Eksplozja atomowa
Rządowa eksplozja jądrowa. Atom atomem, a rzeczywistość skrzeczy
Polacy czekają w kolejkach po węgiel, są wściekli, bo zima za pasem, a inflacja staje się coraz dokuczliwsza. Nic dziwnego, że słupki poparcia partii władzy topnieją. Rodzi to panikę wśród polityków i pcha ich do zaskakujących ruchów. Nie możemy dać ludziom węgla? Dajmy im atom. I tak oto w ostatnich dniach października na twitterowym profilu premiera Morawieckiego, za którego pośrednictwem szef rządu utrzymuje kontakt ze społeczeństwem, pojawiła się radosna nowina, że „po ostatnich owocnych rozmowach z @VP K. Harris i @SecGranholm potwierdzamy realizację projektu jądrowego w sprawdzonej i bezpiecznej technologii @WECNuclear. Dziękuję @USAmbPoland za współpracę. Uchwała RM w środę”. Z tak zaszyfrowanej wiadomości naród dowiedział się, że po rozmowach z wiceprezydent USA Kamalą Harris i sekretarz energii Jennifer Granholm zapadła decyzja o wyborze amerykańskiej firmy Westinghouse Electric Company jako wykonawcy pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. Ma powstać w Lubiatowie-Kopalinie nad Bałtykiem.
Przygotowania do tej inwestycji toczyły się dotychczas niespiesznym rytmem od kilkunastu lat. Trwały przymiarki, komu powierzyć budowę reaktorów oraz jak tę, z natury piekielnie kosztowną, inwestycję sfinansować. Na stole leżały trzy oferty. Pierwsza – europejska – francuskiego koncernu EDF, który zaproponował swoje reaktory wodno-ciśnieniowe trzeciej generacji EPR o mocy 1600 MW. Druga – amerykańskiej firmy Westinghouse – proponowała reaktory AP1000 o mocy 1100 MW. Trzecia pochodziła z Azji. Korea Hydro&Nuclear Power zaoferowała reaktory APR-1400 o mocy 1400 MW, podobne do amerykańskich, i to na tyle, że firma Westinghouse ostatnio wytoczyła KHNP proces, zarzucając naruszanie jej autorskich rozwiązań.
Trzej oferenci intensywnie zabiegali o względy Piotra Naimskiego, pełnomocnika rządu ds.