O Jarosławie, co Niemca nie chce
O Jarosławie z PiS, co Niemca nie chce. A jeśli ich inwestorzy się wyniosą?
Jarosław Kaczyński od miesięcy krąży po Polsce, spotykając się z pierwszym sortem wyborców. Na każde spotkanie podjeżdża czarną limuzyną Skoda Superb. To jego ukochana marka, której jest wierny od lat. Prezesowi PiS nie przeszkadza, że jeździ autem niemieckim, bo Skoda to marka z Grupy Volkswagena, a model Superb to produkowana w Czechach odmiana niemieckiego Passata.
Gdziekolwiek prezes się pojawi, natychmiast zaczyna też „jeździć” po Niemcach, którzy w jego wystąpieniach grają rolę podobną do tej, jak niegdyś uchodźcy czy przedstawiciele środowisk LGBT. „Oni by chcieli, aby Polska była z tyłu, nie była za silna, była pod niemieckim nadzorem” – mówił na jednym ze spotkań. Stale podkreśla, że Niemcy chcą mieć nad Polską przewagę, eksploatować ją i doić. W jego wystąpieniach podziw miesza się z pogardą, zazdrość z poczuciem historycznej krzywdy. Czasem prowadzi to do zaskakujących konstatacji, jak ta wygłoszona w Białymstoku, że „w Niemczech euro nie jest warte więcej niż 3 złote, a nawet jest mniej warte, a nie tam 4,50 czy nawet 5”.
Niemcy powinni mieć się jednak na baczności, bo „dziś jeśli chodzi o płace, w sile nabywczej liczone, jesteśmy państwem kolejnym po Japonii” – stwierdził, nawiązując do słynnego bon motu Lecha Wałęsy. Zapewne prześcigniemy nie tylko Japonię, ale i Niemcy, jeśli tylko wypłacą nam reparacje wojenne. I z taką dobrą nowiną Kaczyński krąży po Polsce niemiecko-czeskim autem.
Reparacje miałyby wynieść 6,2 bln zł, czyli ok. 1,3 bln euro, czyli niemal 40 proc. rocznego niemieckiego produktu krajowego brutto (PKB). Gdyby Niemcy mieli przekazywać Polsce choćby „tylko” 25 mld euro rocznie, spłata przy obecnym kursie złotego potrwałaby 52 lata. Sprawa reparacji jest zamknięta – odpowiadają Niemcy.