Pogłębia się węglowy chaos. W jego ostatniej odsłonie rząd chce obarczyć samorządy sprzedażą węgla dla mieszkańców. Od początku kryzysu, a więc od pospiesznego i nieprzemyślanego embarga na rosyjski surowiec, wszystko, za co się władza brała, to natychmiast psuła. Jeśli nawet błysnęło światełko w tunelu – szybko gasło. Jak to szło w kabareciku Olgi Lipińskiej: co się polepszy, to się popieprzy...
Teraz okazuje się, że państwo, ze wszystkimi swoimi spółkami i strukturami, nie jest w stanie ogarnąć dystrybucji węgla. Nie dość, że przekraczana jest kolejna granica absurdu w handlu węglem, to dąży się do cwanego zastawienia pułapki na prezydentów, burmistrzów i wójtów. Chytrych sideł przed wyborami. Niech tylko odmówią sprzedaży węgla, a już spada na nich oskarżenie, że swoich mieszkańców mają gdzieś, że nie chcą im pomóc w zakupie opału na zimę, że skazują ich na ziąb. A wszystko dlatego, żeby postawić się PiS-owi – co jest ważniejsze niż dobro lokalnych rodaków. Krnąbrni samorządowcy straszeni są też konsekwencjami prawnymi – z wprowadzaniem zarządów komisarycznych włącznie.
Czytaj też: Domy są niedocieplone, a rachunki rosną
Jak PiS desperacko węgla szukał
Początek chaosu to połowa kwietnia, czas ogłoszenia embarga. Wówczas to premier Morawiecki i każdy, kto tylko mógł z pisowskiego rządu, zapewniali, że jesteśmy gotowi na blokadę węgla z Rosji, że węgiel płynie do nas z całego świata i nie ma prawa go zabraknąć. Szybko okazało się, że węgla nie ma, a jego cena drastycznie wzrosła. Zwykłe prawo rynku.
W następnym chaotycznym kroku rząd PiS przeforsował projekt ustalenia maksymalnej ceny tony węgla – od początku nierealny. I tym razem wbrew prawom rynku. Wymyślono, że tona będzie kosztować niecałe 1 tys. zł. Absurdalność tego pomysłu położyła go już po kilku dniach.
Kolejnym desperackim posunięciem były gorączkowe i chaotyczne poszukiwania przez państwowe spółki – PGE Paliwa i Węglokoks – milionów ton węgla po całym świecie. Wiadomo, że jak ktoś czegoś nagle potrzebuje, to sprzedawcy wietrzą w tym dobry interes. Dlaczego mieliby nie skubać dalekiego kraju znad Wisły? Choć węgiel zaczął do Polski dopływać, to jego cena już w portach zwalała z nóg. Stąd w głowach rządzących zrodził się następny chaotyczny i gwałtowny pomysł dodatku na węglowy piec w wysokości 3 tys. zł. Rychło okazało się, że ta forsa nie wystarcza nawet na tonę węgla. Węgla, którego nie ma.
Do tego przypomniały się od dawna w narodzie zapomniane kombinacje i zabawy w kotka i myszkę. Z państwem i rządzącymi. Nagłe zmiany sposobu ogrzewania – to jeszcze małe piwo. W gospodarstwach domowych cudownie zaczęły rozmnażać się piece! Ich objawienie było tak znaczne i powszechne, że w kasie zaczęło brakować pieniędzy na węglowe świadczenia. Na co chaotyczna władza zareagowała spóźnionym zastrzeżeniem: jeden dodatek na jeden adres.
Te 3 tys. zł byłyby zbawieniem, gdyby obowiązywały ceny sprzed roku. Wówczas można było za nie kupić prawie 4 tony dobrego węgla do pieca. A rosyjskiego jeszcze więcej. Ale bezmyślny chaos zarządził, że dzisiaj to marzenie ściętej głowy. Teraz już nawet nie starcza na tonę – chyba że tuż pod kopalniami, po zapisach i kilkudniowych kolejkach. Tymczasem przeciętne gospodarstwo domowe spala w sezonie grzewczym 3–5 ton.
Czytaj też: Dopłaty do węgla, którego nie ma. PiS walczy o stołki
Co tam samorządy, co tam smog
Dlatego na ratunek zdezorientowanym i coraz bardziej wkurzonym Polakom ruszył sam prezes Jarosław Kaczyński. Z przyrodzoną sobie swadą zaczął zachęcać na Podhalu i gdzie tylko się dało do palenia w piecach byle czym. Z wyjątkiem opon. Choć wydaje mi się, że było to zastrzeżenie z puszczeniem perskiego oka, o czym już kiedyś wspomniałem. Bo choć za palenie byle czym, a więc za śmiertelne zanieczyszczanie środowiska, grożą surowe grzywny, to jednak nie mogę sobie jakoś wyobrazić, żeby przed wyborami PiS wsadził kogoś ze swego potencjalnego elektoratu do ciupy.
Słowa prezesa, z jednej strony chaotycznie nieprecyzyjne, z drugiej jednak konkretne, szybko stały się ciałem. Węglowe spółki zaczęły oferować muły i floty – nie mylić z miałem. Jednym słowem, pozostałości, a dokładnie brudne błoto, marne popłuczyny po przeróbce węgla. Do tej pory zakazane do używania w swojej „czystej”, groźnej dla ludzi i środowiska, postaci.
Samorządowcy, którzy wiele lat i wielkie pieniądze poświęcili na walkę ze smogiem, mogą sobie rwać włosy z głów. Ich działania, sukcesy i dalsze plany w jednej chwili trafił szlag. Ale co tam samorządy. Co tam smog, który uśmierca w naszym kraju rocznie 40–50 tys. ludzi. Smog to przecież nie ten groźny polityczny smok, który mógłby zagrozić władzy PiS. Smog nie może uszczuplić elektoratu partii Kaczyńskiego, bo przecież nie rozróżnia politycznych barw. Smog zabiera po równo. Smok mógłby pożreć tylko PiS, więc jest groźniejszy. A ponieważ wciąż domaga się żarcia, przyszła kolej na samorządy.
Tak w największym skrócie wygląda kilkumiesięczna historia węglowego kryzysu i chaosu w jego zarządzaniu. Samorządy to tylko następna odsłona na tej scenie.
Czytaj też: Węglowa wrzutka bankowa. PiS szuka lądowisk dla kolegów
Teraz węgiel, potem paliwo, gaz i prąd?
Na polecenie Jacka Sasina, ministra aktywów państwowych, to one mają zająć się kupnem i sprzedażą węgla. W jego imieniu stosowny list do prezydentów, burmistrzów i wójtów wysłał Radosław Bandera, prezes państwowej spółki PGE Paliwa, jednej z dwóch wskazanych do importu węgla do Polski. Widać jak na dłoni, że PGE nie radzi sobie z importem dobrego węgla, a jeszcze bardziej z jego dystrybucją. Musi się więc z kimś podzielić tą chaotyczną nieudolnością. Padło na samorządy. Niech biorą do łapy ten gorący kartofel. I wszystko, co jest z nim związane – a więc gniew mieszkańców.
PGE Paliwa w imieniu swojego właściciela proponują, żeby samorządy rejestrowały na rządowej stronie spółki komunalne lub miejskie przedsiębiorstwa jako „pośredniczące podmioty węglowe”. Podmioty te będą mogły kupować węgiel w portach od importera i sprzedawać go na swoim terenie. Tona węgla na wybrzeżu ma kosztować 2100 zł netto. Daję głowę, że węglowe spółki z marszu będą chciały również ustalić taką cenę na bramach swoich kopalń – dzisiaj to kilkaset złotych mniej. Czas szybko pokaże, ale to na razie inna para kaloszy. „W ten sposób zapewnią państwo mieszkańcom możliwość szybkiego zakupu węgla na cele opałowe” – czytamy w liście PGE. W Otwocku Sasin gorąco projekt zachwalał: „Samorządy dysponują narzędziami, jakimi są spółki komunalne, mają możliwość kupować ten węgiel bezpośrednio u importera i sprzedawać go z dużo mniejszym narzutem, właściwie po kosztach przywiezienia oraz transportu do miejsca celowego”.
Przekaz jest jasny: na składach samorządowych węgiel dla mieszkańców powinien być w przyjaznych cenach, a to oznacza, nie mniej, nie więcej, że gminy musiałyby do węgla dopłacać. Sasin obwieścił, że chętnych do współpracy jest już kilkanaście samorządów. Kilkanaście być może, jednak w kraju mamy ponad 2 tys. jednostek samorządowych i słowa gniewnego sprzeciwu płyną z nich na gorąco.
„Pośrednictwo w sprzedaży węgla nie należy do zadań miasta, są to kwestie rządowe, które kolejny raz próbuje się wraz z odpowiedzialnością zrzucić na samorządy” – „Gazeta Wyborcza” w Katowicach przytacza Ewę Lipkę z tamtejszego urzędu miejskiego.
Zaskoczenia pismem PGE Paliwa nie kryje Arkadiusz Chęciński, prezydent Sosnowca. Jego zdaniem państwo nie radzi sobie z zapewnieniem węgla mieszkańcom: „Na kolejnym froncie wywiesza białą flagę. W sumie kierując się logiką tego pisma, powinni nam zaproponować również sprzedaż paliwa, gazu czy prądu. Myślę, że samorządy poradziłyby sobie lepiej i taniej niż państwowe spółki”.
Mamy równo rozsianych po kraju ok. 500 dużych składów węgla i ok. 2 tys. mniejszych. Większość z nich posiada infrastrukturę wyładowczą i załadowczą oraz urządzenia do sortowania (przesiewania) węgla. Mają wagi. Mają – jeśli jeszcze nie zwolnili – przeszkolone załogi. Miasta i miasteczka musiałyby od podstaw stworzyć u siebie całe zaplecza zdolne do uszlachetnienia i sprzedaży surowca. Problem profesjonalnych składów polega tylko na jednym – że brakuje w nich węgla. A jeśli nawet się pojawi, to musi być oferowany po cenach rynkowych. Takich, żeby wystarczyło na zakup dalszych partii, utrzymanie składu i załogi. No i jakiś zysk. To zapowiedź kolejnego chaosu.
Do powyższego „zarządzania węglowym chaosem” należałoby jeszcze dodać kolejne rozwiązanie rządowe, które szybko trafił kolejny szlag: dopłaty do tony węgla. Były tej wysokości, że do tony musieliby dopłacać przedsiębiorcy handlujący surowcem. Stąd premier Morawiecki długo im wypominał, że nie chcą współpracować z rządem i bojkotują prospołeczne projekty.
Czytaj też: Węgiel z Indonezji. Warto znać jego prawdziwą cenę
PiS zastawia pułapkę na samorządy
Załóżmy jednak, że któryś z samorządów utworzy u siebie skład. Do jego obsługi skieruje swoich pracowników na komunalnych pensjach. I wyśle po węgiel ciężarówki oraz zamówi wagony. PGE Paliwa biorą w portach 2100 zł za tonę, czyli już jak za zboże.
Do tego dochodzi koszt załadunku, transportu na miejskie składowisko, wyładunek – plus VAT i akcyza. Dajmy na to, że pracownikom nie trzeba będzie płacić, to jednak koniecznie węgiel będzie musiał być przesiany, posortowany, bo – jak już zauważył prezes Kaczyński na spotkaniu w Koszalinie – węgiel ma to do siebie, że „w drodze z sortowanego zmienia się w niesortowany” (o czym jeszcze będziemy mówić), a tylko sortowane grube gatunki nadają się do palenia w domowych piecach.
Węgiel, który trafi na składowisko gminne, dajmy na to w takim Pcimiu, musi więc kosztować przynajmniej 3 tys. zł za tonę. Przynajmniej. Władze gminy mogą więc spotkać się ze słusznym zarzutem swoich obywateli, że zarabiają na nich w ich nieszczęściu, no zwyczajnie – żerują. I o to właśnie chodzi! Ludzie maja się wkurzyć na samorządy. I zagłosować na PiS. Tym bardziej że władza przed wyborami rzuci emerytom sporą podwyżkę i utrzyma w mocy trzynastą i czternastą emeryturę. I coś tam jeszcze na cukierki. I już na zawsze.
Na inny problem zwraca uwagę Mieczysław Kieca, prezydent leżącego na węglu Wodzisławia Śląskiego. Tutaj też węgla brakuje. Zakłada taką sytuację: do urzędu miasta zgłasza się 2 tys. mieszkańców, każdy z zapotrzebowaniem na 3 tony węgla. Wychodzi 6 tys. ton, za które w porcie trzeba z marszu zapłacić ponad 12 mln zł. No chyba, że PGE Paliwa pójdą samorządom na rękę, w co wątpię, i powiedzą: no dobra, zapłacicie po sprzedaży ostatniej tony końcowemu odbiorcy. Tylko że samorządy obowiązuje ustawa o zamówieniach publicznych: każdy zakup powyżej 130 tys. zł musi być poprzedzony przetargiem, który trwa minimum cztery–sześć tygodni. Więc na tę zimę miasto już węgla nie kupi: „Samorządy na co dzień opierają swoje działania na bazie ustaw, a nie na pismach prezesów państwowych spółek. Ram prawnych do pośredniczenia w sprzedaży węgla na razie nie widzę” – zauważa prezydent Kieca. Pominięcie bazy ustaw w tej opcji – kolejna pułapka zastawiona na samorządy? Za nią i na nią czekają urzędy skarbowe i prokuratura.
Czuję, że niespieszno będzie samorządom, przynajmniej większości, pójść na rękę ministrowi Sasinowi, no i całemu bractwu PiS. Jeżeli więc nie można po dobroci, z marchewką, to może trzeba do samorządowców z kijem... W ostatnią sobotę Przemysław Czarnek zagroził im zarządami komisarycznymi. Nie za węgiel i jego brak – za temperaturę w szkołach. Wiele samorządów zapowiada, że ze względu na ceny prądu, które wzrosły o 700 proc. (a gdzieniegdzie aż o 1000 proc.), i węgla, którego nie ma, będzie musiało szukać oszczędności w oświetleniu miast, lokalnych instytucji, a także w ogrzewaniu. Obcięcie przez rząd subwencji oświatowych i innych pieniędzy z miejscowych podatków PIT spowodowało pustki w miejskich i gminnych kasach.
Na to Czarnek: „Jeżeli któryś z samorządów nie wywiąże się z obowiązków publicznych i nie będzie ogrzewał szkoły [temperatura w klasach nie może spaść poniżej 18 st. C – JD], to będziemy występować o zarząd komisaryczny. To święty obowiązek samorządu utrzymać i ogrzać szkołę” – powiedział PAP. Jak święty, a świętość jest teraz na tapecie – to nie ma bata.
Czytaj też: Węglowa derusyfikacja Polski
Zapachniało komisarzami
Sam Jarosław Kaczyński pogroził samorządowcom, którzy chcieliby stanąć rządowi wbrew i odmówić sprzedaży węgla. W radiowej audycji w PR24 wspierał pomysł ministra, kiwając przy tym własnym palcem: „Polska konstytucja traktuje samorządy jako część władzy państwowej. Jeżeli samorządy będą łamać swoje obowiązki, to jest odpowiedzialność przed mieszkańcami, a z drugiej strony są też metody prawne, by odpowiedzialność egzekwować”.
Mocne. Tym bardziej że właśnie prawo obowiązujące samorządy zabezpiecza je przed groźnymi zakusami chaotycznej i autokratycznej władzy. W każdym razie zapachniało... komisarzami.
Takim dictum zadziwił się w „Gazecie Wyborczej” konstytucjonalista prof. Marek Chmaj. „Panu prezesowi pomyliły się okresy. Owszem, kiedyś był system rad narodowych, na czele którego stała rada państwa, ale to już minęło. Dzisiaj mamy samorządy, które z istoty są niezależne od administracji państwowej, w tym także od spółek skarbu państwa. Samorząd sam decyduje, jak realizuje swoje zadania”.
Prof. Chmaj dodał, że żaden prezydent, burmistrz i wójt nie powinien się obawiać takiej sytuacji, w której po odmowie zakupu i sprzedaży węgla do miasta wkroczy komisarz. „Samorząd sam wie, co ma robić. Jest najbliżej ludzi. I dla zaspokojenia ich potrzeb sam dobiera środki na formę realizacji. Do tego właśnie się stosuje, a nie do życzeń prezesa Jarosława Kaczyńskiego”.
No, no, Profesorze, grzebie Pan w bombie. Strach nawet pomyśleć, że można kwestionować konstytucyjną wiedzę prezesa PiS, który zna się na wszystkim, o czym jeżdżąc po kraju, przekonuje już przekonanych. W Koszalinie wspierał rząd swoim rozumieniem spraw węglowych, także tych związanych z jego importem. Że wprawdzie kupujemy go za oceanami dużo, ale potem, po przeróbce do domowych pieców, zostaje mało. Stąd trzeba kupować coraz więcej i więcej, żeby zaspokoić potrzeby Polaków. W Otwocku wicepremier Sasin zapewniał, że do końca tego sezonu grzewczego, a więc do marca 2023 r., do Polski trafi 17 mln ton węgla. To o połowę więcej, niż wynosił roczny import z Rosji! A tylko do końca tego roku – aż 11 mln ton. Możemy więc mieć nadpodaż węgla. Ale nie tego do pieców.
„Bo węgiel ma to do siebie – tłumaczył w swoim stylu ekspert Kaczyński – że z sortowanego robi się niesortowany, a potem znowu trzeba go sortować”. Że w tym procesie, a także w transporcie traci na wartości energetycznej – można się z prezesem zgodzić. Co prezes miał na myśli, mówiąc, że trzeba kupić „trzy razy więcej węgla, niż jest potrzebne do palenia w piecach”? Pytamy, dlaczego tak trzeba, i od razu mamy odpowiedź: „Do palenia w piecach, szczególnie tych nowoczesnych, jest tylko sortowany węgiel potrzebny. Żeby mieć 1 kg tego sortowanego czy jedną tonę, to trzeba mieć trzy razy więcej tego niesortowanego. (…) A jeszcze do tego przy przewożeniu na dłuższych odcinkach, szczególnie statkami, ten sortowany z powrotem zmienia się w niesortowany, bo się kruszy w czasie transportu. To też jest trudna sprawa”. Trudna, to fakt.
Czytaj też: Dobre rady, czyli jak pomóc rządowi przetrwać sezon grzewczy
Węgla nie ma i nie będzie coraz bardziej
Powiem to ciut prościej: kupujemy tylko węgiel niesortowany, do tego miękki w porównaniu z naszym czy rosyjskim – czyli tak jak idzie z kopalń odkrywkowych na wagony i statki. Przeważnie miał, w którym bywają też lepsze gatunki, grube i średnie, o wyższej wartości energetycznej, spalane w domach. Ale po tygodniach telepania na oceanach i morzach węgiel tak się kruszy i ściska, że tych lepszych sortów ubywa na rzecz miału. W portach albo na węglowych składach trzeba więc go przesiać, posortować, oddzielić grubsze rodzaje od drobnicy. Ziarno od plew. Proces nieskomplikowany, jak się ma odpowiednie urządzenia, ale kosztowny, bo trzeba przesiewać miliony ton.
Władza przekonuje, a prezes za nią, że z 3 ton węgla niesortowanego mamy tonę dobrego. Reszta to miał tylko do elektrowni zawodowych. Eksperci twierdzą, że generalnie z tony pozyskuje się nie więcej niż 20 proc. węgla grubego, a często tylko ok. 10 proc. Może z wyjątkiem tego z USA, z którego prawdopodobnie da się wyciągnąć nawet do 30 proc. Ten z Indonezji ma mieć wartość opałową naszego węgla brunatnego, z tym że jest czarny.
Należy zakładać, że gdyby miasta się ugięły, to niesortowany węgiel – bo PGE Paliwa nie mają w portach możliwości przeróbki – po dotarciu do samorządowych składów w głębi kraju byłby w jeszcze gorszej niesortowanej postaci. A gdyby jakimś cudem węgiel w portach sortowano, to i tak na miejscu po stronie samorządów należałoby ponowne sortowanie go po podróży. Potem ważenie i sprzedanie co lepszego gatunku po przyzwoitej cenie. Na miały samorządy musiałyby znaleźć chętnych w elektrowniach i elektrociepłowniach. Sęk w tym, że nasza energetyka zawodowa kupuje takie miały w kopalniach po 300–400 zł za tonę, tymczasem samorządom proponuje się 2100 zł za niesortowaną tonę z odbiorem w portach. Kolejna pułapka, która miałaby w sprawie czarnego węgla doprowadzać mieszkańców do białej gorączki. I złości na miejskich rajców. I do głosowania na PiS.
Tak to wygląda. Wydaje się, że tego wielkiego polskiego problemu w trwającym już sezonie grzewczym, kiedy sorty zmieniają się w niesorty i odwrotnie, nie rozwiążą nawet nasłani do miast rządowi komisarze. Jak czegoś nie ma, to nie ma. Z niczego nie ma nic – jak mówią na Śląsku. A węgla nie ma i nie będzie go coraz bardziej. Tak więc prezydenci, burmistrzowie i wójtowie mogą spać spokojnie, ale czuwać trzeba. Bo pomysły na chaos jeszcze się nie wyczerpały.
Minister Jerzy Markowski, znakomity węglowy ekspert, czuje, że jego rady trafiają w próżnię, że przemawia do ściany. W geście bezradności oświadczył we wtorkowych „Faktach po Faktach”, że wyłoży jeszcze raz kawę na ławę, czyli to wszystko, co trzeba w tej trudnej sytuacji zrobić w temacie węgla. Każdemu, kto go zaprosi i tę kawę postawi. Chętnych brak.
Sławomir Mrożek, którego władze z przyczyn oczywistych nie mogą pociągnąć do odpowiedzialności za obrazę uczuć patriotycznych, ujął to najlepiej jak można: „I coście stworzyli? Ten burdel, gdzie nic nie funkcjonuje, bo wszystko dozwolone, gdzie nie ma ani zasad, ani wykroczeń?”. Jednym słowem, chaos w rytmie „Tanga”.
PS W najbliższy piątek 7 października Ruch Samorządowy „Tak! Dla Polski” zwołuje pod Sejmem samorządową manifestację pod hasłem: „Tylko ciemność”. Ma to być ogólnokrajowy protest przeciwko podwyżkom cen energii i kosztów życia. Przeciwko nieodpowiedzialnej polityce rządu uderzającej bezpośrednio w mieszkańców małych ojczyzn. Kiedy zawiązywano demonstrację, jeszcze nie było sprawy zakupu węgla i jego sprzedaży przez samorządy. I straszenia komisarzami. Jednym słowem, widzę ciemność. I ona jest coraz ciemniejsza.
Czytaj też: Powrót do węgla? Serio? Wojna nie cofnie biegu historii