Ciepło z zamrażarki
Gorący temat: centralne ogrzewanie. Lata polskich zaniedbań się mszczą
Blisko 15 mln Polaków mieszka w domach podłączonych do systemów centralnego ogrzewania, czyli korzysta z ciepła systemowego. Teoretycznie mają dobrze: nie muszą się martwić, gdzie i za co kupić węgiel albo drewno, zastanawiać się, jakie ogrzewanie byłoby najtańsze i czy opłaca się zainwestować w pompę ciepła. Polacy podłączeni do sieci ciepłowniczych mają za to dziś jedno zmartwienie: jak opłacić coraz wyższe rachunki za ogrzewanie i ciepłą wodę w kranie? W kilku miastach lokatorzy wyszli na ulice, by demonstrować swoje niezadowolenie.
W Piotrkowie Trybunalskim w drugiej połowie stycznia pod ratuszem zjawiło się blisko tysiąc osób. Zwołały się na facebookowej grupie „Mieszkańcy Piotrkowa przeciwko podwyżkom cen ciepła”, a na klatkach schodowych i przystankach rozlepili ulotki wzywające do udziału w proteście. Demonstrowali z transparentami, na których wypisali kwoty podwyżek, jakie dostali ze swoich spółdzielni mieszkaniowych z wymownymi grafikami z gestem Kozakiewicza i hasłem „Stop podwyżkom za ogrzewanie!”. Przekonywali, że cena ciepła w Piotrkowie w 2023 r. jest najwyższa w Polsce i wynosi 208 zł za GJ (gigadżul), a ciepła woda w kranie podrożała dwukrotnie i doszła do 90 zł za 1 metr sześcienny.
Do protestu przyłączyli się piotrkowscy przedsiębiorcy, których rachunki za ogrzewanie wzrosły aż trzykrotnie. Władze miasta przekonywały, że na ceny ciepła nie mają wpływu. Rachunki rosną, bo Elektrociepłownia Piotrków jest opalana gazem a ten, wiadomo, bardzo zdrożał. Na dodatek od stycznia VAT na gaz wzrósł z 5 do 23 proc. Podobne protesty odbyły się w Łasku. W podwarszawskim Piasecznie, także ogrzewanym przez ciepłownię gazową, władze miasta tłumaczyły podwyżki „brakiem bezpośredniego rządowego wsparcia dla osób korzystających z ciepła miejskiego”.