W Iraku protestują ludzie, których nie stać na chleb. Pierwsze rozruchy wybuchły w mieście Nasiriya, niezadowolenie z podwyżek cen żywności rozlewa się po całym kraju. Niewiele pomaga obietnica zasiłku dla emerytów oraz mało zarabiających urzędników. Rząd zapewnia, że rozprawi się ze spekulantami, aresztowano 31 kupców „za wykorzystywanie obywateli przez nieuzasadnione podnoszenie cen żywności”. Ceny będą jednak rosnąć, ponieważ podaż zbóż i oleju na światowym rynku załamała się z powodu agresji Rosji na Ukrainę. Z portów basenu Morza Czarnego nie wypływają transporty ukraińskiej i rosyjskiej pszenicy, kukurydzy ani oleju słonecznikowego, od których uzależnione były kraje północnej Afryki oraz Azji Południowo-Wschodniej. Stoją w nich teraz rosyjskie okręty wojenne.
W tej sytuacji czasowy zakaz eksportu niektórych zbóż, mięsa, a nawet cukru i soli, jaki wprowadził rząd ukraiński, nie ma praktycznego znaczenia, wysyłka żywności z Ukrainy drogą morską i tak jest niemożliwa. Transport koleją jest niewydolny, choć na razie wojska Putina nie zbombardowały jeszcze ukraińskich elewatorów ze zbożem.
Głównym odbiorcą ukraińskiego zboża były biedne kraje Afryki Płn.: Egipt, Libia, ale także te bogate szejkanaty, jak Arabia Saudyjska, które natychmiast zaczęły szukać innych dostawców, najlepiej w Europie. Załamanie dostaw wywindowało ceny. – Na paryskiej giełdzie Matif ceny pszenicy po agresji skoczyły w górę aż o 50 proc. – mówi Jakub Olipra, ekonomista Banku Crédit Agricole. Podwyżka cen chleba, która przyczyniła się do wybuchu Arabskiej Wiosny przed 10 laty, była tylko ostrzeżeniem. Goldman Sachs uważa, że czeka nas wstrząs, najgorszy od 1973 r., a agencja Bloomberg mówi wręcz o globalnym kryzysie żywnościowym. Bez zboża ukraińskiego oraz rosyjskiego biednym krajom grozi głód, bogatszym – inflacja.