Zdecydowana większość odbiorców elektryczności otrzymała w tym roku już co najmniej jeden rachunek za prąd. Niestety wyższy niż w ubiegłym roku. Zgodnie z informacjami przekazanymi przez Urząd Regulacji Energetyki ceny dla przeciętnego gospodarstwa domowego wzrosły o 24 proc. w stosunku do 2021 r., czyli średnio o 21 zł netto miesięcznie.
Wzrost cen prądu, które przekładają się na wyższe ceny praktycznie wszystkich innych towarów i usług, budzi gniew zarówno konsumentów, jak i przedsiębiorców. Rząd oraz sprzedawcy energii musieli ten gniew skanalizować i gdzieś przekierować – byle z dala od siebie. Na kogo zrzucić winę? Najprościej na Unię Europejską i jej politykę klimatyczną. Rząd pod rękę ze spółkami energetycznymi postanowił więc okłamać obywateli.
13 stycznia Tauron, zaopatrujący znaczną część Polski w prąd, rozesłał swoim klientom informację o cenach prądu w 2022 r. Mail zatytułowano: „Ceny prądu w 2022 r. – obowiązek informacyjny w zakresie rozwiązań tarczy antyinflacyjnej”, a w jego treści wskazano, że głównym powodem wzrostu cen są rosnące koszty uprawnień do emisji CO2 wynikające z polityki klimatycznej UE. Tauron nie omieszkał też poinformować, że 59 proc. ceny prądu dla gospodarstw domowych to właśnie owe uprawnienia, obrazując to infografiką przedstawiającą średnią cenę energii elektrycznej dla gospodarstw domowych podzieloną procentowo na odpowiednie komponenty.
Pech chciał, że jednym z klientów Tauronu jest Frank Bold, fundacja zrzeszająca prawników zajmujących się ochroną środowiska, którzy postanowili zbadać powyższą manipulację.
Czytaj też: Składka na gaz? W Brukseli spór o wysokie ceny energii
Tauron mija się z prawdą
W polskim systemie prawnym od wielu lat funkcjonuje szereg regulacji chroniących prawa konsumentów, jak ustawa o ochronie konkurencji i konsumentów czy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Zapewniając poszanowanie praw, zabraniają naruszania naszych zbiorowych i indywidualnych interesów. Żadnej wątpliwości nie budzi, że konsumentów nie wolno nie tylko okłamywać, ale i przedstawiać im informacji niepełnych czy nierzetelnych. A to właśnie zrobił w tym przypadku Tauron.
Grafika, którą się posłużył, wskazywała, że 59 proc. ceny prądu to koszt uprawnień do emisji, i to głównie one odpowiadają za podwyżki. Otóż nie. Na rachunek konsumenta składa się cena produkcji energii, wykorzystanie sieci przesyłowych, podatki i opłaty krajowe. Koszty uprawnień do emisji, zwane dalej uprawnieniami EU ETS, to zgodnie z niektórymi szacunkami 60 proc. kosztów wytwarzania energii, które stanowią ok. 32 proc. całego rachunku. Zatem w cenie prądu, jaką musi zapłacić konsument, koszt uprawnień ETS to mniej więcej 20 proc.
Z kolei zdaniem ekspertów zajmujących się tematem, np. dziennikarzy portalu wysokienapiecie.pl czy analityków Forum Energii, za wzrost cen prądu odpowiada zwiększone zapotrzebowanie na energię, wyższe koszty zakupu surowców energetycznych (głównie gazu) i uprawnień do emisji CO2, a także marży wytwórców. Ceny uprawnień do emisji CO2 to ani główny, ani jedyny powód podwyżek.
To zatem zwyczajnie nieprawda, że za 59 proc. naszego rachunku odpowiada „zła Unia” i jej niecne próby zatrzymania katastrofy klimatycznej.
… a rząd PiS mu to ułatwia
Tauron powołał się w swoim komunikacie na ustawowy obowiązek informacyjny. Treść maila wskazywała, że chodzi o tzw. tarczą antyinflacyjną, obniżającą podatek akcyzowy oraz zwalniającą z niego gospodarstwa domowe. Biorąc pod uwagę spadającą popularność obecnej władzy, zadbano, aby konsument był każdorazowo informowany, że rząd podejmuje działania i obniżył akcyzę na prąd. Jednak z art. 7 ustawy z 9 grudnia 2021 r. o zmianie ustawy o podatku akcyzowym oraz niektórych innych ustaw nie wynikał obowiązek informowania o udziale procentowym poszczególnych komponentów w cenie płaconej przez konsumenta.
Na tym etapie można by stwierdzić, że Tauron zgodnie z nakazem poinformował o obniżce podatku, a załączona infografika z kolorową żarówką obwiniającą o wzrosty cen Unię Europejską to jego samodzielna inicjatywa, której celem było zrzucenie złości konsumentów z własnych barków. Prawda okazała się bardziej złożona.
Dogłębniejsza analiza prawnicza pokazuje, że 5 stycznia 2022 r. PiS zdecydował się po cichu zmienić rozporządzenie w sprawie szczegółowych zasad kształtowania i kalkulacji taryf i rozliczeń w obrocie energią elektryczną. Na mocy nowelizacji nakazano w fakturach skierowanych do konsumenta przedstawić strukturę procentową kosztów z zaokrągleniem do pełnego procenta, na którą składać się miał m.in. szacowany udział ceny uprawnień do emisji w cenie hurtowej energii elektrycznej obliczony zgodnie ze wzorem wskazanym przez prawodawcę.
Czytaj też: Rekordowa inflacja. PiS gasi pożar benzyną
Za co (nie) płacą konsumenci
Żeby zrozumieć, na czym polega manipulacja, trzeba wiedzieć, że konsumenci nie płacą ceny hurtowej. W skład rachunku za prąd, który otrzymuje Kowalska, wchodzi cena energii elektrycznej ustalona zgodnie z wybraną taryfą. Zwykle jest to jedna z taryf G, czyli taryfa dla gospodarstw domowych. To oznacza, że prawodawca nakazał dostawcom energii elektrycznej poinformować konsumentów o udziale ceny uprawnień do emisji w kosztach, którychci konsumenci de facto nie ponoszą.
Informując o udziale ceny uprawnień do emisji w cenie hurtowej energii elektrycznej, Tauron zwyczajnie rozminął się z prawdą, wskazując, że jest to udział w średniej cenie energii dla gospodarstw domowych. To tak jakby informację o udziale kosztu oprysków w cenie hurtowej jabłek przedstawić jako udział w cenie dżemu na półce sklepowej. Tymczasem różni producenci mogą stosować różne opryski, niektórzy żadnych, bo – trzymając się analogii – produkują jabłka na dżem ekologiczny. Tak jak np. producenci energii ze źródeł odnawialnych (OZE), którzy nie ponoszą kosztów uprawnień do emisji, bo wytwarzając prąd, nie emitują CO2.
Wszystkiemu winna Unia
Dezinformacja Tauronu z pewnością wpisuje się w retorykę obozu władzy na temat kosztów polityki klimatycznej. Zbigniew Ziobro mówi „o podatku unijnym obciążającym polskie rodziny”, Jacek Sasin zaś o ciosie w najbiedniejszych, na który Polski nie stać. Żaden z nich nie napomknął, że Polska w samym 2021 r. na funkcjonowaniu systemu ETS zarobiła 25 mld zł (!), ani o tym, że funkcjonuje on od prawie 20 lat i zarówno Polska, jak i polskie spółki wiedziały o jego istnieniu i podstawowych założeniach.
Podkreślmy: system ETS został wprowadzony na mocy unijnego prawa niemal dwie dekady temu, by wspierać redukcję emisji gazów cieplarnianych. Nie jest niespodzianką, że są one coraz droższe. Takie właśnie było założenie: emisje będą drożeć, żeby dawać spółkom impuls ekonomiczny m.in. do odchodzenia od paliw kopalnych w produkcji prądu. Producenci OZE za prawa do emisji przecież nie płacą. System ETS to zresztą nie tylko bat, ale i marchewka: ogromne środki, które z tytułu jego funkcjonowania zasiliły polski budżet, miały posłużyć do transformacji całego systemu energetycznego. Tak się nie stało i teraz zaczyna się szukanie winnych, ale nie tam, gdzie oni faktycznie są.
Czytaj też: Ceny wysokiego napięcia
Tauronem zajmie się UOKiK
Zgodnie z prawem konsumenckim przedsiębiorcy mają obowiązek udzielania rzetelnej, prawdziwej i pełnej informacji, a ich działanie nie może być sprzeczne z dobrymi obyczajami – czyli nie może zmierzać do niedoinformowania, dezorientacji, wywołania błędnego przekonania u klienta, wykorzystania jego niewiedzy lub naiwności. To, czy informacja może wprowadzać w błąd, jest nieprawdziwa, nierzetelna lub niepełna, należy oceniać z perspektywy modelowego przeciętnego konsumenta, który nie posiada wiedzy specjalistycznej. Jeżeli zachowanie przedsiębiorcy wprowadza w błąd, może naruszać zbiorowe interesy konsumentów. Przeciwdziałać takim naruszeniom ma za zadanie prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który może nałożyć na przedsiębiorcę kary finansowe i zakazać mu kontynuowania podobnych praktyk.
Odnosząc powyższe ustalenia do sprawy energetyki, należy zauważyć, że modelowy przeciętny polski konsument prawdopodobnie wie o istnieniu systemu handlu emisjami CO2, ale już mniej na temat jego funkcjonowania. System ten jest bardzo skomplikowany i nie jest powszechnie rozumiany nawet przez czołowych polityków wchodzących w skład rządu. Przywołany już minister Ziobro uparcie np. twierdzi, że istnieje coś takiego jak „podatek klimatyczny”.
Od wielu miesięcy, ze względu na rosnące napięcie na linii Warszawa–Bruksela, w przestrzeni publicznej wybrzmiewa wiele nieprawdziwych informacji o funkcjonowaniu i założeniach systemu handlu emisjami. Polski konsument jest zatem prawdopodobnie skłonny uwierzyć, że podwyżka cen prądu jest narzucona odgórnie, a działanie Tauronu nie ma na nią wpływu.
Czytaj też: Spirala cen energii się nakręca. Tak się nie da prowadzić biznesu
Spółki energetyczne w natarciu
Sprawa Tauronu jest w tej chwili jedną z wielu, gdyż koncerny energetyczne przystąpiły do ofensywy i ruszyły z wielką akcją propagandową pod szyldem „Polskie elektrownie”. Tauron Wytwarzanie, Enea Wytwarzanie, Enea Połaniec, PGE GiEK oraz PGNiG Termika postanowiły na pełną skalę przez miesiąc dezinformować obywateli, rozwieszając w całym kraju banery z hasłem „Polityka klimatyczna UE = droga energia, wysokie ceny” oraz żarówką wskazującą, że „opłata klimatyczna UE to aż 60 proc. kosztów produkcji energii”.
Uparcie trzeba powtarzać, że nie ma czegoś takiego jak opłata klimatyczna UE, nie ma danin obciążających obywateli, a są obowiązki nałożone na przedsiębiorców, którzy przyczyniają się do kryzysu klimatycznego. Obowiązki, o których wiedzieli od bez mała 20 lat i mieli czas się przygotować. Bierność była ich złą i nieuzasadnioną decyzją. Co więcej, jak już wskazano, konsument nie płaci bezpośrednio za wytworzenie energii, co jest jednym z wielu komponentów ponoszonych przez niego opłat. Hasło prezentowane przez spółki jest niestety jednak nieczytelne, gdyż większość odbiorców łatwo utożsami te koszty z kosztami ponoszonymi przez każdego z nas.
Czytaj też: Antyunijne billboardy za 12 mln zł. Z naszych kieszeni
Jak wspomnieliśmy, uprawnienia do emisji to mniej więcej 20 proc. przeciętnego rachunku za prąd. Transformacja energetyczna nie jest modą, czymś, na co można mieć ochotę lub nie. Nie jest też czymś, do czego Unia Europejska zmusza. To imperatyw moralny oraz ekonomiczny. Trwa kryzys klimatyczny i ludzkość musi zrównoważyć wszystkie swoje emisje do 2050 r., jeśli społeczeństwo w obecnym kształcie ma przetrwać. Warto też sobie zdać sprawę, że nawet wypowiedzenie przez Polskę systemu handlu emisjami (pojawiają się takie głosy, a nie byłoby to możliwe bez wyjścia z Unii Europejskiej) nie sprawi magicznie, że nasz kraj będzie mógł w sposób uzasadniony ekonomicznie pozostać przy energetyce opartej na węglu. Antagonizując Unię oraz okłamując konsumentów, spółki energetyczne wraz z rządem działają na szkodę nas wszystkich.
Tekst powstał we współpracy z Greenpeace.