Taktyka negocjacyjna czy pokaz siły? W ostatnią sobotę i niedzielę wiele lotów na stołeczne lotniska (Chopin i Modlin) i z tych portów było opóźnionych nawet o 2–3 godziny. Brakowało kontrolerów, bo wielu z nich wzięło zwolnienia. To może być dopiero przedsmak prawdziwych kłopotów, gdyż z końcem kwietnia większość kontrolerów obsługujących przestrzeń powietrzną wokół stolicy planuje odejść z pracy.
Czytaj także: Czy Rosja zemści się na światowym lotnictwie?
Rośnie liczba niebezpiecznych zdarzeń na niebie
Formalnie nie ma mowy o strajku, ale efekt tego protestu może być podobny. Chodzi głównie o pieniądze, chociaż nie tylko. Poprzedni prezes Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej Janusz Janiszewski zmienił zasady wynagrodzeń w tej kluczowej dla zarządzania ruchem lotniczym instytucji. Twierdził, że z powodu pandemii trzeba obciąć kontrolerom bardzo wysokie zarobki, bo PAŻP musi oszczędzać, skoro liczba lotów spadła. A przychody Agencji pochodzą właśnie z opłat od przewoźników.
Według Janiszewskiego kontrolerzy zarabiali nawet po 100 tys. zł brutto miesięcznie, a teraz ich maksymalne zarobki miałyby nie przekroczyć 45 tys. Jednak związkowcy reprezentujący kontrolerów na nowe warunki nie chcieli się zgodzić. Krytykują też pracę w pojedynkę zamiast w parach i twierdzą, że to rozwiązanie bardzo niebezpieczne. Przekonują, że na polskim niebie rośnie liczba incydentów, czyli niebezpiecznych zdarzeń. Impas w negocjacjach zmusił rząd do poważnego ustępstwa.
Majówka bez latania
Ze swojego stanowiska został odwołany pod koniec marca Janusz Janiszewski, a zastąpiła go Anita Oleksiak. Jednak ta zmiana na razie nie doprowadziła do zakończenia sporu. Większość stołecznych kontrolerów nie wycofała swoich wypowiedzeń. Jeśli nie zrobią tego do końca kwietnia, to w majówkę mnóstwo lotów z i do Warszawy zostanie po prostu odwołanych. Nieliczne da się przekierować na inne lotniska, ale one nie mają przecież możliwości zastąpienia dwóch stołecznych portów.
Czytaj także: Przyziemne kłopoty lotniska Chopina
Spór w PAŻP trwa od dłuższego czasu. Niestety, nadzorujący tę instytucję minister infrastruktury zainteresował się problemem, dopiero gdy jesteśmy w przededniu paraliżu ruchu lotniczego. Co gorsza, nie ma żadnych scenariuszy awaryjnych, jeśli nie uda się porozumieć ze zbuntowanymi kontrolerami. Tymczasem branża lotnicza i turystyczna właśnie odradzają się po dwóch latach pandemii. Masowe odwoływanie lotów byłoby dla niej kolejną katastrofą, za którą może zapłacić zresztą podatnik, bo linie już teraz straszą pozwami o odszkodowanie. Kto planuje loty w najbliższym czasie ze stolicy, ten musi być przygotowany na każdą ewentualność.