Elektrownia Eraring w pobliżu Sydney nad jeziorem Macquarie w Nowej Południowej Walii, o mocy blisko 3 tys. MW, to taki australijski odpowiednik naszego Bełchatowa. Oczywiście nasz Bełchatów dysponuje większą mocą i jest na węgiel brunatny, a nie kamienny, ale pełni podobną rolę w systemie energetycznym. I właśnie Eraring zostanie wyłączona w 2025 r., na siedem lat przed wcześniej planowanym finałem. Jej właściciel spółka Origin Energy doszła do wniosku, że nie jest w stanie konkurować z „napływem odnawialnych źródeł energii”. Gdy do takich wniosków dochodzą zarządzający polskimi spółkami energetycznymi, można ich zrozumieć. Drogi węgiel, coraz droższe koszty emisji CO2, niechęć sektora bankowego do finansowania brudnej energii, obawy, że odbiorcy też będą grymasić, rosnąca produkcja ze źródeł odnawialnych – wszystko to sprawia, że poszukują sposobów pozbycia się węglowych elektrowni. Ale nie zamknięcia, co najwyżej na razie przejęcia ich przez budżet państwa.
Czytaj także: Jak Niemcy pożegnali się z kopalniami
Australia stoi na węglu
Ale Australia to przecież węglowe antypody. Tam wszystko jest odwrotnie. Węgiel jest tam energetycznym i ekonomicznym fundamentem. Australia ma podobny do polskiego udział węgla w bilansie energetycznym – prawie 50 proc. to węgiel kamienny plus kilkanaście procent brunatny. Nic dziwnego, w końcu mówimy o światowym mocarstwie węglowym. Australia i Indonezja walczą o globalny prymat pierwszeństwa, Australia jest liderem pod względem wartości eksportu węgla, Indonezja ilości. Rosja jest dopiero trzecia. Dla Australii węgiel jest drugim towarem eksportowym, ma potężne zasoby leżące płytko, więc można je eksploatować metodami odkrywkowymi.
Dlatego australijskie władze marzą, by węglowe eldorado jeszcze długo się nie skończyło. Nie tylko w handlu zagranicznym, ale także w gospodarce krajowej. Australia bez entuzjazmu podchodzi do światowej walki o klimat, niechętnie godzi się na redukcję emisji. Australijczycy w 2011 r. uchwalili wprawdzie Clean Energy Act i chcieli wprowadzić system zbliżony do europejskiego ETS, który miał stymulować redukcję emisji. Ale tam, jak w Polsce, węgiel jest tematem politycznym, a lobby węglowe ma siłę być może większą niż nasze. Doszło do przewrotu politycznego pod hasłem obalenia „podatku węglowego” i dziś Australia jest jedynym wśród najbogatszych państw świata o tak prowęglowym nastawieniu. Co wśród polskich polityków budzi zazdrość.
Czytaj także: Najdroższa elektrownia w Europie opalana węglem brunatnym
Rewolucja w węglowym raju
I oto w tym węglowym raju nagle pada hasło: to już się nie opłaca, wyłączamy elektrownie. Oczywiście politycy wykrzykują, że to skandal, że Australię czeka kryzys energetyczny, a przynajmniej wzrost cen. Jedynie lider Zielonych komentuje, że decyzja o zamknięciu elektrowni Eraring pokazuje, „dlaczego Australia pilnie potrzebuje wiarygodnego planu klimatyczno-energetycznego”. Ale nie tylko właściciel elektrowni Eraring przyspiesza decyzje o zamknięciu instalacji węglowych. Dotyczy to także innych elektrowni: Yallourn, Bayswater, a także Loy Yang A.
Czytaj także: Dlaczego chiński zielony smok zmieni świat
Właściciel elektrowni Eraring już ogłosił, że zamierza w tym samym miejscu zbudować magazyn energii o mocy 700 MW niezbędny dla rozwoju energetyki odnawialnej. Bo Australia poza węglem ma dostęp do niezmierzonych zasobów energii słońca i wiatru. Rewolucja technologiczna w energetyce sprawia, że ich eksploatacja staje się coraz tańsza. I to nie dlatego, że „ekolobbyści” wymuszają przywileje dla energetyki odnawialnej – jak dziś przekonują polscy górnicy – ale dlatego że po prostu energia odnawialna kosztuje mniej. W efekcie w kraju stojącym na złożach taniego węgla trzeba zamykać elektrownie węglowe. Na dodatek australijscy energetycy nie mogą tam wykrzyczeć swojej krzywdy jak w Polsce, przekonując, że wszystkie ich nieszczęścia to sprawka polityki klimatycznej UE.
Czytaj także: Rzeźnik na zjeździe wegetarian. Polska na COP26 deklaruje odejście od węgla