Sierpień to już ostatni miesiąc podróży może nie za jeden uśmiech, ale dokładnie za 9 euro po całych Niemczech. Dobra informacja: każdy może kupić sierpniowy bilet, nawet jeśli nie korzystał z lipcowego czy czerwcowego. Zła informacja: już wiadomo, że ta niezwykła oferta nie zostanie przedłużona, chociaż marzy o tym większość Niemców. Weto postawił minister finansów Christian Lindner. Stwierdził, że budżetu na taką permanentną promocję nie stać, skoro tylko przez trzy miesiące kosztowała ona 2,5 mld euro. Ale jej efekt był odczuwalny na wiele sposobów. Doprowadził oczywiście, zgodnie z oczekiwaniami, do ogromnego tłoku w niektórych składach (zwłaszcza w weekendy), jednak zmniejszył również nieco ruch na drogach, a do tego przyczynił się do spadku inflacji w czerwcu.
Czytaj także: Tory, po których nikt nie jeździ
Tańszy miesięczny na... wszystko
Bilet za 9 euro już wkrótce przejdzie do historii, ale nie znaczy to, że nic po nim nie pozostanie. Politycy wszystkich partii obiecują nową, stałą ofertę – może już nie tak tanią, ale też atrakcyjniejszą od dotychczasowych. Mowa jest np. o bilecie miesięcznym za 69 euro, ważnym w całym kraju jak ten za 9 euro, a nie tylko w jednej aglomeracji, jak było to dotąd standardem. Niektórzy proponują wprowadzenie biletu rocznego za 365 euro. Niemcy z pewnością zazdroszczą Austriakom, u których proste i przejrzyste oferty obowiązują już od zeszłego roku. Dokładnie 1095 euro kosztuje bilet ważny przez rok w całym transporcie zbiorowym Austrii – od komunikacji miejskiej przez pociągi regionalne po dalekobieżne. Każdy z regionów ma dodatkowo własną, tańszą ofertę, ważną tylko u siebie.
W Hiszpanii za darmo
Południe Europy też chce postawić na transport zbiorowy. Premier Hiszpanii Pedro Sánchez zapowiedział wprowadzenie od września do grudnia darmowych przejazdów kolejami aglomeracyjnymi i regionalnymi, a wcześniej obniżono ceny biletów komunikacji miejskiej. Ta oferta z kolei ma zostać sfinansowana dzięki wpływom z nadzwyczajnego podatku, którym zostaną obciążone branże szczególnie zarabiające na drożyźnie, na czele oczywiście z energetyczną. Hiszpańska oferta jest skierowana głównie nie do turystów, a do osób codziennie dojeżdżających pociągami do pracy w Madrycie, Barcelonie i innych dużych metropoliach z ich przedmieść.
Czytaj także: Ogromny chaos na lotniskach. Co robić? Lepiej wybrać mniejsze zło
Polska kolej idzie w innym kierunku
Kto do Hiszpanii się nie wybiera, a Niemcy już zwiedził bądź nie ma na to ochoty, tego kuszą koleje czeskie. Za równowartość 170 zł u naszego południowego sąsiada można przez tydzień jeździć prawie wszystkimi pociągami bez żadnych ograniczeń. Jest też dwutygodniowa wersja takiego letniego biletu, kosztująca zaledwie ok. 250 zł. Ta oferta ważna jest do końca sierpnia.
Niestety, o podobnych promocjach transportu zbiorowego możemy w Polsce tylko pomarzyć. Nasza kolej, zachwycona rosnącą liczbą podróżnych, idzie w zupełnie innym kierunku. Państwowa spółka PKP Intercity, monopolista na trasach dalekobieżnych, zlikwidowała popularny Bilet Weekendowy i Bilety Taniomiastowe. Pule tańszych przejazdów zostały mocno ograniczone, gdy okazało się, że wielu Polaków chce w te wakacje podróżować pociągami. O żadnych ofertach ogólnopolskich, łączących kolej i komunikację miejską, w stylu niemieckiego biletu za 9 euro, nawet nie ma co marzyć.
Czytaj także: PKP Intercity – monopol, błogosławieństwo rządu i coraz wyższe ceny
Prosty i tani bilet w Polsce. Dlaczego nie?
Dlaczego? Podstawową przeszkodą nie są nawet pieniądze ani marna oferta transportu zbiorowego poza dużymi miastami, tylko po prostu polityka. Atrakcyjna oferta wymaga, jak w Niemczech czy Austrii, współpracy rządu centralnego i władz samorządowych, a to u nas oczywiście niemożliwe. Tymczasem nawet uwzględniając wielkie białe plamy na transportowej mapie Polski, można byłoby wyobrazić sobie prosty i tani bilet. Niekoniecznie za 9 zł miesięcznie, bo to rzeczywiście bardzo kosztowne dla budżetu, ale np. za 99 zł. Wystarczyłoby połączyć część oferty PKP Intercity (i tak dotowane z budżetu TLK oraz IC, bez pociągów komercyjnych jak EIC i EIP, czyli Pendolino), komunikację miejską oraz podmiejską, organizowaną przez gminy, powiaty i województwa, np. w oparciu o istniejący już Fundusz Rozwoju Przewozów Autobusowych.
Taka oferta mogłaby w Polsce mieć niebagatelne znaczenie. Pojawiłaby się szansa na uporządkowanie wyjątkowo chaotycznej i niespójnej sieci połączeń, a busiarze, by nie stracić pasażerów, pewnie sami chcieliby wejść do systemu takiego ogólnopolskiego biletu. Zadziałałby jak ten ogólnoniemiecki – pasażerowie zaczęliby wymagać większego zaangażowania od polityków i żądać lepszej oferty.
Czytaj także: Na niebie lepiej, na torach gorzej. W Polregio strajkują maszyniści
Drogim prądem i gazem w komunikację miejską
Kryzys drożyźniany i energetyczny w jednym, jaki przeżywa nasz kontynent, jest dla transportu zbiorowego zarówno wielką szansą, jak i ogromnym zagrożeniem. Szansą, bo za sprawą drogiej benzyny łatwiej niż kiedykolwiek przekonać do przesiadki na transport zbiorowy, a atrakcyjna oferta, jak pokazuje przykład niemiecki, może wręcz zmusić do zwiększenia inwestycji w koleje czy komunikację miejską.
Ale jest też druga strona medalu – przy szybko rosnących kosztach transport zbiorowy, bez odpowiedniego wsparcia politycznego, może szybko paść ofiarą kryzysu. Niestety, polska sytuacja bliższa jest zdecydowanie tego drugiego scenariusza. Kolejne miasta, pozostawione same sobie, podnoszą ceny biletów, a najszybciej rośnie koszt eksploatacji najmniej szkodliwych dla środowiska pojazdów elektrycznych i gazowych.
Rząd najpierw zachęcał dotacjami i zmuszał restrykcyjnymi przepisami do inwestowania w taki tabor, a teraz umywa ręce i nie zamierza ograniczyć wzrostu cen prądu czy gazu kupowanego przez przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej czy spółki kolejowe. Póki polityków bardziej interesują ceny benzyny niż spójna oferta biletowa, polscy pasażerowie mogą tylko zazdrościć niemieckim, austriackim czy hiszpańskim.