Tarcza polega głównie na dosypywaniu pieniędzy grupom, na które partia rządząca i tak najbardziej może liczyć przy urnach. Dlatego emerytalna „trzynastka”, którą rząd zamierza wypłacić za kilka tygodni, także stała się elementem tarczy antyputinowskiej, choć nie bardzo wiadomo dlaczego. Wzrost cen się od tego nie zatrzyma.
Jedną z przyczyn największej od ponad 20 lat inflacji jest drukowanie przez NBP pieniędzy bez pokrycia. Teraz będzie ich jeszcze więcej, ale np. żywności od nich nie przybędzie. Coraz słabszy będzie też złoty.
Czytaj też: Co można zrobić Putinowi? Czy Rosja za tę wojnę odpowie?
Żywności więcej nie będzie
Powodem rozgoryczenia rolników jest ogromny wzrost cen środków produkcji, zwłaszcza nawozów, których koszt zwiększył się aż pięciokrotnie. Osób posiadających co najmniej 1 ha ziemi jest w Polsce 1,3 mln, ale na rynek produkuje zaledwie 300 tys. z nich. Gdyby rząd rzeczywiście chciał powstrzymać galopujące ceny żywności, powinien skłonić rolników do wzrostu produkcji. W obecnych warunkach, po wybuchu wojny w Ukrainie – do zasiania jak największej ilości zbóż, bo następne zbiory mogą okazać się dużo gorsze niż w minionym sezonie, więc ceny będą jeszcze wyższe. To możliwe, bo wiele ziemi w naszym kraju się marnuje. Rządowi jednak na wzroście produkcji rolnej nie zależy.
Rządowi zależy, aby niezadowoleni rolnicy – także ci, którzy żadnej żywności na rynek nie sprzedają – głosowali na PiS. Tarcza antyputinowska ma ich do tego zachęcić – każdy posiadacz gruntów rolnych, łąk i pastwisk ma dostać dodatkowe 500 zł do hektara ziemi ornej oraz 250 zł do łąk jako rekompensatę za horrendalny wzrost ceny nawozów.
Ale uwaga! Dopłatę otrzymają rolnicy tylko do 50 ha. A producentami zboża – od których zależy jego ilość na naszym rynku, ale także nasz eksport i bezpieczeństwo żywnościowe – są gospodarstwa duże, popegeerowskie. Rząd ich nie lubi, bo ich właściciele zwykle na PiS nie głosują. Takie duże, najbardziej wydajne gospodarstwa przez wysokie ceny nawozów zostały uderzone najmocniej, ale żadna tarcza im tego nie zrekompensuje. Jeśli bowiem właściciel obsiewa pszenicą czy rzepakiem 200 ha, to ma szansę dostać po 500 zł dopłaty tylko do 50 ha. Natomiast jeśli rolnik ma 5 ha, dopłatę dostanie do całości gospodarstwa.
Czytaj też: Rosjanie mogą zapomnieć o wakacjach. I nowych samolotach
Co robi polski komisarz UE?
Prawdę mówiąc, tarcza ma znaczenie tylko propagandowe. Ma pokazać, że rząd chce rolnikom pomóc, ale zła Bruksela najpierw musi mu na to pozwolić. Te nowe dopłaty także musiałaby zaakceptować. Nie może jednak tego zrobić, ponieważ rozwaliłaby całą Wspólną Politykę Rolną, z czego polski premier świetnie zdaje sobie sprawę. Choć wyborcy może niekoniecznie.
Wszystkie państwa unijne objęte są Wspólną Polityką Rolną, na którą przeznacza się nadal prawie 40 proc. budżetu. System wsparcia rolników polskich, litewskich czy portugalskich musi być taki sam jak rolników innych krajów, w każdym kraju zasady muszą być identyczne, inaczej nie ma mowy o uczciwej konkurencji ani wspólnym rynku.
Problem wysokich cen nawozów dotknął całą Europę i Bruksela musi go rozwiązać. Ale nie w taki sposób, że pozwoli rządowi polskiemu na dopłaty, których rolnicy innych krajów nie otrzymają. Bruksela musi szybko stworzyć system wsparcia dla wszystkich rolników. W przeciwnym razie zamiast areał zbóż powiększać, mogą posiadanej przez siebie ziemi nie obsiać i deficyt żywności na rynku światowym się pogłębi.
To zadanie dla komisarza do spraw rolnictwa, to on powinien wyjść ze stosowną inicjatywą, skonsultować ją z organizacjami rolników. Komisarzem jest Janusz Wojciechowski, wskazany na to stanowisko przez PiS. Nie wystąpił z żadnym pomysłem.
Czytaj też: Kluczowa rola Chin. Pomogą Rosji czy zaszkodzą?
Bezpieczeństwo nie ma ceny
Drugim, po powstrzymaniu galopady cen żywności, celem antyputinowskiej tarczy ma być uniezależnienie Polski od rosyjskiej ropy i gazu. W tej sprawie premier nie powiedział nic nowego, powtórzył to, co wiemy od dawna. Rozbudujemy terminal LNG w Świnoujściu, będzie gazowa Baltic Pipe z Danii i Norwegii, w Gdańsku powstanie pływający terminal. Dofinansowanie w wysokości 3 mld zł otrzyma Gaz System.
Do 2027 r. utrzymane zostaną taryfy chroniące przed nadmiernymi podwyżkami gospodarstwa domowe oraz tzw. podmioty wrażliwe, czyli szpitale, żłobki, szkoły czy przedszkola. „Będzie to kosztować, ale to cena za być albo nie być Europy” – stwierdził Morawiecki, jakby Polska nie robiła tego dla siebie, tylko dla całej Europy. To kolejny element, który o stabilizacji cen raczej każe zapomnieć.
Nie służy też niższym cenom polityka tworzenia narodowych czeboli, którą PiS uprawia z dużym upodobaniem. Połączenie Orlenu z Lotosem zlikwiduje już i tak wątłą konkurencję między obiema firmami, na czym stracą konsumenci. Wydawałoby się, że tempo wzrostu cen paliw – rujnujące dla gospodarki, nie mówiąc o indywidualnych kierowcach – powinno skłonić przynajmniej Orlen do powściągliwości przy podnoszeniu własnych marż i zysku. Jak twierdzą fachowcy – nie skłania. Marże i ceny rosną więc szybciej, niż wynikałoby z cen światowych. Podobnie zachowują się państwowe firmy energetyczne.
Teraz UOKiK zaakceptował kolejną fuzję. Orlen połknie PGNiG, monopolistę gazowego. Dla rodzin ogrzewających domy gazem nie jest to również dobra wiadomość. Okazuje się, że państwowe firmy w wyniku politycznych decyzji cieszące się monopolistyczną pozycją na rynku skubią klientów dużo energiczniej niż prywatne, które muszą liczyć się z konkurentami.
Po zaprezentowanej przez premiera antyputinowskiej tarczy wyborczej trudno spodziewać się nie tylko niższych cen, ale choćby nieco wolniejszego ich wzrostu. To wypuszczanie na rynek coraz większej ilości pieniędzy, którym nie towarzyszy odpowiednio większa liczba towarów i usług. Wzrost cen przyspieszy. Na pewno nie jest to zmartwienie dla Putina, jemu polska tarcza nie zaszkodzi.
Czytaj też: Rosja znika z międzynarodowych indeksów giełdowych. Co to oznacza?