W podpoznańskich zakładach produkujących autobusy Solaris strajkowali i wygrali po wielkopolsku. Po 38 dniach najdłuższego protestu od końca transformacji ustrojowej załoga uznała, że osiągnęła swoje cele i zakończyła strajk. Ale jego konsekwencje dopiero przed nami, bo w kolejce są już następne prywatne firmy, w których strajków nie pamiętają od ponad 20 lat albo które nie strajkowały nigdy. – Polacy już od dawna nie chcą pracować za najniższą krajową, ale nie każdy pracodawca to rozumie. Niestety znowu sprawdza się stara zasada, kto strajkuje, nie głoduje – mówi Wojciech Jasiński, lat 56, który rozkręcił strajk w Solaris. – Trzeba tylko pamiętać, że ze strajku poobijane wychodzą obydwie strony.
Co do poobijania, to w ostatnim dniu strajku załoga niemal dosłownie się o nie otarła. Ludzie wdarli się do biurowca i zażądali porozumienia. Sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli nie tylko firmie, ale też związkowcom. 2 marca zarząd i strona związkowa ponownie usiedli do negocjacji, które zerwano dosłownie dzień wcześniej. Kac po strajku utrzyma się w tej firmie jeszcze długo.
Trybik
Piotr Kleeman do strajku przyłączył się od samego początku, czyli 24 stycznia. Mówił, że dla niego to była sprawa honoru. Kiedy zaczął chorować, związek zawodowy uratował go przed zwolnieniem z pracy. Takich rzeczy się nie zapomina. – Dziś człowiek jest jak trybik w maszynie. Zaczyna nawalać i już chcą się go pozbyć. A u mnie nawaliło kilka rzeczy jedna po drugiej – mówił Kleeman. Zaczęło się banalnie, od operacji żylaków. Jak tylko wydobrzał, wrócił do pracy. I właśnie w drodze do pracy o mało nie przeniósł się na tamten świat. – Szedłem na przystanek i poczułem, że się duszę. Całkiem opadłem z sił.