeba było klikać, o tyle Bing formułuje odpowiedź podobną do tej, jakiej udzieliłby człowiek: w kilku(-nastu) powiązanych zdaniach. Co istotne, podaje źródła przedstawianych informacji – chcąc dowiedzieć się więcej, można (ale nie trzeba) skierować się do nich.
Czytaj też: Ten felieton został napisany przez sztuczną inteligencję
Google próbuje nadążyć
Sukces chatbota firmy OpenAI, która już wcześniej blisko współpracowała z Microsoftem, włączył wszystkie możliwe alarmy w Google’u, rozleniwionym chyba gigantyczną dominacją jego wyszukiwarki na rynku (ok. 93 proc.) i silną pozycją w obszarze reklamy internetowej. Google wygrał „wojnę wyszukiwarek” na przełomie wieków, bo proponowane przez niego linki były bardziej adekwatne do zapytań niż zapomnianej już konkurencji. Było to możliwe dzięki algorytmowi PageRank, skanującemu internet w poszukiwaniu linków – im więcej znaczących stron kierowało do danego portalu, tym wyżej był wyświetlany użytkownikom w rezultatach wyszukiwań. Po zwycięstwie w tej „wojnie” wystarczyło już tylko dbać, by nikt inny za bardzo nie podskoczył.
Ale wejście do gry sztucznej inteligencji zmienia reguły i może sprawić, że dotychczasowe metody Google’a już nie wystarczą. Władze firmy dobrze zdają sobie z tego sprawę – by dowieść, że gigant nie zostaje w tyle, w karkołomnym tempie opracowały własnego chatbota opartego na SI – Barda. Jak to w takich przypadkach bywa, jego prezentacja – dzień po wydarzeniu, na którym Microsoft ogłosił nowe możliwości Binga – zakończyła się spektakularną klapą.
Pracując w pośpiechu, pracownicy Google’a nie zauważyli, że w spot promocyjny Barda wkradł się błąd. Proszony o informacje na temat teleskopu Jamesa Webba chatbot stwierdził, że urządzenie to jako pierwsze pozwoliło na zrobienie zdjęć planetom spoza Układu Słonecznego. Ale te powstały długo przed wystrzeleniem teleskopu w 2021 r. Błąd został szybko wychwycony, a efekt był porażający: 8 lutego nagły spadek akcji Alphabetu (spółki matki Google’a) o 9 proc. obniżył wycenę firmy aż o 100 mld dol.
Czytaj też: Nasze twarze to też dane
Wojna wszystkich ze wszystkimi?
Wpadka ta sugeruje, że Microsoft jest nieco przed Google, jeśli chodzi o wdrażanie SI do swoich produktów. Ale to nie oznacza, że druga z firm jest na straconej pozycji. Ma gigantyczne zasoby, potężną część rynku wyszukiwania i reklamy, a także doświadczenie w zakresie SI. Nie może jednak już czuć się w pełni bezpieczna – wojna wyszukiwarek wróciła. I niekoniecznie będzie to tylko wojna Google’a z Microsoftem. Akces do wyścigu zgłosił szereg firm z Chin, przeniesienie rywalizacji na nowe pole będzie sprzyjało pojawianiu się nowych graczy, a konkurencja w zakresie rozwoju dużych modeli językowych (na których opierają się chatboty) już jest niemała.
Ale też, jak to przy rewolucji, polecą głowy. Świadomość zagrożeń, jakie niesie SI, rośnie – dowodzi tego choćby fakt, że Unia Europejska stara się możliwie szybko skończyć prace nad kluczowym rozporządzeniem na ten temat (tzw. AI Act). Nowe reguły wyszukiwarkowej gry mogą być groźne nie tylko dla dominującego Google’a, ale w bardzo dużym stopniu też dla twórców treści, z których modele będą wyciągały dane.
Wyobraźmy sobie, że zapytamy nowego Binga o dziesięć najlepszych miejsc na weekendowy wypad. „Stara” wyszukiwarka zaproponowałaby nam listę linków, które musimy kliknąć, by poznać odpowiedź na nasze pytanie. Na stronach wyświetlą się reklamy, na których zarobią m.in. właściciele tych stron. Ale skoro „nowa” wyszukiwarka dostarczy nam gotową listę odpowiedzi, to jaki mamy powód, by wchodzić na stronę (lub strony), z której pochodzi? Często absolutnie żadnego. A to już grozi wywróceniem do góry nogami całego modelu biznesowego opartego na tworzeniu treści.
Szerokie wdrożenie SI do wyszukiwarek ma szanse przynieść pierwsze od dawna poważne zmiany w krajobrazie internetu. Obiecywanej przez niektórych rewolucji nie przyniósł blockchain, rozpowszechnienie metawersum jest wciąż odległe i niepewne. Nowy Bing pokazuje już wyraźnie, jak niedługo mogą wyglądać wyszukiwarki, zaś ożywiona walka o ten ogromny rynek zachęci kolejnych graczy. A co z tego wszystkiego wyniknie – dopiero zaczynamy sobie uświadamiać.
Czytaj też: Czy robot może być osobą?