Choć rosyjsko-ukraińska wojna tygodniami wisiała w powietrzu, wszyscy do końca łudzili się, że do najgorszego nie dojdzie. W przeszłości na linii Moskwa–Kijów bywało gorąco, ale jakoś rozchodziło się po kościach. Filip Nowakowski, prezes firmy Novol, produkującej materiały do lakiernictwa samochodowego, która ma partnerów zarówno w Rosji, jak i Ukrainie: – Panowało napięcie i podenerwowanie, ale nikt nie brał pod uwagę, że wojna na taką skalę wybuchnie. M., prezes dużej firmy mającej swoje oddziały i fabryki również w obu krajach: – Są u nas mieszane departamenty polsko-ukraińsko-rosyjskie. Kiedyś spotykaliśmy się w realu, ostatnio głównie wirtualnie. Mówimy do siebie: druzja, rebiata – głos mu się łamie.
Panika w sklepach i aptekach
Wciąż dominują emocje, szok i niedowierzanie. Ciężko to wszystko zrozumieć. Także zwykłym Polakom. Rosyjska inwazja uruchomiła wszystkie wojenne skrypty, które Polacy mają zakodowane w genach: pod biurami paszportowymi pojawiły się kolejki, ze sklepów znikają towary spożywcze, zwłaszcza te o przedłużonej trwałości. Naczelna Rada Aptekarska alarmuje, że kończą się leki, bo chorzy pospiesznie gromadzą zapasy medykamentów. Znika nawet płyn Lugola. Mnożą się plotki. Swoje robią też media społecznościowe, infiltrowane przez rosyjskich trolli. W efekcie także przed bankomatami ustawiają się kolejki. Służby odpowiedzialne za ich napełnianie często nie nadążają, co nasila podejrzenia i panikę, choć akurat z polskimi banknotami – tracącymi na wartości – nie ma problemu. Kolejki tworzyły się przed stacjami paliw, co sprawiło, że Orlen został zmuszony do wprowadzenia limitu zakupów. Tu obawę podsyca perspektywa odcięcia Polski od rosyjskiej ropy. Orlen uspokaja, przekonując, że trzy tankowce z ropą już płyną.