Na Facebooku, który obok Twittera jest podstawowym kanałem komunikacji władzy ze społeczeństwem, Mateusz Morawiecki napisał: „nie będzie podwyżek do zużycia w wysokości 2000 kilowatogodzin rocznie – a więc dla ogromnej większości polskich rodzin, zwłaszcza na prowincji. W obliczu światowego kryzysu energetycznego wdrożyliśmy kolejną Tarczę Solidarnościową. To konkretne rozwiązania i namacalna pomoc. Właśnie na niej opieramy naszą wiarygodność”
Potem pojawiły się szczegóły, które przybrały formę ustawy zamrażającej ceny prądu w 2023 r. Dla gospodarstw osób z niepełnosprawnościami limit podwyższono do 2,6 MWh, a dla dużych rodzin do 3 MWh.
Niedługo potem padła zapowiedź, że za energię zużytą ponad gwarantowane limity gospodarstwa domowe zapłacą nie więcej niż 699 zł/MWh. Osobom korzystającym z ogrzewania na prąd już wcześniej zagwarantowano dodatek elektryczny wysokości 1 tys. zł, a te, które w 2021 r. zużyły ponad 5 MWh – nawet 1,5 tys. zł.
Oczywiście dodatków nie dostaną ci, który zgłosili, że ogrzewają węglem, pelletem, LPG albo olejem opałowym. Im należy się dodatek na zakup: węgla lub pelletu – 3 tys. zł, oleju opałowego – 2 tys. zł, LPG – 500 zł. Dopłaty do ogrzewania gazem ziemnym nie ma, bo już w ubiegłym roku, w związku ze wzrostem cen gazu, wprowadzono dodatki osłonowe przyznawane – jako jedyne – według kryterium dochodowego. Ostatnio padła ze strony premiera kolejna partia obietnic – mikro, małe i średnie firmy zapłacą za prąd nie więcej niż 785 zł/MWh. Na podobną cenę mogą liczyć samorządy, które apelowały o 500–600 zł.
Budżet będzie rekompensował sprzedawcom energii straty wynikłe ze sprzedaży poniżej kosztów. Czekają go więc spore wydatki. Samo zamrożenie cen prądu dla gospodarstw domowych w 2023 r.