Zieleń łąk i pól przecina rzeka zamieniona w kanał, z sześcioma stopniami wodnymi. Cisza, spokój, wędkarze moczą kije, kaczki czyszczą pióra, pluszczą się bobry i wydry. Sielanka. – Kilkadziesiąt kilometrów pływalni dla bobrów i łabędzi – komentuje Marcin Krzyżański, autor filmu o tytule „Zagubiona autostrada”, zapożyczonym od Davida Lyncha.
Tę 72-kilometrową Drogę Wodną Górnej Wisły (DWGW) zaczęto budować w 1949 r., a ostatni stopień Przewóz ukończono w 2003 r. Miały tędy pływać barki z węglem dla elektrociepłowni Skawina oraz Łęg w Krakowie, dla kombinatu metalurgicznego w Nowej Hucie. Tymczasem węgiel jeździ koleją, bo tak wygodniej, szybciej, pewniej. I nic nie wskazuje na zmianę. A jeśli, to taką, że w którymś momencie w ogóle nie będzie się woziło węgla. Bo i po co?
Skarbonka bez dna
– Proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby któregoś dnia w Polsce znaleziono autostradę, po której nie jeżdżą samochody – mówi z ekranu Krzyżański. – Ciągnęłaby się pośród pól i lasów, zarastając trawą. Te dochodzenia, śledztwa. Kto wydał zgodę na budowę? Ile to kosztowało? Dlaczego o niej zapomniano?
DWGW budowano na tyle długo, że na pytanie o koszty nie tak łatwo odpowiedzieć. Eksperci fundacji ekologicznej WWF Polska dokonali przeliczeń wydatków z różnych etapów jej powstawania i na dzisiejsze pieniądze wyszedł im miliard złotych. Ale nie brak głosów, że to kwota mocno zaniżona. I jeszcze bieżące utrzymanie – naprawa urządzeń, obsługa śluz, konserwacja wałów (ich przerwanie groziłoby zalaniem pobliskich wiosek) – to też kosztuje niemało.
Z raportu WWF wynika, że w latach 2004–19 średni koszt utrzymania DWGW wynosił prawie 11 mln zł rocznie. Bez wydatków na tzw. barierę odwadniającą Kraków.