Ceny na stacjach paliw przebijają kolejne psychologiczne bariery. Narodziło się pojęcie „pylonów grozy”, stojących przed stacjami słupów, na których wyświetlane są coraz wyższe kwoty za litr. Było 7 zł, jest 8, pesymiści mówią, że będzie i 10 zł. Nawet w PiS sprawa budzi niepokój. Idą wakacje, suweren będzie więcej podróżował i już zdradza niezadowolenie. Dlatego politycy tej partii odwiedzają stacje Orlenu i fotografują się na nich, ale zawsze tak, by nie było widać cen na pylonach. Wolą chwalić hot dogi i kawę, niż mówić, ile kosztowało tankowanie. Wielu z nich ma do spłacenia długi wdzięczności wobec Daniela Obajtka i Orlenu lub marzy, by sobie zbudować dobre relacje, co pozwoli umieścić kogoś na dobrze płatnej posadzie w strukturach koncernu lub uszczknąć co nieco z gigantycznego budżetu marketingowego.
To typowe usługi polityczne spółek Skarbu Państwa. – Zastanawiał się pan kiedyś, dlaczego w strukturze Orlenu są dziesiątki spółek, często o dublujących się i niejasnych kompetencjach? – pyta jeden z byłych członków zarządu PKN Orlen. – Bo każda ma zarząd z dobrze płatnymi stanowiskami, którymi można zaspokajać takie potrzeby. Podobnie wygląda sprawa z wielkim budżetem reklamowym. Walka o rynek? Wolne żarty. Przecież nawet na stacjach BP czy Shella sprzedawane paliwo pochodzi jeśli nie z Orlenu, to z Lotosu.
Donald Tusk ostatnio zakpił sobie z tych zdjęć i filmików publikowanych w mediach społecznościowych, bo z pewnością pamięta, jak za jego czasów politycy PiS odwiedzali stacje, by organizować konferencje, grzmiąc na paliwową drożyznę. Jarosław Kaczyński na kanistrze paliwa pokazywał, jaka jest struktura ceny paliwa. I że Donald Tusk mógłby ją obniżyć, ale nie chce. Zresztą obaj, gdy byli premierami, stosowali podobną metodę – w chwili gdy wzrost cen paliw budził społeczne niezadowolenie, wzywali na dywanik prezesów Orlenu i Lotosu.