Z dużej chmury mały deszcz. Ubiegłotygodniową berlińską konferencję poświęconą powojennej odbudowie Ukrainy zapowiadano jako przełomową. Ale zamiast konkretów – czyli przede wszystkim rozmiaru pomocy, jej źródeł, harmonogramu działań oraz mechanizmu kontroli wydatków – skończyło się na ogólnikowym zapewnieniu, że państwa koalicji będą wspierać finansowo Ukrainę. Tak długo, jak trzeba.
Za fasadą zapewnień o solidarności oraz pomocy dla Ukrainy w postaci nowego planu Marshalla kryją się nerwowość i nieufność. Ukraińcy są rozczarowani tym, że deklaracje trudno przekuć w konkret. Amerykanie wytykają europejskim sojusznikom opieszałość oraz niewystarczające wsparcie finansowe. A Niemcy – jak napisał w zeszłym tygodniu dobrze poinformowany portal POLITICO – w ogóle kwestionują skalę potrzeb zgłaszanych przez Ukraińców, którzy twierdzą, że co miesiąc ich dziura budżetowa powiększa się o 5 mld dol.
Rachunek kosztów odbudowy jest niebotyczny. Szacunki ukraińskich władz, zaprezentowane w lipcu na międzynarodowej konferencji w Lugano, mówią aż o 760 mld dol. Tymczasem cały ubiegłoroczny PKB Ukrainy – najwyższy w historii – wyniósł 195 mld. Ale wojna sparaliżowała rozpędzającą się tamtejszą gospodarkę. Według prognoz Banku Światowego ukraiński PKB skurczy się w tym roku co najmniej o 35 proc. – A dopóki wojna trwa, bilans strat trudno zamknąć – zauważa Serhij Tsivkach, dyrektor państwowej agencji Ukraine Invest, której głównym zadaniem jest ściąganie do kraju zagranicznego kapitału.
750 mld dol., pod którymi w Lugano podpisał się ukraiński rząd, to pieniądze potrzebne na odbudowę, ale również na transformację kraju. Ukraińcy chcą przy okazji przestawić gospodarkę na nowoczesne, niskoemisyjne i konkurencyjne tory.