Na Putina wszystkiego zwalić się nie da, bo benzyny do ognia dolewa także polski rząd. Udaje, że chce narodowi pomóc przetrwać zły czas, ale tak naprawdę chodzi o przyszłoroczne wybory. Elektorat ma uwierzyć, że PiS o niego dba. Dbałość polega na rozdawaniu pieniędzy bez pokrycia.
Czytaj także: Drukują pieniądze, robią prezenty
Spirala cen i płac się kręci
Spirala już się rozkręciła, trudno ją będzie zatrzymać. Pracujący domagają się podwyżek, bo przecież ceny oszalały. Więc je dostają – w kwietniu GUS podał, że średnie zarobki w przedsiębiorstwach wzrosły o ponad 14 proc. Firmy, które musiały te podwyżki wypłacić, odbiły je sobie, podnosząc ceny, nierzadko już nie po raz pierwszy. Więc w maju GUS ogłasza, że inflacja sięgnęła 13,9 proc. Grupy, które jeszcze podwyżek nie dostały, zaczynają się coraz głośniej ich domagać. Te, które dostały, naciskają na następne. Ludzie pracujący w zawodach deficytowych wiedzą, że albo im firma zapłaci, albo odejdą do konkurencji. Zarządy firm też to wiedzą.
Super, mamy rynek pracownika. Otóż niekoniecznie. Zarobki sięgające średniej płacy krajowej osiągają nieliczni, zaledwie ok. 30 proc. pracujących. Ale nawet oni widzą, że za żywność, utrzymanie mieszkania, prąd muszą płacić o wiele więcej niż te 14 proc., o które wzrosły ich zarobki. Ich także inflacja uderza po kieszeni.
Czytaj także: Prezes NBP bije się tylko w cudze piersi
A co mają mówić zatrudnieni w budżetówce? Nauczyciele, pracownicy sądowi, pracownicy socjalni i wiele innych grup, dla których rząd przewidział podwyżki w wysokości zaledwie 4,4 proc., a ich zarobki albo już zbliżyły się do minimalnych, albo zaraz się to stanie? Dla ich budżetów rodzinnych rosnące ceny są rujnujące. A co będzie jesienią, kiedy trzeba będzie wybierać, czy przeznaczyć chude pensje na żywność, czy lepiej głodować, byle tylko nieco ogrzać mieszkanie? To nie są wydumane problemy, przed takim dylematem stanie wiele osób.
Nie tylko wina Putina
To prawda, że wojna w Ukrainie ma wielki wpływ na polską inflację, ma wpływ na inflację w całej Europie, a nawet na świecie. Ceny pszenicy na giełdzie w Paryżu i Chicago niewiele się od siebie różnią. Zbóż brakuje wszystkim, więc ceny rosną. Ale we Francji o wiele wolniej niż w Polsce, w kwietniu francuskie ceny rosły w tempie 5 proc., u nas przekroczyły 12.
Nie można przewidywać, kiedy ceny zaczną hamować – bo o tym, żeby spadły, można co najwyżej pomarzyć – jeśli nie zdamy sobie sprawy z tego, dlaczego rosną. Nie damy się omamiać rządową propagandą, że to wina Putina, lecz rozejrzymy się dokładniej, bo winowajców jest więcej.
Drukarki pieniędzy pracują pełną parą
W ich gronie jest NBP, który konstytucyjnie odpowiada za stabilność cen. W pandemii uznał, że trzeba ratować gospodarkę, i uruchomił mechanizmy pomocowe, które miały jednak także złą stronę – na rynek wylało się kilkaset miliardów złotych bez pokrycia. Wiele firm zostało przymusowo zamkniętych, ale maszyny drukarskie w Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych pracowały pełną parą. Do tej pory nie wiemy, gdzie popłynęła ta pomoc, czy wszystkie przypadki były uzasadnione.
Czytaj także: Jesteśmy coraz biedniejsi, PiS gasi pożar benzyną
Teraz bank centralny udaje, że walczy z inflacją. Podnosi stopy procentowe, a wraz z nimi rosną raty kredytów. Po komunikacie GUS, że ceny skoczyły o prawie 14 proc., stopy zapewne znów wzrosną. Żeby pomóc zadłużonym, rząd znów zaoferuje zapewne kolejny pakiet pomocowy. Czyli rzuci na rynek kolejne pieniądze. Puste. Spirala pnie się coraz wyżej. Kolejne grupy domagają się podwyżek.