Żadnej pracy się nie boją
W tirach i na wózkach widłowych. Polki żadnej pracy się nie boją
Córka Marty z Wrocławia w wypracowaniu na temat „Mama w pracy” napisała: „Moja mama stoi na drodze i łapie tiry”. Marta musiała się przed skonfundowaną nauczycielką tłumaczyć, że jest inspektorką transportu drogowego, kontroluje stan techniczny ciężarówek, łapie je zwykle przy bramkach na autostradzie – dziecko napisało prawdę.
Kiedy wybuchła pandemia, gospodarki wielu krajów stanęły, ale kierowców ciężarówek zaczęło brakować. Po 24 lutego sytuacja stała się wręcz dramatyczna, bo ukraińscy kierowcy pracujący w polskich firmach wrócili do domu, żeby walczyć. Teraz w transporcie brakuje ok. 200 tys. pracowników. Menedżerowie zaczęli więc szukać zastępczyń. Pierwsze siadały za kółko inspektorki, takie jak Marta, oraz dyspozytorki z firm transportowych.
– Na 400 kierowców w firmie mamy 17 kobiet, a chętnie przyjęlibyśmy kolejne – zapewnia Marcin Jaworski, właściciel i prezes GTV Bus z Ozimka koło Opola. Bo dziś prawdziwych kierowców już nie ma, nawet wśród mężczyzn – żartuje. Kiedyś, gdy w trasie zdarzyła się awaria, musieli umieć sami ją usunąć. Teraz kierowca nawet pod maskę nie zagląda. Dzwoni do serwisu i czeka, aż przyjadą. Siły do prowadzenia takiego kolosa też nie potrzebuje. System wspomagania w nowoczesnym autokarze jest podobny jak w Mercedesie klasy S, trzeba mieć tylko refleks i wyczucie odległości, a to nie zależy od płci.
GTV Bus oferuje dziewczynom pracę w transporcie lokalnym. Wozi też polskich pracowników do Niemiec czy Holandii. – Kurs tam i z powrotem trwa zwykle 36 godzin. W tygodniu robi się zwykle dwa kursy, coraz więcej rodzin, nawet z dziećmi, potrafi się do takiego trybu pracy matki dostosować. W transporcie międzynarodowym zarobić można nawet 11 tys. na rękę, niezależnie od płci.