Rynek

Coraz drożej na polskim talerzu. Putinflacja dopiero się zaczyna

Na czoło drożyzny wysunęła się żywność. Na czoło drożyzny wysunęła się żywność. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl
Tak wysokich cen nie mieliśmy od 24 lat. Cios byłby mniej bolesny, gdyby Polska prowadziła mądrzejszą politykę fiskalną i monetarną. Dlatego za wojnę Polacy zapłacą dużo więcej niż Niemcy czy Francuzi.

Inflacja bije kolejny rekord, w kwietniu ceny były aż o 12,3 proc. wyższe niż rok wcześniej. Tak wysokich cen nie mieliśmy od 24 lat. Liderem wzrostu jest żywność, tylko w ciągu miesiąca zdrożała aż o 4,2 proc. To nie koniec, drożyzna dopiero się rozpędza, niektórzy analitycy prognozują, że jeszcze w tym roku wzrost cen towarów i usług sięgnie 20 proc. Najdotkliwiej uderzy w nas drożejąca żywność.

Kiedy premier Mateusz Morawiecki wskazywał w marcu, że winnym polskiej drożyzny jest Putin, po prostu chciał zwalić winę na wojnę, ukryć błędy własnej partii. Mimo że gdy Rosja napadała na naszego wschodniego sąsiada, inflacja w Polsce zbliżała się już do 10 proc. Wciskał ciemnotę, podczas gdy wiadomo było, że winowajcy trzeba szukać w kraju.

Czytaj też: Glapinflacja. Jedziemy już bez hamulców i po bandzie

Putinflacja dopiero się zaczyna

Zawinił zarówno rząd, który wydawał o wiele więcej, niż wpływało do budżetu, jak i NBP, którego prezes Adam Glapiński, jednocześnie przewodniczący Rady Polityki Pieniężnej, długo usiłował inflację ignorować. Putinflacja zaczyna się teraz, uderzy nas po kieszeni potężnie. Cios byłby mniej bolesny, gdyby Polska prowadziła mądrzejszą politykę fiskalną i monetarną. Dlatego za wojnę Polacy zapłacą dużo więcej niż Niemcy czy Francuzi. To, że staliśmy się krajem przyfrontowym, nie jest jedyną tego przyczyną. Szczególnie wściekli na drożejące jedzenie są Niemcy, oburzali się, gdy inflacja przekroczyła tam 4 proc. Zapraszamy do Polski.

Na czoło drożyzny wysunęła się żywność, co przewidywaliśmy wcześniej. Zaczęło się od pszenicy i oleju, którego Ukraina oraz Rosja są największymi eksporterami. Po agresji 24 lutego ukraińskie zboże z czarnomorskich portów nie może wypływać, a Rosja sprzedawać go nie chce, sama ma problem z inflacją. Ukraińskie koleje nie są w stanie dowieźć do polskiej granicy zboża, jeśli nawet jest w ich elewatorach. Na światowe rynki nie trafiło prawie 25 proc. zboża. Najbardziej uderzyło to w kraje północnej Afryki, ale ceny zaczęły szybko rosnąć wszędzie.

Jak drożeje zboże, to drożeje wszystko. Najpierw pieczywo, mąka, makarony. W ślad za nimi mięso, mleko, nabiał, bo zaczyna brakować paszy. Brak ukraińskiej kukurydzy powoduje, że jeszcze szybciej wycina się puszczę amazońską, żeby posadzić tam soję. Brak oleju słonecznikowego wywołał szybki wzrost cen oleju palmowego, więc Indonezja, jego wielki producent, zakazała eksportu, chcąc uniknąć inflacji u siebie. Wojna w Ukrainie stała się problemem globalnym.

Czytaj też: Drożyzna wojenna. Rachunek za Ukrainę będzie wysoki

Tanie jedzenie się skończyło

Nasz rząd tego też próbował początkowo nie zauważać. Wicepremier Henryk Kowalczyk, jednocześnie minister rolnictwa, uspokajał, że Polska jest samowystarczalna żywnościowo. Jakby nie zdawał sobie sprawy, że na zliberalizowanym światowym rynku brak pszenicy i oleju w jednym regionie musi spowodować kłopoty na całym globie. A w naszym kraju żywności potrzeba już nie dla 38, ale dla ponad 40 mln osób. Więc pszenica drożeje, a oficjalny wskaźnik inflacji coraz bardziej rozjeżdża się z powszechnymi odczuciami konsumentów. Za mały, półkilogramowy bochenek chleba razowego jeszcze przed kilkoma miesiącami płaciłam 1,99 zł, teraz już ponad 5,20 zł. Kurczaki, do niedawna jeszcze najtańszy rodzaj mięsa, zmieniają ceny z dnia na dzień. Za kieszeń trzymać muszą się nie tylko mięsożercy, ale także wegetarianie. Tanie jedzenie się skończyło.

Czytaj też: Inflacja w dół? Jest źle, będzie jeszcze drożej

Przyszłe zbiory też mogą być kiepskie

Problem drogiej żywności i pustych półek w lodówkach nie skończy się wraz z wojną w Ukrainie. Ukraińscy rolnicy na terenach nieobjętych jeszcze rosyjską agresją próbują siać zboże w kamizelkach kuloodpornych. Nie wiadomo jednak, czy pola nie zostaną rozjechane przez czołgi, czy i jakie będą zbiory. Wiemy jedno – będą marne, bo Ukraina, podobnie jak Polska, została dotknięta kilkakrotnie wyższymi cenami nawozów azotowych. Więc nawet w scenariuszu optymistycznym zboża po żniwach będzie mniej. U nas także, nie mówiąc nawet o krajach biedniejszych od nas.

Polska ma dobry klimat dla zboża i świetny dla rzepaku. Moglibyśmy produkować sporo więcej niż do tej pory, ale rząd sobie tym głowy nie zawraca. Premier udaje, że tarcza antyputinowska powstrzyma rosnące ceny, a puste pieniądze zastąpią nam chleb i bułki, nie mówiąc o kotletach. Nie powstrzyma, drożyzna będzie narastać, co do tego zgodni są wszyscy analitycy.

Prawu i Sprawiedliwości nie zależy, żeby na polskich polach rosło więcej zboża, żeby zbiory rzepaku były większe. Kilkakrotny wzrost cen nawozów nie zostanie zrekompensowany wszystkim producentom zbóż czy roślin oleistych, ale tylko drobnym rolnikom, mającym gospodarstwa nie większe niż 50 ha. Te, które są największymi producentami żywności, dostarczają jej na polski rynek aż 75 proc. i dodatkowo eksportują, żadną antyputinowską tarczą objęte nie zostaną. Bo wszystkie te tarcze mają jeden cel – politykom partii rządzącej chodzi o wygranie wyborów, a nie o to, żebyśmy produkowali więcej żywności. Drobnych rolników jest więcej niż dużych gospodarstw, liczą się głosy, a nie ilość wyprodukowanego jedzenia.

Dlatego drożyzna będzie coraz większa, a głodni Polacy zamiast jedzenia dostaną kolejne tarcze. Za miesiąc GUS wyda komunikat, z którego dowiemy się, że ceny pobiły kolejny rekord, a liderem wyścigu pozostaje żywność.

Czytaj też: Jesteśmy coraz biedniejsi, PiS gasi pożar benzyną

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama