Co mają zrobić rodziny, które jeszcze przed kilkoma miesiącami, biorąc 300 tys. zł kredytu na 25 lat, liczyły się z miesięcznymi ratami w wysokości 1440 zł, a po czwartkowej, ósmej już w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy, podwyżce stóp przyjdzie im płacić ponad 2,5 tys. zł miesięcznie?
„Zostawcie NBP w spokoju, nigdzie indziej się banków centralnych nie krytykuje, chociaż inflacja wszędzie jest wysoka” – mówił Adam Glapiński na piątkowej konferencji prasowej, przekonując, że nie popełnił żadnych błędów. Gdyby nawet – co zarzuca mu wielu ekonomistów – Rada Polityki Pieniężnej zaczęła podnosić stopy wcześniej, dla obecnej inflacji w Polsce nie miałoby to żadnego znaczenia.
Czytaj także: Rząd i RPP bawią się z nami w dobrego i złego policjanta
Glapiński widzi na jedno oko
Nie podnosili stóp, bo obawiali się zduszenia wzrostu odradzającej się po pandemii gospodarki. Rosnące ceny ich nie niepokoiły, ponieważ analitycy banków centralnych w innych krajach uważali, że są one przejściowe, inflacja nie jest groźna. Nikt jej nie docenił, ale o naszym NBP można powiedzieć, że usilnie ją ignorował, bo do pewnego momentu była ona dla rządu korzystna, pozwalała mu tanio pożyczać pieniądze. Tego wątku Glapiński w piątek jednak nie poruszał.
Wolał mówić o Czechach i Węgrzech. Czesi zaczęli podnosić stopy w czerwcu 2021 r., a mimo to ich obecny wzrost cen wynosi 12,7 proc., a stopy procentowe 5,75 proc. W Polsce RPP po raz pierwszy na podwyżkę zdecydowała się w październiku 2021, gdy stopy wynosiły zaledwie 0,1 proc., a inflacja w kwietniu tego roku wyniosła 12,3 proc., zaś po czwartkowej, kolejnej podwyżce stóp – ich obecny poziom wynosi 5,25 proc. Więc zapewne będą nadal rosły, dopóki tempo wzrostu cen się nie zatrzyma. Na Węgrzech stopy są jeszcze wyższe, 6,45 proc. O krajach, w których ceny i stopy są dużo niższe, bo ceny rosną wolniej, prezes NBP nie wspominał.
Adam Glapiński z uporem twierdzi, że winowajcami drożyzny w Polsce są wyłącznie czynniki zewnętrzne, NBP nie miał na nie wpływu. Zaczęło się od pandemii, u jej schyłku szybko zaczęły rosnąć światowe ceny surowców, a teraz mamy wojnę. Nikt nie był w stanie tego przewidzieć. Jest to jednak tylko część prawdy. Prezes NBP widzi tak, jakby celowo zamknął jedno oko, i w ten sposób mocno zawęził sobie pole widzenia. Bije się tylko w cudze piersi, chociaż sporym dopalaczem dla cen była też nieodpowiedzialna polityka naszego rządu, którą NBP usilnie wspierał.
Czytaj także: Coraz drożej na polskim talerzu. Putinflacja dopiero się zaczyna
Glapiński chwali polityków, którzy wybiorą Glapińskiego
Winowajcy, których wskazuje, rzeczywiście mocno przyczynili się do polskiej inflacji, tak jak przyczynili się do szybkiego wzrostu cen w innych krajach. Ale nasza drożyzna jest większa niż w Niemczech czy we Francji i zaczęła się na długo przed wojną Rosji z Ukrainą – na skutek błędów, do których Adam Glapiński się nie poczuwa. A to przecież dzięki prowadzonej przez prezesa RPP polityce monetarnej rząd mógł, tanio się zadłużając, wydawać na transfery dużo więcej pieniędzy, niż w tak niepewnych czasach powinien. Nie dostrzega w polityce rządu błędów ani rażącej nieodpowiedzialności za kraj, uważa, że jest ona dobra. Chwali polityków własnego obozu, bo za kilka dni to oni zdecydują, czy Adam Glapiński na kolejne sześć lat zostanie prezesem NBP.
Nie chce widzieć, że to na skutek polityki RPP banki wolały kupować obligacje skarbu państwa, bo były dla nich bardziej korzystne podatkowo. I – mimo coraz szybszego tempa inflacji – nie podnosiły oprocentowania depozytów. Na konferencji prezes NBP stwierdził wręcz, że banki są prywatne i państwo nie jest w stanie ich zmusić, aby nie zniechęcały Polaków do oszczędzania. Otóż ponad połowa sektora finansowego w naszym kraju jest kontrolowana przez państwo, a NBP i RPP mają bardzo wiele narzędzi, aby skłonić je do pożądanych zachowań. Na tym, żeby oszczędności topniały, najwyraźniej rządzącym zależało.
Czytaj także: Glapinflacja. Jedziemy już bez hamulców i po bandzie
Glapiński daje swoim
Prezes NBP nie chce dostrzec, że ograniczenie popytu konsumpcyjnego, które jest celem wyższych stóp procentowych, jest niweczone przez kolejne tarcze antyinflacyjne, które ten popyt zwiększają. Że inflacyjny pożar, który RPP usiłuje gasić wyższymi stopami, rząd podlewa benzyną. I tu jest problem, bo działając w ten sposób, polskie państwo drożyzny nie zatrzyma nigdy. Prezes NBP zagrożenie wyższą inflacją widzi tylko w postulacie Platformy, która żąda 20 proc. podwyżki dla tzw. sfery budżetowej. Jednocześnie jednak nie widzi nic niewłaściwego w tym, że tempo wzrostu płac w NBP każdego roku grubo wyprzedza wzrost cen. Jednym się należy, drugim niekoniecznie.
Czytaj także: Najgorsze notowania NBP od 24 lat. I najlepsza pensja prezesa
Kosztem wyższej inflacji rząd kupuje poparcie wyborców. Ekonomistów, którzy wytykają nieodpowiedzialność partii rządzącej, a przecież Adam Glapiński od zawsze był jej prominentnym działaczem, albo uważa za nieuków, albo zarzuca im złą wolę.
Glapiński każe zrozpaczonym „myśleć do przodu”
Rodzinom, które nabrały się na jego niedawne zapewnienia, że prawdopodobieństwo podniesienia stóp procentowych jest zerowe, prezes NBP miał do powiedzenia niewiele. Przecież banki powinny im były powiedzieć, że niskie stopy kiedyś zostaną poniesione. Za kadencji innych prezesów NBP stopy były wyższe, w Czechach i na Węgrzech są wyższe, więc właściwie w fakcie serii ich podwyżek nic niezwykłego nie ma. Owszem, raty kredytów hipotecznych po ostatniej, czwartkowej, podwyżce wzrosną o kolejne kilkaset złotych, ale z myślą o tych, którzy nie będą w stanie ich spłacać, rząd zasili Fundusz Wsparcia Kredytobiorców. I że kiedyś, gdy ceny wreszcie przestaną rosnąć w takim tempie, stopy też zaczną być obniżane. Przecież kredyt hipoteczny bierze się na wiele lat, trzeba myśleć daleko do przodu.
Po co była ta konferencja? Jej adresatami nie byli raczej Polacy zrozpaczeni rosnącą drożyzną, którzy usłyszeli, że jej końca nie widać i może być jeszcze gorzej. Chodziło raczej o to, aby prezes Adam Glapiński mógł przez ponad godzinę opowiadać, jaki jest kompetentny, a za wszystko co złe odpowiada Putin, Unia i – oczywiście – opozycja.
Czytaj także: Czekają nas nawet dwa razy większe raty kredytów?